"Mój facet był nieczułym pedantem. Jedna sytuacja przekreśliła nasz związek..."
Fot. 123 RF

"Mój facet był nieczułym pedantem. Jedna sytuacja przekreśliła nasz związek..."

"Zadzwoniłam do swojego faceta, bo potrzebowałam pomocy. Kiedy zrozumiał, o co go proszę, zaczął mi prawić kazanie. Przez telefon. Przy świadkach. Zero współczucia. Zero zrozumienia. A to były moje urodziny! Tym razem nie okazałam skruchy i nie zamierzałam go przepraszać. Zrobiłam za to coś innego..." Kalina, 37 lat

W moje zeszłoroczne urodziny Kamil starannie przygotował i zaplanował dla nas serię atrakcji. Najpierw teatr i komedia o miłości, potem wieczór z wykwintnym menu, obfitującym w afrodyzjaki, w dobrej restauracji, na koniec, już w domu, czerwone róże, a w nich pudełeczko z wisiorkiem w kształcie serduszka. Powinnam być szczęśliwa, bo podobno w każdej z nas, bez względu na wiek, drzemie romantyczka. Doceniamy partnerów, którzy pamiętają o ważnych datach i zawczasu kupują bilety, rezerwują miejsce...

Kamil był perfekcyjny, a ja... coraz bardziej tym zmęczona

Problem w tym, że Kamilowi, skrupulatnemu jak księgowy, brakowało spontaniczności, dlatego jego romantyzm wydawał mi się sztuczny. Świętowanie w jego wykonaniu przypominało wypełnianie obowiązku i odhaczanie kolejnych punktów programu. Podchodził tak do wszystkiego, do uczuć również. Nie zdziwiłabym się, gdyby w komputerze miał plik pod tytułem: „Plan związku z Beatą”. W świecie Kamila wszystko musiało iść według planu.
Byliśmy razem już blisko trzy lata i zmęczyło mnie jego pedantyczne podejście do życia. Domowego, zawodowego, emocjonalnego. Nie wiem, jak można kontrolować emocje, ale jemu się udawało. Na początku nawet mi to imponowało i chwaliłam jego spokój oraz opanowanie. Wziął to chyba za deklarację, bo oczekiwał, że się zmienię i dostosuję.
Reguły, kodeksy, przykazania są potrzebne, przyznaję, porządkują świat, byśmy nie zginęli w chaosie, anarchii i bezprawiu. No ale przecież nie w miłości. Owszem, należy dotrzymywać obietnic, szanować cudze granice, wypracowywać kompromisy. Niestety Kamil rozumiał kompromis jako ustępstwo wyłącznie z mojej strony. Uznawał swoje zasady za odgórne aksjomaty, choćby i stały w sprzeczności z moją naturą. Byłam roztrzepaną bałaganiarą i musiałam się bardzo, bardzo starać, żeby zadowolić Kamila. Pana perfekcyjnego, którego sławetne opanowanie polegało na tym, że nie wybuchał, owszem, za to się dąsał i obrażał.
Powoli docierało do mnie, że do siebie nie pasujemy i nie uda nam się dotrzeć, jeśli tylko ja się staram. Już mi się nie chciało. Czułam się coraz bardziej zmęczona i przytłoczona naszym związkiem.

Wspólne świętowanie urodzin wcale mnie nie cieszyło

Przed tegoroczną urodzinową randką nie byłam zatem w radosnym nastroju. Znowu będziemy odhaczać punkty z grafiku... Na dokładkę pomyliłam godzinę spotkania, więc nie było sensu zamawiać taksówki. Szybciej dotrę autobusem. Kończyłam makijaż w nerwowym pośpiechu. Drogę na przystanek pokonałam niemal biegiem. Już w autobusie, który przyjechał minutę przed czasem, zorientowałam się, że zapomniałam przełożyć portfel z codziennej listonoszki do wyjściowej torebki. Nie dysponowałam więc ani kartą płatniczą, ani gotówką. Miałam do wyboru: jechać na gapę albo wysiąść i spóźnić się jeszcze bardziej. „To tylko trzy przystanki, zaryzykuję”, pomyślałam.
Jak pech, to pech. Na drugim przystanku wsiedli kontrolerzy. Natychmiast ich rozpoznałam i spanikowałam. Wstałam z miejsca i próbowałam wysiąść, udając, że się zagapiłam.

Zostałam przyłapana...

– Bilet poproszę. – Wysoki mężczyzna zastąpił mi drogę.
– Ala ja tu muszę wysiąść, bardzo się spieszę!
– W takim razie wysiadamy razem i okaże pani bilet na przystanku – odparł uprzejmie, oszczędzając mi upokarzającej sceny w autobusie.
Już na zewnątrz od razu wyznałam, że nie mam biletu. Ani pieniędzy. Liczyłam na szybkie załatwienie sprawy, ale nie miałam ze sobą żadnego dokumentu potwierdzającego tożsamość.
– Bez tego nie możemy wystawić mandatu kredytowego – uświadomił mnie kontroler.
– Podam prawdziwe dane, przysięgam! Bardzo się spieszę, proszę. Mam urodziny! Narzeczony na mnie czeka!
– Przykro mi, ale musimy wezwać policję. Chyba że jednak znajdzie pani dokumenty… Proszę dobrze poszukać – poradził ironicznym tonem kontroler.
Zarumieniałam się. Ten człowiek wziął mnie za naciągaczkę i kłamczuchę! To sprawiło, że ostatecznie puściły mi nerwy.
– Mam torebkę wielkości pudełka od zapałek! Może ją pan sobie przeszukać, jeśli mi pan nie wierzy! Jestem już spóźniona! Mój facet to pedant z fiołem na punkcie punktualności, a pan mi grozi… – urwałam, bo nagle areszt wydał mi się lepszą perspektywą niż spotkanie z Kamilem. – Zresztą wszystko mi jedno, niech pan wzywa policję.
Mężczyzna wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę.
– Będzie pani płakać? – spytał.
Wzruszyłam ramionami.
– A to coś pomoże?
– Nie. – Kontroler posłał mi rozbawione spojrzenie. – Ale możemy zaczekać, aż ktoś przywiezie pani dowód osobisty.
Jego kolega ciężko westchnął i przewrócił oczami, wyraźnie tracił cierpliwość. Dzięki Bogu komórkę zabrałam. Wyciągnęłam ją z wewnętrznej kieszeni płaszcza i zadzwoniłam do Kamila. Miał komplet kluczy do mojego mieszkania.

Zaczął mi robić wymówki przy świadkach!

Kiedy zrozumiał, o co go proszę, zaczął mi prawić kazanie. Przez telefon. Przy świadkach. Niby spodziewałam się tyrady, ale i tak byłam rozczarowana jego zachowaniem. Zero współczucia. Zero zrozumienia. A to były moje urodziny, do cholery! Nie jego. Zamiast przepraszać, jak zwykle, dla świętego spokoju, tym razem nie okazałam cienia skruchy.
– Przywieziesz mi ten portfel czy nie?! – wycedziłam. – No chyba że wolisz mnie odbierać z komendy!
– Zaraz będę – warknął Kamil i się rozłączył.
Zjawił się po kilkunastu minutach. Wystarczyło jedno spojrzenie na jego minę: nadal był zły, czyli mimo urodzin nie uniknę reprymendy.
Masz już trzydzieści siedem lat, a nie potrafisz jednej prostej rzeczy: nie spóźniać się. Mniejsza o stracone pieniądze, ale co z czasem, który zmarnowałem?
– Tak, oczywiście, czas jest bezcenny. Więc daj mi ten dowód i nie zatrzymujmy dłużej panów kontrolerów.
Kamil się zreflektował. Po chwili trzymałam wypisany mandat.
– Więc co robimy? Wieczór u ciebie zamiast zaplanowanego i opłaconego na mieście?
Musiał mi wypomnieć? Musiał. Taki właśnie był i nigdy się nie zmieni.
– Oddaj mi klucze. – Wyciągnęłam rękę. – Nie spędzimy razem już ani minuty.
– Zrywasz ze mną? Chyba żartujesz – obruszył się.
– A widzisz, żebym się śmiała? Mam dość twoich zasad i tresowania mnie jak psa. Już nigdy więcej. I sprawdź w słowniku znaczenie słowa „kompromis”, bo ewidentnie go nie rozumiesz.

Odzyskałam klucze i wolność

Kamil otwierał i zamykał usta, jakby nie wiedział, co powiedzieć. No proszę, wytrąciłam go z równowagi, takiego scenariusza nie przewidział. Gdy się otrząsnął, zaczął mnie przekonywać, że popełniam błąd, że wszystkie pary przechodzą różne etapy i kryzysy.
– Nie możesz przekreślać szczęśliwego związku z powodu jednej kłótni! – mówił, gorliwiej niż zazwyczaj, ale nadal z irytującą mentorską nutą.
– Udajesz czy naprawdę nie rozumiesz? To koniec, nie zamierzam się dłużej do ciebie dostosowywać ani ciągle cię przepraszać. Bo nie kłóciliśmy się tylko dlatego, że ci ustępowałam. Klucze. Albo ci je odbiorę siłą i narobię wrzasku.
Na publiczną awanturę duma Kamila nigdy by nie zezwoliła. Dzięki temu odzyskałam klucze i wolność. Urodziny spędziłam pierwszy raz od trzech lat po swojemu: poszłam do galerii i buszowałam, gdzie chciałam i jak długo chciałam. Bajka!

 

Czytaj więcej