"Jak mogłam nie chcieć mojej wnuczki? Serce mi pęka, gdy sobie przypomnę swoje zachowanie"
Jak mogłam nie chcieć, by to dziecko przyszło na świat?!
Fot. 123RF

"Jak mogłam nie chcieć mojej wnuczki? Serce mi pęka, gdy sobie przypomnę swoje zachowanie"

"Tyle pieniędzy zainwestowałam w edukację córki, a ona zamiast skończyć studia i robić karierę, wolała zakopać się w pieluchy. Kiedy zaszła w drugą ciążę, stało się coś, czego do dzisiaj nie mogę sobie wybaczyć..."  Marianna, 55 lat

Córka przyszła do mnie wesoła jak skowronek. Obok niej dreptał mały Adaś.
– Mamuś, mam dla ciebie radosną nowinę! Będziemy mieli drugie maleństwo! Cudownie, prawda? – szczebiotała, obejmując mnie serdecznie. Ale ja nie czułam radości, tylko złość.

Bałam się o przyszłość mojej córki i jej rodziny

– Ewa, czyście poszaleli?! Znowu wpadliście i jeszcze się z tego cieszycie?! – wypaliłam.
– Mamo, no co ty? – Ewa patrzyła na mnie zaskoczona i urażona moją reakcją. – Wcale nie wpadliśmy, chcieliśmy tego dziecka! Adaś powinien mieć rodzeństwo… – tłumaczyła.
– Dziewczyno, jak ty sobie wyobrażasz waszą przyszłość?! – krzyknęłam. – Kiedyś miałaś ambicje, marzenia, tyle pieniędzy włożyłam w twoją edukację, w korepetycje dla ciebie! Przecież chciałaś iść na studia, zostać inżynierem, a teraz siedzisz w domu i rodzisz dzieci! Naprawdę nie masz większych potrzeb życiowych, tylko pieluchy?! – denerwowałam się. Nie mogłam znieść tego, że moja córka w tak głupi sposób marnuje sobie życie, skazuje się na klepanie biedy i bycie kurą domową…
– Oj, mamo, nie przesadzaj, drugie dziecko to przecież nie piąte, odchowamy dwoje za jednym zamachem. Wrócę na studia za kilka lat, poradzimy sobie – mówiła.
– Akurat, znów będziesz oczekiwać, że ci we wszystkim pomogę, Adasia też ciągle mi podrzucacie! – podniosłam głos. – Jesteście nieodpowiedzialni! Mieszkacie w wynajętym ciasnym mieszkaniu, ciągle brakuje wam pieniędzy, ale zamiast walczyć o lepszy byt, robicie sobie drugie dziecko! Który to tydzień ciąży? Jeśli to początek, zastanów się dobrze, bo naprawdę, lepiej byłoby, gdyby to dziecko się nie urodziło! – krzyczałam.
– Mamo, jak możesz?! – Ewa aż się cała trzęsła. Zaczęła płakać.
– Jak mogę? – jej płacz wcale mnie nie wzruszył. – To siedź w domu i zmieniaj brudne pieluchy, skoro tak ci dobrze, tylko nie proś mnie o pomoc przy dzieciach ani o pieniądze!
– Nie będę cię o nic prosić, nie robisz nam łaski, poradzimy sobie sami! – krzyknęła, złapała Adasia na ręce i roztrzęsiona wybiegła z domu.
– Jak tak dalej pójdzie, to będą żebrać w pomocy społecznej o zasiłki – mówiłam do siebie, wciąż zdenerwowana.

Zawsze mówię, co leży mi na sercu

Po kilku godzinach ochłonęłam i pomyślałam, że może trochę przesadziłam, niepotrzebnie tak nakrzyczałam na Ewę… Ale tak już ze mną jest. Wyrzucam z siebie, co mi leży na sercu, a potem dopiero myślę nad tym, co powiedziałam. Przecież chciałam tylko, by mojej córce żyło się lepiej. Przerwała studia, bo wpadła i wyszła za mąż. Marcin, mój zięć, pracował w firmie kurierskiej i zarabiał grosze.

Martwiłam się o nich. Ewa powinna wrócić na uczelnię i poszukać dobrej pracy, w przeciwnym razie będą klepać biedę. Wstyd mi było przed rodziną i przyjaciółmi, bo ich dzieci kształciły się, jeździły za granicę, osiągały sukcesy zawodowe, a Ewa ugrzęzła w domu… Myślałam, żeby zadzwonić do Ewy i ją przeprosić, ale głupio mi było przyznać się, że trochę mnie poniosło. „A zresztą, przecież powiedziałam jej prawdę!”, pocieszałam się.

Kilka dni później odebrałam telefon od zięcia

– Nie wiem, czy cię to w ogóle interesuje, mamo, ale Ewa jest w szpitalu. Ciąża jest zagrożona i lekarze nie dają dużych szans na jej donoszenie – w głosie Marcina słyszałam smutek i rozgoryczenie. – Zresztą ty chyba chciałaś, żeby to dziecko się nie urodziło, więc pewnie jesteś szczęśliwa?! Rozłączył się, a ja opadłam bezwładnie na sofę. Zrozumiałam, jak strasznie skrzywdziłam córkę tamtymi słowami. Uważała mnie na pewno za potwora bez serca, obwiniała, że to przeze mnie jej ciąża źle się rozwija.

„Boże!”, pomyślałam sobie. „Nie chcę, by coś się stało temu maleństwu. Jak mogłam powiedzieć coś tak strasznego? Jak mogłam nie chcieć, by to dziecko przyszło na świat?! Przecież w głębi serca wcale tak nie czułam!”. Nagle wpadła mi do głowy straszna myśl. „Może to naprawdę przeze mnie Ewa ma kłopoty z donoszeniem ciąży?”, przeraziłam się. „Po tamtej rozmowie wybiegła ode mnie bardzo zdenerwowana, trzymała Adasia na rękach, może jej to zaszkodziło? A może Bóg postanowił mi udowodnić, że moje niemądre, wypowiedziane w złości życzenia mogą się spełnić?!”, dręczyłam się. Chciałam natychmiast porozmawiać z córką, pocieszyć ją, a przede wszystkim przeprosić, ale Ewa nie życzyła sobie moich odwiedzin. Przestraszyłam się, że już zawsze będzie miała do mnie żal i nie zechce mi wybaczyć.

Najgorsze było to, że nie mogłam się niczego dowiedzieć o stanie jej zdrowia, o tym, jak rozwija się ciąża, bo córka nie odbierała ode mnie połączeń. Bardzo się o nią bałam. Ze zdenerwowania nie mogłam jeść ani spać. Zaczęłam chodzić do kościoła i modlić się żarliwie, choć wcześniej odwiedzałam świątynię tylko przy okazji pogrzebów i ślubów. „Panie Boże, spraw, by to dzieciątko przeżyło! Możesz odebrać mi zdrowie albo nawet życie, ale błagam, niech ono się urodzi i będzie zdrowe i niech córka przebaczy mi moje głupie zachowanie!”, szeptałam, patrząc w ołtarz.

Biedna kruszynka...

Po paru miesiącach dowiedziałam się od znajomej pielęgniarki, że kilka tygodni temu Ewa urodziła przedwcześnie dziewczynkę i dziecko przebywa w specjalistycznym szpitalu. Nie wiedziałam jednak, czy moja wnusia jest zdrowa, ani jak czuje się Ewa. Bardzo się martwiłam. Poszłam do mieszkania córki, ale nikt nie otwierał. Postanowiłam zaczekać, aż zięć wróci do domu. Miałam nadzieję, że usłyszę od niego dobre wiadomości. Niestety, Marcin długo nie wracał. Zziębnięta i załamana zdrzemnęłam się na schodach pod progiem ich mieszkania. W pewnej chwili poczułam czyjś dotyk na ramieniu i usłyszałam głos zięcia.
– A co mama tu robi? – spytał. Rozejrzałam się półprzytomna dookoła i zobaczyłam Ewę, Adasia i Marcina, który… trzymał nosidełko z niemowlęciem!
– Czekam na was – wyjaśniłam. – Nie wiedziałam, że już wypisali malutką ze szpitala, tak się cieszę!
– Wejdź, napijesz się herbaty – powiedziała cicho Ewa. Patrzyłam, jak ostrożnie i troskliwie przebiera maleństwo.
– Jest taka śliczna, mogę na chwilę wziąć ją na ręce? – szepnęłam.
– Lepiej nie, jest jeszcze bardzo słaba i ma obniżoną odporność – odpowiedziała, odwracając się do mnie plecami. Było mi przykro, ale rozumiałam jej reakcję.
– Mam nadzieję, że będzie się zdrowo rozwijać, biedna kruszynka – westchnęłam.
– Jeszcze niedawno mówiłaś coś zupełnie innego – powiedziała ze spuszczoną głową.
Córciu, ja strasznie żałuję tamtych słów – wyznałam zawstydzona. – Naprawdę bardzo martwiłam się o ciebie i o malutką! Czułam się strasznie, przez to, jak się zachowałam. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz – rozpłakałam się.
Musiało jednak minąć trochę czasu, zanim córka i zięć nabrali do mnie zaufania. Ale w końcu znów było między nami tak, jak dawniej. Córka poszła do pracy, a ja zajęłam się wnukami. Adaś to już duży chłopiec, a mała Amelka niedawno skończyła roczek i jest śliczną, roześmianą dziewuszką. Patrzę na nią i serce mi się ściska, gdy przypomnę sobie, co kiedyś powiedziałam córce… 

 

Czytaj więcej