"Młodziutka przełożona wciąż się nade mną pastwiła i zasypywała nowymi obowiązkami tylko dlatego, że byłam matką. Słyszałam złośliwe komentarze, że "wyplułam coś z macicy". Kolega poradził mi zgłoszenie sprawy u szefa, ale ja się bałam. Co będzie, jeśli dyrektor stanie po jej stronie?!" Hanna, 36 lat.
Nie jestem zahukaną kobietką, która nie potrafi wydukać słowa w swojej obronie. Przeciwnie, zwykle bywam asertywna. Mam wyższe wykształcenie, doświadczenie w branży, z powodzeniem wychowuję dziecko i prowadzę dom, a gdy muszę oczyścić umysł, wyjeżdżam w góry. Niestety trafiła kosa na kamień…
Nigdy nie kwestionowano mojej pracy. Należałam do zespołu, wykonywałam powierzane mi obowiązki należycie i w terminie, a w moich raportach nie było błędów. Na tle „młodego, dynamicznego zespołu” wyróżniałam się tym, że byłam matką. Większość moich współpracowników dopiero co skończyła studia, podczas gdy ja miałam już za sobą kilka lat pracy, założyłam rodzinę, urodziłam córkę. Nowa kierowniczka też była ode mnie młodsza i najwyraźniej widziała w tym jakiś problem…
– Nie wiem, czy Hania da radę. Może powinnam przydzielić jej kogoś młodszego do pomocy, żeby nadążyła? – Pierwsza kąśliwa uwaga szefowej bardziej mnie zdziwiła, niż wywołała gniew. Zwłaszcza że reszta zareagowała rozbawieniem.
– Przecież ona zawsze pierwsza kończy projekty – stanęła w mojej obronie Monika.
– Ale nie takie – ucięła kierowniczka.
Moje zdumnienie rosło. Czyżby były na mnie jakieś skargi? Coś przeoczyłam? Nie miałam pojęcia, więc umówiłam się z nią na rozmowę i po prostu spytałam, o co chodzi.
– Posłuchaj, no… mamusiu. – Spojrzała na mnie uważnie. – Jeśli będę chciała porozmawiać o twojej pracy, wezwę cię. To, że jesteś mamuśką, nie oznacza, że będziesz trzęsła całym działem.
– Ale ja nie…
– To wszystko. Wracaj do pracy. – Zaczęła przeglądać papiery, dając mi do zrozumienia, że rozmowa skończona.
Wycofałam się, bo argument o „mamuśce” sprawił, że poczułam się nieswojo. Nikt wcześniej nie podejmował tego tematu. Bo bezdzietnych średnio interesują problemy rodziców. Tymczasem kierowniczka zarzucała mi, że jako „madka z bombelkiem” zamierzam trząść działem, cokolwiek to znaczyło.
A to był dopiero początek.
– Myślisz, że jako matce należy ci się urlop w wakacje? Nic z tego, nie podpiszę tego wniosku. – Kierowniczka odprawiła mnie z kwitkiem, choć termin urlopu ustaliłam jeszcze w styczniu, by móc pojechać z mężem i córką nad morze.
– Ale ja w zeszłym roku miałam urlop w październiku! – zaprotestowałam. Ciśnienie mi się podniosło. Wszystko zaklepane, zaliczki wpłacone…
– Bo to wspaniały czas na urlop, poza sezonem, wycieczki tańsze… – Jej uśmiech ociekał ironią. – I dobrze ci radzę, nie podskakuj mi, żabko, bo będziesz mieć urlopy tylko w listopadzie. Nawet nie w lutym. Bo niby mamusi należą się też ferie?
– Ale…
– Nie dyskutuj. Wracaj do pracy!
Nie wierzyłam własnym uszom i nie zdobyłam się na żadną ripostę. Odwołała mój zaplanowany wcześniej urlop, powołując się na to, że nie ona go ze mną ustalała, więc nie ma obowiązku respektować tego terminu.
Mąż z córką pojechali nad morze beze mnie. Ja siedziałam w pracy i robiłam nadgodziny. Sama. Bo rzekomo nie nadążałam z pracą.
– Co się dzieje? Przecież zawsze miałaś najlepsze wyniki z nas wszystkich… – Witek, który już wychodził, zawrócił do mojego biurka.
Wzruszyłam ramionami bliska łez.
– Nie mam pojęcia. Ciągle po mnie jeździ. Nadal mam najlepsze wyniki, jeśli chodzi o moją pracę, ale dowaliła mi też obowiązki Justyny, która odeszła miesiąc temu. To z nimi się nie wyrabiam. Ciężko wykonywać pracę dwóch osób w czasie jednego etatu. Tak można harować tydzień, dwa, ale nie trzeci miesiąc!
Nie zauważyłam szefowej.
– Jak ci się nie podoba, to się zwolnij, mamuśka, droga wolna – rzuciła i wyszła.
– Słyszałeś to? – mruknęłam rozżalona do Witka. – Zwykle hamuje się przy innych, ale tak jest ciągle. Nie mam imienia, jestem „mamuśką” albo „madką”. Wiecznie dokłada mi obowiązków. Wy wychodzicie, ja trzaskam nadgodziny. Gdy ośmieliłam się zwrócić jej uwagę, że są też inni, a ja mam umówioną wizytę lekarską z małą, to usłyszałam, że oczekuję specjalnego traktowania, bo „wyplułam coś z macicy”. Dokładny cytat. Żeby było zabawniej, to już było po pracy. A gdy wzięłam trzy dni opieki? Powiedziała, że naciągam firmę, bo mam cherlawego dzieciaka. Mało jej nie uderzyłam! Do takiego stanu mnie doprowadza. Ostatnią opiekę brałam roku temu, bo młoda, dzięki Bogu, nie choruje często. To się w głowie nie mieści! Powinnam popołudnia spędzać z dzieckiem, a siedzę drugi tydzień do zmroku! Mam tego dosyć! – wyrzuciłam z siebie frustrację na Bogu ducha winnego Witka, który przyglądał mi się szeroko otwartymi oczami.
– Boże… Hania, nie miałem pojęcia. Przecież to ewidentny mobbing! Wybrała cię na ofiarę, bo uważa, że jak masz dziecko, to jesteś bardziej bezbronna i pięć razy się zastanowisz, nim się zwolnisz. Idź z tym wyżej. Jakby co, potwierdzę, co słyszałem przed chwilą.
– Sama nie wiem… Mąż namawia mnie, żebym poszukała innej pracy, bo w końcu się rozchoruję z frustracji. Rano boli mnie brzuch na samą myśl o tym, że znowu muszę iść do pracy. A kiedyś lubiłam tę robotę, to miejsce. Was nadal lubię, ale…
– Zawalcz, odejść zawsze zdążysz. Tyle że tu nic się nie zmieni. Znajdzie sobie kogoś innego do dręczenia. A dzisiaj zostanę z tobą, we dwoje szybciej się uwiniemy. Dawaj te papiery.
Posłuchałam rady Witka i postanowiłam zgłosić mój problem. Wcześniej nosiłam przy sobie dyktafon. Wystarczył tydzień, bym nazbierała dość dowodów na to, jak niesprawiedliwie i niegrzecznie jestem traktowana. Trochę się obawiałam reakcji dyrektora. A jak stanie po stronie tej małpy? W końcu sam ją zatrudnił… Ona zostanie, a ja wylecę z wilczym biletem jako ta, która stwarza trudności, i nikt mnie więcej nie zatrudni. Trudno, walka wymaga odwagi. Wbrew temu, co myślała moja przełożona, nie byłam typem ofiary.
Ryzyko się opłaciło. Dyrektor zareagował szybko i stanowczo. Odsunął nową kierowniczkę od obowiązków do czasu wyjaśnienia sprawy, a po kilku dniach dowiedzieliśmy się, że została zwolniona.
– Pani Haniu, w imieniu firmy serdecznie panią przepraszam. To nie powinno się zdarzyć. Nigdy i nikomu. Dziękuję, że nam to pani zgłosiła. Bez tego sprawa mogłaby się ciągnąć latami, jak to bywa w innych korporacjach, a potem zła opinia o jednej osobie rzuca się cieniem na całą kadrę kierowniczą i firmę. To było fatalne dla wizerunku.
„Tak, dla niego najważniejszy jest wizerunek”, pomyślałam. No ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. À propos siedzenia…
Był wakat na stanowisku kierowniczki. Zachęcana przez dyrektora zgłosiłam się do konkursu i… awansowałam.
Mamuśka kierowniczką, mamuśka górą!
Do mojego nowego gabinetu ktoś zapukał. To był Witek.
– Mam wniosek o urlop tacierzyński. Chciałbym skorzystać, jeśli to nie problem. Wiem, że nic nie mówiłem, ale…
Podpisałam dokument i uśmiechnęłam się.
– Gratulacje, tatuśku.