"W chwili, w której usłyszałam nazwisko chłopaka mojej córki, zamarłam przerażona. Jak teraz miałam jej powiedzieć, że jego ojciec zrujnował całe nasze życie?" Maria 56 lat
Od dłuższego czasu domyślałam się, że moja już prawie trzydziestoletnia córka jest zakochana. Wyczuwałam to po jej zachowaniu. Stała się milcząca, unikała rozmów ze mną, na całe wieczory znikała z domu. Wystarczyło tylko na nią spojrzeć: rozkwitała z dnia na dzień. Cieszyłam się, że jest szczęśliwa i na razie nie pytałam o nic.
Lusia doskonale się maskowała. Zazwyczaj zwierzała mi się ze wszystkiego, tym razem jednak była bardzo skryta. Im bardziej była tajemnicza, tym bardziej rosła moja ciekawość. Żyłam jej problemami, bo w końcu miałam tylko ją. Któregoś dnia jednak nie wytrzymałam i zapytałam wprost:
- Co się z tobą dzieje, córeczko? Może chcesz mi o czymś powiedzieć?
- Nie mamo, to nic ważnego - uśmiechnęła się. Dostrzegłam błysk w jej oczach. Od razu przypomniałam sobie, że gdy ja w młodości byłam zakochana, zachowywałam się podobnie. Identycznie zwodziłam własną matkę i dopiero po jakimś czasie przyznałam się do swojego uczucia.
- No dobrze - powiedziała w końcu. - Wiem, że i tak sama się już domyśliłaś... - spuściła oczy zawstydzona.
- Kim jest ten szczęściarz? - spytałam wesoło. - Ma na imię Sebastian - Sebastian Rozwicki. Pracuje w banku. Mamo, to wspaniały facet! - wyrzuciła z siebie z zapałem.
Gdy usłyszałam to nazwisko, zdrętwiałam. Znałam je doskonale, sam jego dźwięk burzył w moich żyłach krew i przywoływał bolesne wspomnienia. „To na pewno tylko zbieg okoliczności”, tłumaczyłam sobie.
- Jego ojciec jest właścicielem dużego warsztatu samochodowego. Wiesz, w kierunku na Piłę... - ciągnęła dalej Lusia.
- Poznałaś już jego rodziców? - zapytałam po chwili, starając się nie okazać swojego zakłopotania.
- Nie, nie było dotąd okazji - odpowiedziała i przyjrzała mi się uważnie
- Co ci jest, mamo? Zbladłaś tak nagle. Źle się czujesz?
- Nie, to nic...- odpowiedziałam, ale córka zaczęła się chyba czegoś domyślać.
- Znasz jego rodziców? - zapytała.
- Nie, ależ skąd... Owszem, znam to nazwisko. Ale to pewnie przypadek - odpowiedziałam wymijająco. Chyba mi nie uwierzyła. Ale nie stawiała dalszych pytań.
W głowie kłębiły mi się przeróżne myśli. Czyż miałam jej opowiedzieć o tym wszystkim, co zdarzyło się przed laty? Minęło już tyle czasu... Jerzy Rozwicki od wczesnej młodości przyjaźnił się z moim mężem, Michałem. Obu poznałam w tym samym czasie. Spotkaliśmy się na kursie tańca. Jerzy od samego początku wyraźnie się mną interesował, jednak to Michał przypadł mi do gustu. Był o wiele przystojniejszy, poza tym jego sposób bycia bardziej mi odpowiadał. Moja pierwsza randka z Michałem stała się powodem do bójki obu przyjaciół. Później nie odzywali się do siebie przez dłuższy czas, a po maturze ich drogi rozeszły się na dobre.
Jerzy podjął studia na akademii ekonomicznej, a Michał dostał się na AWF. Spotkali się ponownie po pięciu latach, na naszym weselu. Upłynęło sporo czasu, podali więc sobie ręce na zgodę. Dowiedzieliśmy się wtedy, że po śmierci ojca Jerzy przerwał studia i przejął jego nieźle prosperujący warsztat samochodowy. Szybko stanął na własnych nogach, mógł więc pozwolić więc sobie na dość kosztowny prezent ślubny. Pomyślałam wtedy: „Kiedy mój mąż zacznie zarabiać większe pieniądze?”
Tak się złożyło, że Jerzy poszukiwał właśnie pracownika do swojego biura. Zgadali się z Michałem. Wprawdzie samochody i mechanika nigdy nie były jego wielką pasją, za to uwielbiał siatkówkę. Marzył o posadzie trenera w miejscowym klubie sportowym, ale na razie nie miał na nią żadnych widoków. Pozostawała mu więc tylko kariera szkolnego „wuefisty”. Dlatego zaczął poważnie zastanawiać się nad propozycją Jerzego i w końcu ją przyjął. Z czasem został prawą ręką Jerzego. Siedział w biurze i zajmował się papierkową robotą, sprowadzał części zamienne, ściągał klientów. Współpraca układała się świetnie - interes kręcił się w najlepsze i przynosił spore zyski.
Wszystko zawaliło się w dniu, gdy z warsztatu zginęły dwa nowe samochody. Tak się złożyło, że akurat odstawiono do naprawy dwa nowiuteńkie auta z drobnymi usterkami. Świetny kąsek dla złodzieja. Warsztat był niby dobrze zabezpieczony, ale - nie wiadomo jakim cudem - rano samochodów nie było. Ślady włamania były niewyraźne. Policja bezskutecznie szukała jakiegoś tropu. W trakcie śledztwa wykazano, że ktoś musiał złodziejom dopomóc. Jerzy miał doskonałe alibi: przebywał w tym czasie w Warszawie, a mechanicy - w przeciwieństwie do Michała - nie mieli dostępu do kluczy. W tej sytuacji jedynym podejrzanym stał się mój mąż.
W trakcie rozprawy Jerzy nie próbował bronić Michała ani nie chciał za niego poręczyć. Odniosłam wrażenie, że nawet sam go oskarżał. Jako świadek zaznaczył, że nigdy do końca mu nie ufał. Michał oczywiście do niczego się nie przyznał. Bo niby do czego? Werdykt sądu był dla niego niepomyślny: dostał wyrok w zawieszeniu. Nigdy nie pogodził się z hańbą, jaką okrył go Jerzy. Próbował odwoływać się od wyroku, oczyścić się z podejrzeń. Z dnia na dzień coraz bardziej podupadał na zdrowiu, w końcu załamał się nerwowo. Ten niegdyś silny, wysportowany i ambitny mężczyzna, był teraz kłębkiem nerwów. Pewnego dnia jego serce nie wytrzymało.
Po śmierci Michała sprawę umorzono. Samochodów nigdy nie odnaleziono. Być może zostały rozebrane na części lub wywiezione za wschodnią granicę. Dla mnie Jerzy stał się teraz tylko kłamcą i hochsztaplerem. To jego obarczałam odpowiedzialnością za śmierć Michała. Rozważałam nawet możliwość oskarżenia go o krzywoprzysięstwo, jednak adwokat rozwiał moje nadzieje. Przecież nie miałam żadnych dowodów. Zresztą to i tak nie wróciłoby życia Michałowi. Ale wtedy postanowiłam sobie, że nigdy nie przebaczę Jerzemu i że gdy tylko będę miała okazję, zemszczę się na nim. Lusia nie mogła mieć o całej tej historii zielonego pojęcia. Była wtedy malutka. Powiedziałam jej , że tatuś zachorował i musiał odejść do nieba. Od tej pory sama musiałam sobie radzić. Było mi ciężko. Na szczęście córka dobrze się chowała i nie przysparzała kłopotów. Całe moje siły poświęciłam jej wychowaniu. Przecież została mi tylko ona.
Ze śmiercią Michała nigdy się nie pogodziłam i nigdy nie związałam się z innym mężczyzną. Nikogo podobnego zresztą nie spotkałam. Jerzego Rozwickiego starałam się wymazać z pamięci. A teraz, gdy usłyszałam jego nazwisko z ust córki, dosłownie zamarłam. Moja Lusia pokochała syna człowieka, który ponosił winę za śmierć jej ojca! Czy mogło być coś bardziej przerażającego? Jakże miałam się w tej sytuacji zachować? Jak temu podołać? „Czy powinnam jej o wszystkim opowiedzieć?”, myślałam gorączkowo. „A może przemilczeć i przeczekać? Może to tylko przelotne uczucie?”
- Jeżeli się zgodzisz, zaproszę Sebastiana do nas w przyszłym tygodniu - głos córki wyrwał mnie z zamyślenia. Przeraziłam się.
- Na pewno ci się spodoba, mamo - dodała i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, uradowana wyszła z pokoju.
Znów zostałam sama ze swoimi myślami. Nie byłam matką ani apodyktyczną, ani zaborczą. Wiedziałam, że nie mogę się wtrącać do życia dorosłej córki. Postanowiłam poczekać na dalszy przebieg wydarzeń. W końcu zgodziłam się poznać Sebastiana. W dniu jego wizyty byłam bardzo podenerwowana. Bałam się tego spotkania.
Gdy wreszcie zjawił się u nas na kolacji, nie potrafiłam zdobyć się na choćby zdawkową serdeczność. Przyznaję, że był sympatyczny, wręcz czarujący - zupełne przeciwieństwo Jerzego.
Wyglądało na to, że on i moja córka mieli wobec siebie poważne plany. Z przyjemnością na nich patrzyłam. Czy miałam prawo stanąć na przeszkodzie ich miłości? Czy oni muszą pokutować za winy swoich rodziców? Nie potrafiłam zburzyć szczęścia mojej jedynej córki, tym bardziej, że tego dnia podali mi termin zaręczyn.
- Skąd ten pośpiech, kochani? - próbowałam delikatnie ostudzić ich zapał. - Nie lepiej byłoby trochę zaczekać?
- Mamuś, - przerwała mi Kasia - wiem, że to dla ciebie szok, ale my już podjęliśmy decyzję.
Po wyjściu Sebastiana długo jeszcze biłam się z myślami. Nie wiedziałam, co zrobić. Spoglądałam na zdjęcie Michała, jakbym spodziewała się od niego jakiejś rady. Niestety, decyzja należała już wyłącznie do mnie.
Następnego dnia pojechałam na spotkanie z Jerzym. Na mój widok otworzył usta ze zdumienia.
- To ty? - powoli podniósł się z krzesła. - Co cię do mnie sprowadza? - był wyraźnie zaniepokojony. Od razu przystąpiłam do rzeczy.
- Wiesz, że nasze dzieci zamierzają się pobrać? - powiedziałam lodowatym tonem. W milczeniu skinął głową.
- Wiesz, że nie przyszło mi to łatwo, ale postanowiłam nie wspominać im o przeszłości. Chodzi mi wyłącznie o szczęście mojej córki. Nie mam zamiaru burzyć ich związku i gotowa jestem milczeć. Nie znaczy to, że zapomnę o krzywdzie, jaką nam wyrządziłeś, ale nigdy więcej nie będę do tego wracać - powiedziałam stanowczo.
Jerzy patrzył na mnie oniemiały.
- Nie licz jednak na przyjazne kontakty ze mną. Teściowie nie muszą utrzymywać ze sobą zażyłych stosunków - dokończyłam.
Potem odwróciłam się i wyszłam z biura.
Ślub Lusi i Sebastiana odbył się pół roku później. Są naprawdę dobraną i szczęśliwą parą. Z Jerzym nie widuję się prawie wcale, a gdy już się spotkamy, nie wracamy do dawnych czasów. Wiem, że Michał byłby dumny z mojej decyzji...