"Długo myślałam tylko o tym, by dobrze się bawić. Podobałam się mężczyznom. Kobiety patrzyły na mnie z zazdrością i zawiścią, bo brałam z życia to, co chciałam. Ale to było złudzenie. Przelotne romanse, kilka rozbitych małżeństw. Czas biegł, zegar tykał... " Anna, 60 lat
Spoglądam na siebie w lustrze. Poprawiam kołnierzyk bluzki i uśmiecham się do siebie z wysiłkiem. Unoszę kieliszek nalewki.
– Wszystkiego najlepszego, Anno – szepczę. Dokładnie tak, jak mówił Krzysztof. Nigdy Aniu. Zawsze Anno. Upijam łyczek i od razu czuję gorące rumieńce. Patrzę na siebie jeszcze chwilkę, jakbym chciała znaleźć ślady tej Ani, która urodziny miała codziennie...
Kiedyś każdy dzień był dla mnie świętem, ale dzisiaj nie mam już na to siły, dokucza mi biodro. Oparta o laskę kuśtykam do fotela i z ulgą na niego opadam. Jeszcze kilka lat temu na tę okazję malowałam się starannie. Wkładałam moją ulubioną sukienkę w kolorze butelkowej zieleni. I czekałam. Byłam pewna, że przyjdzie. Zawsze przychodził. Przychodził, bo mnie kochał. Ale wtedy po raz pierwszy się nie pojawił. Spędziłam te urodziny sama, z butelką orzechówki i sentymentalnymi płytami, ubrana w przyciasną sukienkę. Następnego dnia uświadomiłam sobie, że nikt do mnie nie zadzwonił. Kończyłam 52 lata i byłam zupełnie sama... Teraz przekroczyłam sześćdziesiątkę. Czy to już starość? Nagle dzwoni telefon. Zamieram. Może to on? Czekam chwilkę. Liczę w myślach do trzech...
– Halo! Pani Ania? Dzień dobry! Zwolniło się miejsce jutro na szóstą. Robimy te odrosty? – słyszę radosny głos mojej fryzjerki.
– Oczywiście, pani Beatko – odpowiadam, starając się ukryć rozczarowanie. – Jesteśmy umówione! Serce łomocze mi jeszcze przez chwilkę. Co ja sobie wyobrażałam? Obracam w dłoniach kieliszek i rzucam okiem na komodę.
– Twoje zdrowie, Zdzisiu – mrugam do zdjęcia.
Mój pierwszy mąż. Zdzisiek. Cudowny chłopak. Znosił wszystko. Żaden inny mężczyzna nie potrafił mi tyle wybaczyć, żaden nie miał tyle cierpliwości i serca. Pamiętam, jak uśmiechał się do mnie przez kłęby papierosowego dymu, gdy szalałam na parkiecie, jak przynosił mi do łóżka śniadanie i wzdychał zrezygnowany, gdy przepraszałam go za kolejny wybryk. Za to, że dąsałam się na niego i gniewałam, nie pamiętając nawet, z jakiego powodu. Za to, że poprzednią noc przetańczyłam z jego najlepszym przyjacielem i na jego oczach flirtowałam z młodszym mężczyzną. Tak, dawałam mu powody do zazdrości. W młodości byłam atrakcyjną kobietą i potrafiłam to wykorzystać. Ale on był ponad to... Zmarł nagle, na serce. Wiedziałam, że już nie poznam drugiego takiego Zdzisia. Podnoszę się ciężko z fotela.
Zdjęcie Tadeusza trochę się przekrzywiło. Wiem, że nie powinnam go tu stawiać, w końcu rozstaliśmy się w niezbyt miłej atmosferze, ale przecież był moim drugim mężem. Różnił się wszystkim od Zdzisia. Miał inną wizję związku. Po trzech latach małżeństwa, spytał:
– Nie sądzisz, że niedługo będzie za późno na dzieci? Pamiętam, że parsknęłam mu w twarz i długo się śmiałam, patrząc na jego zgorszoną minę. Jakbym wtedy myślała o dzieciach! Nigdy nie miałam ich w planach. Chciałam się dobrze bawić, korzystać z życia. Patrzę teraz na jego zdjęcie i muszę przyznać:
– Miałeś rację, Tadziu. Może nie było w tobie zbyt wiele fantazji, może byłeś zbyt drobnomieszczański, ale to za dziećmi dziś tęsknię najbardziej... Wytrzymał ze mną siedem lat. Rozwiedliśmy się w złości. Od tego czasu nie miałam z nim kontaktu. Wiem, że ożenił się po raz drugi i ma trójkę dzieci. Szczęściarz. Może gdybym wtedy spojrzała na to inaczej, nie byłabym dziś tak rozpaczliwie samotna? Pewnie i tak byśmy się rozstali, ale dzieci...
Nie byłoby tych cichych weekendów, których tak bardzo się boję. Tych przerażająco smutnych świąt, urodzin i wakacji, które trzeba jakoś przeżyć, czymś wypełnić. Ale wtedy nie myślałam, że tak będzie. Wtedy znów zachłysnęłam się wolnością. „Frajer z niego”, myślałam o Tadku. Nie dla mnie ciepłe kapcie! I kolejne lata korzystałam z życia, tak jak planowałam. Nie zauważyłam nawet, kiedy zaczęłam dobiegać czterdziestki. Mężczyźni, którzy kręcili się wokół mnie, pojawiali się na chwilę i znikali. Kobiety patrzyły na mnie z zazdrością i zawiścią, bo brałam z życia to, co chciałam. Ale to było złudzenie. Przelotne romanse, kilka rozbitych małżeństw. Czas biegł, zegar tykał. Przyjaciółki odsunęły się ode mnie, uznając pewnie, że stanowię niebezpieczeństwo dla ich stałych związków. Znajomi przestali zapraszać, większość prowadziła ustatkowane życie – dzieci, wakacje nad morzem, niedzielny grill. Wtedy poznałam Krzysia...
Był starszy. Zabawny i tolerancyjny. Rozwodnik, który uznał, że lepiej będzie mu bez kobiet. Dopóki nie pojawiłam się ja. Na pustej drodze z przebitą oponą.
– To może zaproszę pana na kawę w ramach podziękowania? – oparłam się zalotnie o maskę auta.
– Proszę dać mi numer telefonu, zadzwonię – odparł. Jego obojętność była dla mnie wyzwaniem. Spodobał mi się. Czekałam prawie tydzień. Na początku był dla mnie zdobyczą. Dziś wiem, jak żałosne musiało być moje uwodzenie, ale on nie dał mi tego odczuć. Obojętny na moje wdzięki, chętnie ze mną rozmawiał, zabierał na spacery, do kina. Dość szybko przestałam grać. Po raz pierwszy, w dojrzałym wieku, poczułam, że jestem sobą. Byliśmy bardziej przyjaciółmi niż parą. Pasowało mi to. To jego pokochałam po raz pierwszy w życiu miłością dojrzałą i bezwarunkową. Mimochodem, nie wiedzieć kiedy. I wszystko mogłoby się skończyć dobrze. Gdyby nie jeden z moich banalnych, byłych kochanków, który w chwili słabości stanął w moich drzwiach, a ja znów na moment poczułam wiatr w żaglach. Znów byłam pożądana, brakowało mi zalotów, komplementów, bukietów kwiatów.
Zrobiłam to tylko po to, by znów poczuć dreszczyk adrenaliny. I to był koniec... Kochanek zniknął tak szybko, jak się pojawił. Krzysztof odszedł bez słowa... Od tego czasu minęło kilka lat. Teraz moje życie jest ułożone jak w zegarku. Praca, zakupy, obiad, telewizor. I tyle. Czasem puszczę sobie jakąś płytę z młodości, czasem pozwolę sobie na kieliszek nalewki. Wokół cisza, pusty fotel obok. Mój tryb życia odbił się na zdrowiu. Mam problem z biodrem i nadciśnienie. Z trudem zbudowałam kilka nowych znajomości – sąsiadka, bibliotekarka, dawno niewidziana koleżanka ze szkoły. Z mojego życia zostały okruchy. Wspomnienia. Dwa zdjęcia i nadzieja, że może Krzysztof mi wybaczy. Co wieczór zastygam z komórką w ręce... I co wieczór obiecuję sobie, że do niego zadzwonię. Nieważne, czy ułożył sobie życie. Chcę tylko powiedzieć: „Przepraszam”. Może los da mi nową szansę?