"Dwa mocne drinki w domu i „małpka” w pracy były przez wiele lat moją codziennością. . Nie czułam się uzależniona. Niczego nie zawalałam, byłam dobrą pracownicą, koleżanką, matką. Tak mi się przynajmniej wydawało. Ale córka wykrzyczała mi, jak naprawdę wyglądało jej dzieciństwo i co jej zrobiłam... Małgorzata, 55 lat
– Marcin mi się oświadczył – powiedziała Agnieszka, moja córka, opadając ciężko na krzesło przy kuchennym stole. Spojrzałam na nią zaniepokojona. Wyglądała tak, jakby przekazywała mi nowinę o pogrzebie, a nie o weselu. A przecież była to cudowna wiadomość.
– To wspaniale! – zareagowałam żywo, ale ona siedziała sztywno z ponurą miną. Wiedziałam już, że coś jest nie tak...
Przecież Marcin, gdyby mógł, świat złożyłby u jej stóp. Kochał moją córkę, cenił ją, troszczył się o nią. Cieszyłam się, że będę miała takiego zięcia. Byli ze sobą już ponad trzy lata i nie ulegało dla mnie wątpliwości, że w końcu się pobiorą. Czekałam na tę ich decyzję, ale się nie wtrącałam. No i wreszcie! „Ale dlaczego Agnieszka zachowuje się tak, jakby stało się coś złego?”, wpatrywałam się w nią, nie rozumiejąc.
– Powiedziałam mu, że nic z tego nie będzie – oświadczyła i zamilkła, jakby było to oczywiste. Przez chwilę pomyślałam, że robi mi kawał, że zaraz poderwie się z tego krzesła i krzyknie: „Żartowałam!”. Ale ona tkwiła na nim jak skamieniała. – Jak to nic nie będzie? Dlaczego? – zapytałam skołowana. Popatrzyła na mnie badawczo, niemal oskarżycielko.
– Bo nie chcę zniszczyć życia jemu i naszym dzieciom.
– O czym ty mówisz? – dociekałam. Poderwała się, otworzyła szufladę, w której trzymałam kuchenne ścierki i obrusy. Jednym ruchem wyrzuciła je na podłogę i wskazała na ukryte pod nimi, a teraz bezwstydnie odsłonięte puste butelki po wódce.
– O tym, mamo! – krzyknęła.
Po alkohol zaczęłam sięgać kilkanaście lat temu, gdy zachorował mój mąż. Praca, wizyty w szpitalu, córka w trudnym okresie dojrzewania, wszystko na mojej głowie. Solidny drink wypity po powrocie do domu pozwalał mi się odprężyć, drugi, jeszcze mocniejszy, przed snem, pomagał zasnąć. Potem dołączyła do nich „małpka” kolorowej wódki wypijana w pracy, w toalecie. Na takim wspomaganiu robota szła mi szybciej, świat wydawał się przyjazny, szefowa mniej marudna.
– Wiem, że masz problemy w domu, ale nie narzekasz bez przerwy jak inne dziewczyny – powiedziała mi nawet któregoś dnia i wystąpiła o premię dla mnie. Ani ona, ani nikt inny w pracy nie zorientował się, że popijam. Albo też wszyscy przymykali na to oko, teraz już sama nie wiem. Oprócz alkoholu miałam zawsze w torebce miętowy odświeżacz do ust i inne wynalazki, które niwelowały wódczany oddech. Wszyscy przyzwyczaili się, że pachnę miętą, a ja mówiłam, że ją lubię. Dla kamuflażu, gdy tylko przychodziłam do firmy, zaparzałam dwie torebki miętowej herbatki. Ani razu nie zostawiłam pustej butelki w koszu na śmieci, zawsze pamiętałam, by schować ją z powrotem do torebki i wyrzuć potem gdzieś po drodze. W domu chowałam butelki do szuflady i wynosiłam po trzy, cztery do kubła w mieście, by sąsiedzi nie zauważyli, że biegam z nimi do śmietnika.
Wyrobiłam sobie takie nawyki. „Dobre nawyki”, myślałam. Dwa mocne drinki w domu i „małpka” w pracy stały się moją codziennością, również po śmierci męża. Nie czułam się jednak uzależniona. Niczego nie zawalałam, byłam dobrą pracownicą, koleżanką, matką. Tak mi się przynajmniej wydawało. Do teraz.
– Nie chcę skończyć tak jak ty, jako ukrywająca się alkoholiczka! Nieudolnie, jak widać! – krzyczała moja córka.
– Co ty mówisz? Nie jestem alkoholiczką. Drinka czasami wypiję, dla rozluźnienia – zaczęłam protestować.
– Daj spokój. Po tylu latach wciąż siebie oszukujesz. Zresztą, twoja sprawa. – Machnęła ręką, a potem dodała cicho: – Już nie jestem dzieckiem. Już nie muszę się wstydzić. W jej oczach i głosie był czysty ból. Byłam wstrząśnięta.
– Ale przecież ja nigdy cię nie skrzywdziłam – zaczęłam się usprawiedliwiać.
– Nie skrzywdziłaś?! – znowu podniosła głos. – Wracałaś do domu wesolutka, opowiadałaś o swojej pracy, jak dobrze sobie radzisz, a potem odsyłałaś mnie do lekcji i piłaś kolejnego drinka.
– To chyba dobrze, że się uśmiechałam i z tobą rozmawiałam – próbowałam się bronić.
– A zapytałaś choć raz, jak ja sobie radzę? – Spojrzała mi prosto w oczy.
Słowa córki rozrywały na kawałki mój obraz samej siebie.
– Ale ty byłaś bardzo dobrą uczennicą. – Za wszelką cenę chciałam zatrzymać to, co mogłam jeszcze usłyszeć od córki. Ale tama już pękła. Dowiedziałam się, że nie zapraszała do domu koleżanek, bo się mnie wstydziła. Zatykała uszy, gdy rozmawiałam na podwórku z sąsiadkami, bo na kilometr było słychać, że jestem wstawiona. Nie miałam dla niej pieniędzy na szkolną wycieczkę, ale na wódkę nigdy mi nie brakowało. Nie przytulałam jej. Nie wspierałam. Nie chwaliłam. Nie byłam dumna.
– Ale ja jestem z ciebie dumna. Najbardziej na świecie. Zawsze byłam – próbowałam przerwać listę jej żalów.
– Szkoda, że tak dobrze to ukrywałaś – odparła ona.
W tej dramatycznej rozmowie padło tyle „zawsze” i „nigdy”, że wręcz fizycznie poczułam, że zatrzaskują się jakieś drzwi, że wpadam, a córka wraz ze mną, w otchłań, z której się już nie wydostaniemy.
To był moment, w którym po raz pierwszy przyznałam sama przed sobą, że mam problem, z którym muszę się zmierzyć.
Bardzo bałam się tej rozmowy i tego, co z niej wyniknie, ale nie mogłam przed nią uciec. Zadzwoniłam do Marcina, chłopaka, czy raczej mężczyzny, którego oświadczyn nie przyjęła moja córka.
– Chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziałam.
– Jest pewien problem. Ja..., my..., Agnieszka... – zaczął się jąkać.
– Wiem, że jest problem. Właśnie o tym chcę porozmawiać. A właściwie o tym, dlaczego on jest – teraz ja się plątałam. Podczas spotkania z Marcinem po raz pierwszy otwarcie przyznałam, że jestem alkoholiczką. Powiedziałam mu o wszystkim, co usłyszałam od Agnieszki. Bardzo się wstydziłam, ale musiałam to zrobić dla swojej córki.
– Nie dałam jej poczucia bliskości. Bezpieczeństwa. Pewności siebie. Ona jest ofiarą mojego picia. Boi się, że stanie się taka jak ja, że skrzywdzi bliskich jej ludzi. Ciebie, a kiedyś może swoje dziecko. Tak jak ja ją skrzywdziłam – mówiłam Marcinowi. Poczułam wielką ulgę, gdy dostrzegłam, że on mnie nie potępia, a wręcz jest mi wdzięczny.
– Teraz rozumiem więcej z tego, co stało się między nami. Nie mam już takiego mętliku w głowie – powiedział. – Ja naprawdę kocham pani córkę – dodał.
Powiedziałam o tym córce. Przyznałam się też, że rozmawiałam z Marcinem. Obawiałam się, że wybuchnie, będzie miała pretensje, że wtrącam się do jej życia, ale tak się nie stało. Wyczuła, że z niepokojem czekam na jej reakcję. Spojrzała na mnie uważnie i stwierdziła:
– To musiało być dla ciebie trudne. Po tych jej słowach się rozpłakałam. Po raz pierwszy od bardzo dawna. Agnieszka też miała łzy w oczach. Poczułam, jak tafla grubego lodu, która nas oddzielała, może jeszcze nie pęka, ale się zarysowuje. Potem tych rys robiło się coraz więcej.
Lody puściły, gdy któregoś dnia przyszli do mnie razem z Marcinem i powiedzieli, że oni też zdecydowali się na terapię w grupie wsparcia. Agnieszka jako Dorosłe Dziecko Alkoholika (jest taki syndrom, który dotyka dzieci alkoholików), Marcin jako jej partner. Cały czas chodzę na spotkania w klubie AA (Anonimowych Alkoholików) na terenie miejscowego ośrodka. Jeśli zaś chodzi o Agnieszkę i Marcina, są już po słowie. Zaręczyli się w mojej obecności. Marcin przyniósł dwa bukiety kwiatów. Jeden dla Agnieszki, a drugi dla mnie. W dedykacji napisał: „Za odwagę”.