"Myślałam, że to mój koniec. A to był początek czegoś ważnego..."
Fot. 123 RF

"Myślałam, że to mój koniec. A to był początek czegoś ważnego..."

 "Po raz kolejny tego dnia popłynęły mi łzy. Ale te były inne, ciepłe, nie szczypiące. I gdzieś w środku, w sercu, też zrobiło mi się ciepło. – Przecież pani zupełnie mnie nie zna. I nie wiem, kiedy będę mogła oddać, czy w ogóle – plątałam się, ocierając mokrą twarz wierzchem dłoni." Monika, 28 lat

Pojedyncze promyki słońca z trudem przebijały się przez gęsty kożuch chmur, równie szarych jak otaczająca mnie rzeczywistość. Siedziałam nad materiałami dotyczącymi wczesnośredniowiecznych feudałów, którzy byli tematem mojej pracy doktorskiej i chciało mi się wyć z rozpaczy. Kogóż obchodzi Jaksa z Kopanicy?

Znużenie i nagła propozycja wyjazdu

Z drugiej strony, naprawdę lubiłam grzebać w przeszłości, zastanawiać się nad przyczynami i skutkami wydarzeń z pozoru nieistotnych. Rozmyślania przerwał mi dźwięk nadchodzącego SMS-a. Sięgnęłam do torebki po telefon. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wspaniałe zdjęcie ośnieżonych świerków. Dopiero potem odczytałam wiadomość tekstową: „Zima jest cudowna. Jesteś pewna, że nie chcesz do mnie dołączyć? Choć na weekend?”.

Nie, zupełnie nie byłam tego pewna. Wręcz przeciwnie. Jeszcze jeden dzień nad łacińskimi szpargałami, a zwariuję albo sama zamienię się w zakurzony pergamin.

Choć to była luźna propozycja, zaczęłam rozważać możliwość dojechania do Ewki, która od dziesięciu dni siedziała w Kluszkowcach, gdzie prowadziła kurs na instruktora jazdy na nartach. Została zakwaterowana w dwuosobowym pokoju, a jej współlokatorka w weekendy wracała do Krakowa. Teoretycznie więc na dwie noce Ewka mogła mnie przygarnąć. Wyrwałabym się z miasta, pooddychała górskim powietrzem, pospacerowała po prawdziwym śniegu…

Dylematy finansowe i decyzja

Myśl ta nie opuszczała mnie nawet po wyjściu z czytelni. Kiedy wracałam do domu, uskakując przed bryzgającym spod kół samochodów błotem, coraz poważniej brałam pod uwagę wyjazd. Główny problem stanowiły pieniądze. Płaciłam ogromną ratę kredytu – taka cena wymarzonego własnego mieszkania. No ale na nocleg nie muszę mieć, Ewka mnie przytuli bezgotówkowo. Na jedzenie wydam czy tu, czy tam, a nie jestem specjalnie wybredna. W zasadzie wydam tylko na podróż.

Zaraz po przyjściu do domu usiadłam do laptopa. Najpierw sprawdziłam w necie możliwości dojazdu z Krakowa do kluszkowickiego ośrodka narciarskiego. Wyszło mi, że najlepiej pojechać do Nowego Targu i tam przesiąść się w PKS do Czorsztyna. Potem sprawdziłam stan konta. Tu niestety nie wyglądało dobrze: nawet niewielka kwota potrzebna na bilety mogła zrujnować mój z trudem dopinany co miesiąc budżet. Przeliczyłam posiadaną gotówkę. Sięgnęłam do skarbonki na „piątki,” odkładane na niespodziewane okoliczności. I uzbierałam, ile potrzebowałam.

Zadzwoniłam do Ewy.

– Słuchaj, czy twoja propozycja jest aktualna? – zapytałam.

– Jasne! Przyjeżdżaj.

– Ale wiesz... kiepsko wyglądam z kasą. W zasadzie stać mnie tylko na podróż. Nie wiem, czy mogę…

– No coś ty! – oburzyła się. – Spanie masz, do jedzenia też się coś znajdzie, karmią nas tu wspaniale, coś ci ze stołówki przemycę. Pakuj się więc i przyjeżdżaj! Czekam na ciebie w piątek, muszę kończyć, mam jeszcze zajęcia. Do zobaczenia.

Kradzież portfela i rozpacz

W czwartkowy wieczór się spakowałam. Polar, sweter, spodnie na zmianę, bielizna, kosmetyki – po kolei znikały wewnątrz plecaka. Przez internet kupiłam bilety na pociąg i pekaes, a potem nastawiłam budzik i położyłam się spać. W piątek skoro świt ruszyłam na dworzec. Cieszyłam się, że jadę, spotkam się z Ewą, podładuję akumulatory pięknymi widokami.

Pociąg wlókł się niemiłosiernie, ale w końcu dojechał do Nowego Targu. Wysiadłam i zarzuciwszy plecak na ramię, podeszłam do przystanku pekaesu, z którego miałam odjechać do Czorsztyna. Przez chwilę dreptałam w miejscu, aby rozprostować nieco zdrętwiałe po długim siedzeniu nogi.

Kiedy autobus wreszcie nadjechał, okazało się, że chętnych na podróż jest wielu. Przy drzwiach zebrał się spory tłumek. Ludzie z nartami, góralki z koszami oscypków, jakaś młodzież – wszyscy się pchali do środka. Niesiona tą ludzką falą, znalazłam się przy kierowcy. Sięgnęłam do torebki, aby pokazać kupiony wcześniej bilet. Gmerałam dłonią w jej czeluści, szukając portfela.

Bezskutecznie.

Zajrzałam do środka, nerwowo wyciągając chusteczki, nieco zgniecioną kanapkę, etui z okularami przeciwsłonecznymi. Było wszystko z wyjątkiem portfela. Poczułam, że zbiera mi się na płacz.

– Nie mam biletu, nie mam portfela, nie mam dokumentów – wyjąkałam, walcząc z napływającymi łzami. – Nic nie mam.

– Eee, coś tam pani ma. – Kierowca przyjaźnie machnął ręką. – Nie trzeba płakać. Kiedy widziała pani ostatni raz swój portfel?

– W pociągu do Nowego Targu. Potem go nie wyciągałam.

– Najwyraźniej okradli panią przy wysiadaniu lub wsiadaniu. – Pokiwał głową. – Nie pani pierwsza, nie ostatnia. Dużo pani miała?

– Niby niedużo, ale to było wszystko, co miałam – chlipałam, bo dotarła do mnie beznadziejność mojej sytuacji. – I co ja teraz zrobię? Ani za co wrócić, ani za co dojechać!

– Przede wszystkim proszę przestać płakać – poradził rozsądnie. Przez chwilę się namyślał, a potem powiedział: – Pojedzie pani z nami „na gapę”. Niech się pani nie boi, kontroli nie będzie. – Uśmiechnął się uspokajająco. – Jedynemu kontrolerowi na tej trasie urodził się właśnie syn. Przez to szybko chłop nie wytrzeźwieje. – Na te słowa zaśmiały się stojące obok góralki. – A w Kluszkowcach co pani zrobi? – zainteresował się, zapuszczając już silnik.

Tam mam przyjaciółkę. Poratuje mnie jakoś. – Starałam się uśmiechnąć, ale czułam, że marnie mi to idzie.

– Niech pani siada. – Kierowca ruchem ręki wskazał wolne miejsce. – O tam.

Dobroć nieznajomej góralki

Usiadłam przy starszej kobiecie ubranej w kwiecistą spódnicę i krótki kożuszek. Siwe włosy miała okryte chustą w barwne róże. Wyglądała jak żywa reklama góralskiego folkloru. Ona też popatrywała na mnie i o czymś intensywnie myślała, bo jej krzaczaste brwi raz po raz zbliżały się do siebie, tworząc na pomarszczonym czole grubą krechę.

Dopiero gdy przy drodze pojawiły się tablice zwiastujące Kluszkowce, niespodziewanie chwyciła mnie za rękę.

– Dziecko – powiedziała – jakby ci z tą przyjaciółką nie wyszło, to przyjdź do mnie. Moja chałupa to ta druga za kościołem, każdy ci pokaże.

Coś mi wcisnęła w dłoń. Spojrzałam. Pomięty banknot dwustuzłotowy. Podniosłam zdziwione spojrzenie. Kobieta nie wyglądała na zamożną, to pewnie był jej cały utarg z bazaru w Nowym Targu. Popatrzyłam jej w oczy. Wydawały się ciemne i nieprzeniknione jak górskie stawy. Ale mimo to odkryłam w nich ciepłe iskierki.

– Weź, weź. – Zacisnęła moje palce na banknocie. – Przyda ci się.

– Przecież pani… – Po raz kolejny tego dnia popłynęły mi łzy. Ale te były inne, ciepłe, nie szczypiące. I gdzieś w środku, w sercu, też zrobiło mi się ciepło. – Przecież pani zupełnie mnie nie zna. I nie wiem, kiedy będę mogła oddać, czy w ogóle – plątałam się, ocierając mokrą twarz wierzchem dłoni.

– Córkę mam w twoim wieku – odparła, jakby ten fakt wszystko tłumaczył. – Ten, co cię okradł, też cię nie znał. Nie pomyślał, w jak trudnej sytuacji możesz się znaleźć. – Kręciła głową z dezaprobatą. – Nie chciałabym, żebyś uprzedziła się do ludzi. Są ludzie źli, są też ci trochę lepsi, dziś miałaś okazję trafić na takich i takich. Ot, nie przymierzając Józik zabrał cię bez biletu – podkreśliła zasługę kierowcy. – A oddać zawsze możesz komuś, kto tak jak ty dziś znajdzie się w potrzebie – dodała filozoficznie, uśmiechając się ciepło. – I pamiętaj, jakby co, przychodź do mnie. – Wysiadając, zrobiła groźną minę. – Żebyś nie błąkała się Bóg wie gdzie.

Pokiwałam głową na znak zgody. Potem pożegnałam się z kierowcą, dziękując za podróż, i ruszyłam za nią. Rozstałyśmy się na przystanku, gdzie czekała już na mnie Ewa. Starsza pani uspokojona co do moich dalszych losów, poszła swoją drogą. Wizytę w Kluszkowcach zaczęłam od odwiedzenia miejscowego posterunku. Musiałam zgłosić kradzież dokumentów. Ale później, „zaopiekowana” przez przyjaciółkę, czas spędziłam bardzo miło. Ewa starała mi się wynagrodzić przykrości związane z kradzieżą i wymyślała mnóstwo atrakcji. Znalazła też wśród swoich kursantów parę, która w niedzielę wracała samochodem do Krakowa i zgodziła się mnie zabrać. Mimo dramatycznego wstępu pobyt w Kluszkowcach okazał się bardzo przyjemny. I pouczający.

Dług serca, który spłacam do dziś

Jakoś inaczej patrzę teraz na ludzi. Nie ufam im nadmiernie, ale też nie uprzedzam się z góry. Pamiętam słowa starszej pani, że są tacy i „tacy”. A kiedy widzę kogoś w potrzebie, staram się, w miarę swoich możliwości, jakoś go wspomóc. Czasem kupię kubek kawy i drożdżówkę jakiemuś bezdomnemu. Niekiedy pomogę dźwigać ciężką siatkę starszej kobiecie. Czasem mogę tylko posłać komuś smutnemu krzepiący uśmiech. Ale zawsze się staram, bo spłacam dług serca zaciągnięty u starej góralki.

 

 

Czytaj więcej