"Lubiłam pić. To mnie uspokajało i odprężało. Jednak z czasem musiałam przyznać sama przed sobą, że tracę kontrolę nie tylko nad alkoholem, ale też nad swoim życiem. Mąż przyglądał się temu bezradnie, aż w końcu postanowił zafundować mi terapię szokową... " Basia, 32 lata
Znowu obudziłam się z okropnym kacem. Głowa pękała, strasznie było mi niedobrze. Poprzedniego wieczoru wypiłam ze znajomymi solidną ilość alkoholu. Nie wiedziałam dokładnie jak dotarłam do domu. Byłam wściekła. Tak fatalnie się czułam. Nie miałam po prostu siły ani ochoty wstać z łóżka. Spojrzałam na zegar. Dopiero piąta rano Przewracając się z boku na bok, próbowałam odpędzić złe myśli...
Piłam już dobrych kilka lat. Mąż przebywał na długoletnim kontrakcie zagranicznym, miałam więc na to pieniądze. Pracować nie musiałam. Czas wypełniałam spotkaniami towarzyskimi, często zakrapianymi alkoholem. Lubiłam to. Pijąc czułam się spokojna i odprężona. Jednak z czasem musiałam przyznać sama przed sobą, że powoli tracę kontrolę nad piciem. No, a teraz alkohol zaczął rządzić moim życiem... Niewesoło mi było tego ranka. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Zwlokłam się ostrożnie z łóżka i zerknęłam w lustro. Przedstawiałam dość upiorny widok. Zapuchnięte oczy, zaczerwieniona twarz, zlepione włosy. Nieciekawa wersja mojej osoby. Dzwonek rozdzwonił się powtórnie. Spojrzałam przez wizjer. „A oni tu po co?”, pomyślałam. Byli to ci znajomi, z którymi tak ostro wczoraj zabalowałam. Spać nie mogą czy jak? Otworzyłam drzwi.
– Cześć Basiula! – zawołał wesoło Jacek. – A co ty taka niemrawa? Chorujesz? Zauważyłam od razu, że coś już dziś wypił. Zośka też nie była zupełnie trzeźwa.
– Przynieśliśmy lekarstwo na kaca – władowali się do domu. Co miałam robić? Usiedliśmy przy stole w kuchni. Jacek otworzył flaszkę... Nie mogłam przełknąć pierwszego kieliszka, niedobrze mi było. Sam ostry zapach gorzały przyprawiał mnie o mdłości. Jednak zmusiłam się do wypicia. Drugi poszedł lżej i niebawem butelka była prawie pusta. Znów byłam na rauszu. Zośka poszła się położyć do mojego łóżka, a Jacek skoczył do sklepu na róg po kolejną butelkę. Niedługo wrócił, przyprowadzając ze sobą kumpla, Bogdana. Zrobiłam kawę i rozpoczęliśmy od nowa. Nie wiem jak długo trwała ta poranna impreza, bo urwał mi się film. Kiedy się ocknęłam, leżałam w ubraniu na łóżku.
Tym razem głowa mnie nie bolała, ale byłam cholernie roztrzęsiona. W domu byłam już sama. Poszłam czegoś się napić. Nie wierzyłam własnym oczom, gdy zobaczyłam moją kuchnię. Wszędzie bałagan nie do opisania. Pełno pustych butelek, brudnych naczyń i niedopałków papierosów. Znalazłam w lodówce puszkę piwa, otworzyłam ją, nie myśląc o niczym. Kolejny pijacki dzień dobiegał końca. Była dziesiąta wieczorem. Znowu usłyszałam jakiś potworny łomot przy drzwiach. Otworzyłam bardzo szybko, żeby sąsiedzi nie słyszeli. Ciężko oparty o ścianę stał Bogdan, trzymał w ręku naładowaną piwem siatkę.
– Nie ma Jacka ani Zośki – powiedziałam niezadowolona. – Co to u mnie melina jakaś?
– No, nie gniewaj się, Baśka – wymamrotał niewyraźnie. – Wypijemy po piwku i spadam. Wpuściłam go. Nie miałam wyjścia. Bałam się, że zacznie się awanturować. Gdy dopijaliśmy chyba czwarte piwo, Bogdan położył głowę na stole i zwyczajnie zasnął. Zaczęłam go szarpać, żeby się ocknął i poszedł do domu, ale spał pijackim snem. Wobec tego przeniosłam się ze szklanką piwa do pokoju i usiadłam na łóżku. Zasnęłam... W środku nocy coś mnie obudziło. Czułam, jak ktoś się do mnie dobiera. Cholera, kto to był? Wokół panowały egipskie ciemności. W każdym razie ten, co leżał obok, poczynał sobie całkiem śmiało. Nie miałam ochoty na żadne czułości i to jeszcze nie wiadomo z kim. Odrzuciłam zmiętoloną kołdrę i gwałtownie podniosłam się z łóżka. Zapaliłam światło. Bogdan nieco przestraszony moją reakcją, wstał.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam. – Zabieraj manatki i wynocha z mojego domu!
Minę miał niepewną, ale posłusznie zaczął się zbierać. Usłyszałam jak trzasnęły drzwi i wreszcie zostałam sama.
Bajzel był jeszcze gorszy niż wczoraj. Nie wiedziałam, za co się łapać. Wpadłam w lekką panikę. Przecież jutro miał przyjechać mój mąż. Nie chciałam, żeby zorientował się, jakie imprezy tu się odbywają. Wzięłam się za sprzątanie, ale kiepsko mi szło. Ręce mi się trzęsły, co chwilę robiło mi się gorąco. Sama też nie wyglądałam dobrze. Postanowiłam, że koniec z alkoholem.
– Co ty taka mizerna jesteś? – zapytał mąż, następnego dnia. – Mam nadzieję, że nie pijesz znowu. Nie po to haruję, żebyś przepijała to, co zarobię.
– Skądże! – zaprzeczyłam. – Nie piłam już dłuższy czas.
Roman jednak pokręcił głową z powątpiewaniem. – Mam dłuższy urlop – powiedział. – Zobaczę, jak to wszystko wygląda...
Minęło parę dni. Znów zachciało mi się pić. Zaczęłam kombinować, piłam w ukryciu, chowałam alkohol. Myślałam, że mąż nic nie zauważy.
– Znalazłem puste puszki po piwie! – wrzasnął po powrocie. – Czy ty zupełnie straciłaś umiar?! W każdym kącie masz coś schowane. Nie możesz już żyć bez picia!
– Daj mi wreszcie spokój – mówiłam niepewnie. – Czepiasz się i tyle.
Sytuacja w domu stawała się coraz gorsza. Nasze małżeństwo zaczęło się sypać. Właściwie prawie ze sobą nie rozmawialiśmy, a jeśli to jedynie kłóciliśmy się.
Romana często nie było w domu. Nie wiedziałam dokąd łaził i po co. Spędzałam czas sama. Czasem wyskoczyłam na drinka do znajomych. Praktycznie nie gotowałam, bo i dla kogo? Wieczorami na smutki wypijałam zawsze kilka głębszych.
– Wynoszę się z domu – oznajmił Roman któregoś dnia. – Tylko problemy z tobą.
– O co ci chodzi?! – zawołałam przestraszona. – Co ze mną teraz będzie?
– To twój problem – odpowiedział bezlitośnie. – Długo czekałem, aż się opamiętasz. Sama teraz o siebie zadbaj.
– Jak możesz tak mnie zostawić?! – płakałam. – Jesteś bez serca! Jak chcesz, to się wynoś!
Wieczorem spakował część swoich rzeczy i wyprowadził się z domu. Złapałam za butelkę, byłam załamana. Ale alkohol nie przyniósł mi ulgi. Wyzwolił jedynie we mnie agresję i wściekłość. Chwyciłam za telefon, ale mąż wyłączył komórkę. „Jak ja teraz będę żyła”, panikowałam. „Wszystko przez ten cholerny alkohol!” Wylałam do zlewu resztę wódki – to był impuls. Musiałam wziąć się w garść. Musiałam pokazać Romanowi, że jestem coś warta. Jak na zawołanie usłyszałam, że ktoś cicho puka do drzwi. Sądziłam, że to Roman opamiętał się i wrócił... Na progu stała Zośka z Bogdanem. Oczywiście oboje byli dobrze wstawieni.
– Hej, Baśka – Zośka śmiało weszła do mieszkania, nie dając mi nawet szansy na zamknięcie im drzwi przed nosem. Boguś postępował za nią. Rozsiedli się w kuchni przy stole. Zaraz też pojawiła się nieco odpita flaszka wódki. Stałam w korytarzu, zastanawiając się, co z nimi zrobić.
– Moi drodzy – powiedziałam spokojnie. – Od tej chwili nie ma więcej chlania w moim domu. Idźcie pić gdzie indziej.
– Spoko, nie przejmuj się – wychrypiał Boguś. – Jeden jeszcze nikomu nie zaszkodził.
– Jasne – zaśmiała się Zocha. – Brak alkoholu we krwi. Zaczęła rozlewać gorzałkę.
– Mówiłam poważnie – podniosłam głos. – Nie będzie tu więcej picia! Chwyciłam jedną ze szklanek i ze złością walnęłam nią o podłogę. Patrzyli na to z przerażeniem.
– Skoro tak, to wychodzimy – Boguś patrzył na mnie niepewnie. – Chodź Zosia, to wariatka. Odbiło jej. Zabrali swoją wódę i wreszcie poszli. Byłam z siebie taka dumna! Pomyślałam, że może jakoś poradzę sobie z nałogiem i ze... wszystkim.
Po miesiącu znalazłam pracę w sklepie osiedlowym. Przyjęli mnie na próbę. Zaczęłam też chodzić na spotkania AA. Spotkałam tam wielu fajnych ludzi, którym alkohol też zmarnował część życia. Nawet się nie obejrzałam, a minął pierwszy rok mojej abstynencji. Dalej pracowałam w tym sklepiku na osiedlu. Któregoś wieczoru, gdy wracałam z naszego cotygodniowego spotkania AA, ktoś zawołał mnie po imieniu.
– Baśka, poczekaj! Byłam zdziwiona, kiedy zobaczyłam Romana.
– Cześć, wieki cię nie widziałam – ucieszyłam się ze spotkania.– Co tam u ciebie?
– Jakoś leci – powiedział, bacznie mi się przyglądając. – Dobrze wyglądasz.
– Dzięki, staram się – odparłam z satysfakcją.
– Widzę, że nieźle sobie radzisz. Wiedziałem, że tak będzie. Musiałem tobą wstrząsnąć, bo inaczej wylądowałabyś na dnie – westchnął.
– Może tak, może nie – odpowiedziałam zdawkowo. – Mogłeś wymyślić coś bardziej humanitarnego.
– Czasem tak trzeba...
„Cholera”, pomyślałam. „Ten facet jest mi naprawdę bliski!” Dopiero jak go zobaczyłam po tak długim czasie, uświadomiłam sobie, że nadal coś do niego czuję. Roman chyba myślał podobnie, bo po chwili milczenia zapytał: – Jak sądzisz, możemy spróbować raz jeszcze? Spojrzał na mnie poważnie.
– Spróbujmy, czemu nie – odpowiedziałam z pewnym wahaniem, ale wiedziałam, że tak właśnie powinno być...