Joanna Koroniewska (43) wiele lat temu, jeszcze jako studentka łódzkiej Filmówki była ofiarą mobbingu ze strony jednej z profesorek. Jej wyznania wręcz łamią serce. Dotyczą bowiem momentu, kiedy odchodziła najważniejsza osoba w jej życiu: mama.
Joanna Koroniewska po raz kolejny wraca do traumatycznej historii, w którą aż trudno uwierzyć... Uporczywe nękanie, zastraszanie, stosowanie przemocy psychicznej. Wszystkie te zachowania oddaje jedno krótkie słowo: mobbing. Pochodzi od angielskiego czasownika to mob, oznaczającego nagabywanie lub zaczepki, i w ostatnich latach zrobiło prawdziwą karierę.
Joanna Koroniewska na szczere wyznania dotyczące tego, czego doświadczyła podczas studiów w łódzkiej Filmówce, zdecydowała się dopiero w marcu ubiegłego roku, niemal po dwudziestu latach od ukończenia szkoły. Napisała wtedy w mediach społecznościowych post o profesor Ewie Mirowskiej (81), aktorce i pedagogu, która przez lata uchodziła za niekwestionowany autorytet w świecie kultury. „Byłam «pupilką» jednej z Profesorek. Tak, na samą myśl o nazwisku Ewa Mirowska robi mi się niedobrze. W imię zahartowania mnie wybrała sobie mnie za cel i szczerze, była to niekończąca się moja walka z upokorzeniem, wstydem i samymi najgorszymi emocjami...”.
Na podobne wypowiedzi zdecydowały się też koleżanki pani Joanny, m.in. Weronika Rosati (38) i Anna Paliga (24). Dziś Joanna Koroniewska powraca do traumatycznych wspomnień dodając wstrząsające szczegóły, przez co jej historia okazuje się jeszcze bardziej okrutna, niż to pierwotnie przedstawiała.
Aktorka zdobyła się na szczerą rozmowę z dziennikarką Karoliną Korwin-Piotrowską (51) w książce „Wszyscy wiedzieli”, która podejmuje temat mobbingu w świecie show-biznesu. Zresztą sama Korwin-Piotrowska również padła ofiarą tego typu zachowań w redakcji magazynu „Gala”, w którym pracowała na początku swej dziennikarskiej kariery.
Dzieciństwo przyszłej aktorki nie należało do łatwych. Wychowała ją tylko mama, Teresa. Właściwie nie miała ojca. Gdy nawiązał on romans z jej mamą, był związany z inną kobietą, o czym pani Teresa nie miała pojęcia. Co więcej, ówczesna żona jej ojca była w ciąży z przyrodnim bratem aktorki. Leszek Koroniewski porzucił swoją drugą rodzinę, gdy Joanna miała dwa lata. Wyjechał za granicę. Joanna Koroniewska nie utrzymuje z nim kontaktu. Nigdy nie poznał jej dzieci.
Schronienie przed tym wszystkim Joanna znalazła w teatrze, choć pewnie bardziej potrzebna byłaby jej terapia, wtedy jeszcze niezbyt popularna. „Uciekałam w teatr. Chodząc na spektakle, biorąc udział w warsztatach” – wspomina. Wybrała szkołę w Łodzi, bo chciała grać w filmach i być blisko mamy i rodzinnego Torunia. Radość ze zdania trudnych egzaminów do owianej legendą szkoły trwała jednak krótko. Niemal od początku studiów na porządku dziennym było bowiem wyszydzanie, krytyka i mobbing. „Popatrz na siebie, jak ty wyglądasz” - mówiła do niej Ewa Mirowska przy całej grupie, co dla kruchej dziewczyny było czymś strasznym.
Nałożyło się to na trudną sytuację osobistą Joanny. Jej mama zachorowała na raka sutka. Była operowana. Niestety, potem nastąpiły przerzuty. Joanna Koroniewska przygotowywała się wówczas do spektaklu dyplomowego. Kupiła jednak kwiaty dla mamy i pojechała do domu. Tam, po konsultacji z lekarzami, wiedziała, że jej mama odchodzi. Zadzwoniła do prof. Mirowskiej, że chce spędzić te ostatnie chwile z mamą. Usłyszała, że jest egoistką i zawodzi swoich kolegów. Rozmówczyni rzuciła słuchawką i więcej nie odebrała połączenia.
W dziekanacie, poprzez który Joanna ponownie próbowała się skontaktować ze swoją wykładowczynią usłyszała, że takie są wyzwania jej przyszłego zawodu. Musiała podjąć decyzję. I zdecydowała… „Czułam w sobie potężny konflikt. Mama tak długo ukrywała przede mną swój stan właśnie dlatego, żebym skończyła tę szkołę”– mówi dziś Joanna Koroniewska. Wtedy wsiadła w pociąg i pojechała do Łodzi na próbę. „Tego samego wieczoru dostałam telefon z hospicjum i dowiedziałam się, że mama nie żyje” – opowiada aktorka.
Na pogrzeb przyjechali wszyscy jej koledzy i koleżanki z roku. Tego samego dnia wieczorem wróciła do Łodzi na kolejną próbę. Tam usłyszała tylko krótkie pytanie jak się czuje oraz wykład, że aktorstwo to misja i że każdemu aktorowi lub aktorce ktoś kiedyś umarł. Nic nadzwyczajnego... Już wtedy Joanna Koroniewska miała wyrzuty sumienia. Dziś jest pewna, że powinna wtedy zostać z mamą, być blisko niej w chwili śmierci, bo w takiej chwili nie ma nic ważniejszego. „Tego nie potrafię sobie darować” – mówi dziś i dodaje, że to doświadczenie po prostu złamało jej serce.
Choć do łódzkiej Filmówki zdawała, by występować w filmach, dziś niemal w nich nie grywa, a zawodowo realizuje się przede wszystkim w teatrze. Lubi swój zawód, ale aktorstwo od dawna nie jest już sensem jej życia. Nie uważa też, że im więcej się przeżyje, tym lepszym jest się aktorem. Ma nadzieję, że jej córki wybiorą inną drogę. I żadna z nich nie będzie poddana tak nieludzkiej próbie.