"Byłam w pracy, gdy zadzwonił telefon. Informacja o tym, że mama miała zawał i jest źle, że powinnam natychmiast przyjechać, spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Dalej wszystko potoczyło się szybko. Powiedziałam szefowi, że muszę pilnie wziąć wolne, wsiadłam w samochód i pognałam do rodzinnego miasta. Nie wiedziałam jeszcze, że właśnie nadchodzi dla mnie nowy początek..." Natalia, 29 lat
Nie mogłam nadążyć za natłokiem myśli. Nie byłam w domu rodzinnym od miesięcy. Dużo pracuję i ciągle brakowało mi czasu. W dodatku ostatnio rozstałam się z wieloletnim partnerem i nie miałam siły, by tłumaczyć się mamie, że w najbliższym czasie nie usłyszy upragnionych weselnych dzwonów. O ile kiedykolwiek je usłyszy, bo zaczęłam już tracić nadzieję na znalezienie mężczyzny, z którym ułożę sobie życie. Rzuciłam się więc w wir pracy i w niej szukałam spełnienia. Całkiem nieźle mi szło, bo kariera układała mi się dobrze, jak nic innego. Tylko nie miałam czasu, by zajrzeć do domu… A teraz jechałam tam na złamanie karku, nie wiedząc, czy zdołam jeszcze zobaczyć mamę żywą… Trzymałam się nadziei, że gdy dotrę do szpitala, okaże się, że ciotka przesadziła i stan mamy nie jest tak poważny, jak mówiła. Niestety, był.
– Lekarz mówi, że najbliższe godziny będą decydujące, ale musimy przygotować się na najgorsze – powiedziała ciotka Jagoda łamiącym się głosem.
Ta noc była okropna, na szczęście rano usłyszałyśmy obie, że kryzys minął.
– Najgorsze za nami, ale pani Zofia zostanie tu jeszcze trochę, a potem w domu będzie potrzebowała opieki i odpoczynku. Czy jest ktoś, kto się nią zajmie? – zapytał.
– Oczywiście, ja. – Wiedziałam, że mój szef nie będzie zadowolony, gdy wezmę kilka tygodni niespodziewanego urlopu, ale nie było nikogo innego, kto mógłby zająć się mamą.
Ciotka Jagoda miała niepełnosprawnego syna, mój ojciec zmarł lata temu, a rodzeństwa nie posiadam. Mama mogła liczyć tylko na mnie. Wiedziałam, że to nie będzie łatwa misja, bo mama od zawsze była bardzo aktywna i pełna życia, prowadziła sklep w naszej rodzinnej miejscowości, angażowała się w lokalne przedsięwzięcia i robiła mnóstwo innych rzeczy. A tymczasem lekarz kazał jej odpoczywać…
Mama, gdy tylko nabrała nieco siły, oznajmiła:
– Jedź do sklepu, zobacz, jak radzą sobie dziewczyny. Mogłabyś potem skoczyć do świetlicy dla dzieciaków i zawieźć im jabłka. Wspieram ich czasem owocami, wiesz, tam chodzą dzieci, które w domu nie zawsze mogą liczyć na wartościowe posiłki – poprosiła.
– No pewnie – odpowiedziałam i ruszyłam w drogę.
Pojechałam do sklepu i zobaczyłam, że Kasia i Monika, pracownice mamy, radzą sobie całkiem nieźle. Zajrzałam też w rachunki i tu już nie było tak różowo. Westchnęłam, myśląc, że trzeba się temu wszystkiemu przyjrzeć. Nie miałam jednak wtedy na to czasu, wzięłam skrzynkę jabłek i zawiozłam do świetlicy. Kiedy zobaczyłam opiekuna na dyżurze, stanęłam jak wryta.
– Marek? – zapytałam niezbyt mądrze.
– Natalia! Jak miło cię widzieć! – Mój przyjaciel z dzieciństwa uściskał mnie mocno.
– Nawet nie wiedziałam, że tu pracujesz – dukałam.
– Bo pracuję od niedawna, rozwiodłem się i wróciłem na stare śmieci, długo by opowiadać – powiedział z uśmiechem. – A ty co tu robisz?
– Mama zachorowała, muszę jej pomóc przez jakiś czas – odpowiedziałam, a on pokiwał głową ze zrozumieniem.
To było krótkie spotkanie, a ja cały wieczór nie mogłam przestać myśleć o Marku i jego ciepłym spojrzeniu. Wyglądał prawie jak kiedyś, gdy był małym rozczochranym rozrabiaką. Nadal miał niedbałą fryzurę i iskrę w oku. Ale też nieco więcej lat. „Daj spokój, to tylko stary znajomy”, zganiłam się w myślach, gdy przyłapałam się na tym, że myślę o nim zbyt dużo.
Zajęłam się opieką nad mamą i doglądaniem sklepu. A było co doglądać. Zorientowałam się, że jest w nim mnóstwo pracy! Zamawianie towaru, pamiętanie o tym, co lubią mieszkańcy, a czego nie, planowanie wydatków, nie wspominając o wysiłku fizycznym. Nie zdawałam sobie sprawy, że to tyle fizycznej pracy. Nieustanne schylanie się, dźwiganie, rozkładanie towaru. Z czasem zaczęłam to robić podczas moich wizyt w sklepie, bo chciałam pomóc dziewczynom. No i sama nie wiem, kiedy to zaczęło mi sprawiać frajdę… Na początku wpadałam do sklepu okazjonalnie, a większość czasu spędzałam jednak przy mamie. Ciągle była bardzo słaba i potrzebowała pomocy w codziennym funkcjonowaniu. Jednak z każdym dniem jej stan się poprawiał. Nie była jeszcze na tyle silna, by wrócić co codziennych zajęć, ale mogła zostać sama w domu i dobrze sobie radziła. Za to bardzo martwiła się o sklep i o to, że nie wywiązuje się ze swoich obowiązków. Dlatego na jej prośbę starałam się wszystkiego doglądać.
– O! Przejmujesz rodzinny biznes? – usłyszałam pewnego dnia głos Marka i gdy podniosłam wzrok, zobaczyłam go w drzwiach.
– Nie, pomagam dopóki mama nie stanie na nogi.
– Szkoda. Chyba przychodziłbym częściej – odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem.
– Możesz przychodzić częściej póki jestem. – Wzruszyłam ramionami, siląc się na obojętny ton, choć serce biło mi mocno.
– Dobra myśl! – Uśmiechnął się serdecznie.
Marek faktycznie zaczął bywać w sklepie częściej, a i ja częściej zaczęłam dowozić warzywa i owoce do świetlicy. Wiedziałam, że ten flirt nie ma sensu, bo przecież zaraz wrócę do stolicy, do swojego życia i nasze drogi się rozejdą. Mama czuła się coraz lepiej, mój urlop powoli się kończył, wiedziałam, że powrót do domu zbliża się nieuchronnie. A jednak nie umiałam się powstrzymać.
– Ależ wy na siebie patrzycie – zauważyła mama, gdy któregoś wieczora Marek odprowadził mnie do domu.
– Daj spokój, to tylko kolega. – Machnęłam ręką. – Zresztą, lada moment wracam do siebie.
– No właśnie, o tym chciałam porozmawiać. – Mama spojrzała mi w oczy. – Nie myślałaś, żeby tu zostać? Widzę, że prowadzenie sklepu ci się podoba, a mojemu biznesowi też sprzyja twoja ręka. Masz większą żyłkę do interesów niż ja, analityczny umysł i umiesz zarządzać finansami. Ja nie mam już tyle sił, co kiedyś. Lekarze mówią, że muszę zwolnić. Może więc poprowadziłybyśmy sklep razem? Poza tym, chyba znalazłaś tu coś więcej, niż tylko pomysł na zawodową zmianę. – Uśmiechnęła się.
– Mamo, ale ja przecież nie mogę, mam swoją pracę, życie...
– Skarbie, nie gniewaj się, ale wcześniej nie widziałam, żeby analizowanie wniosków kredytowych dawało ci satysfakcję. Na pewno jesteś tam szczęśliwa? Masz kogoś, kto patrzy na ciebie jak Marek? Albo jak Heniek, gdy chce piwo na zeszyt? – zażartowała, a ja nie umiałam się nie roześmiać.
– Zastanowię się – stwierdziłam.
Miałam przed sobą jeszcze kilka dni. Niechcący w podjęciu decyzji pomógł mi szef. Zadzwonił do mnie mówiąc, że muszę natychmiast wracać z urlopu.
– Szefie, ja przecież mam jeszcze tydzień wolnego, poza tym mnóstwo zaległych dni do odebrania.
– Natalia, albo wracasz teraz, albo nigdy, mam dość tego, że zespół musi robić twoją robotę.
– Rozumiem – powiedziałam i zanim się zastanowiłam, dodałam: – W takim razie świadectwo pracy wyślijcie mi pocztą.
Dawna ja prędzej padłaby trupem, niż tak zrobiła, ale nowa ja spojrzała na wejście do sklepu i pomyślała, że zaczyna nowy rozdział. Z daleka dostrzegłam Marka, który radośnie mi pomachał. „Będę tu szczęśliwa”, pomyślałam i weszłam do swojej nowej, świetnej pracy.