"Są rzeczy, których nie można wybaczyć. Nawet ukochanej kobiecie..."
Prawda o Marii to nasza rodzinna tajemnica i hańba, z którą musimy żyć - wyznała babcia Zosia.
Fot. 123RF

"Są rzeczy, których nie można wybaczyć. Nawet ukochanej kobiecie..."

"W mojej rodzinie panuje przekonanie, że o zmarłych mówi się albo dobrze, albo wcale. Nic dziwnego, że postać mojej babci osnuta była tajemnicą. Skoro zasłużyła na rodzinną niepamięć, musiała sporo w życiu nagrzeszyć. – Prawda o niej to nasz rodzinny sekret i hańba, z którą musimy żyć – usłyszałam pewnego dnia...."  Alicja, 34 lata

Biologicznej matki mojego taty nie wspominano nigdy. Przez wiele lat w ogóle nie miałam pojęcia o jej istnieniu. Znałam dziadka Adama i babcię Zosię, jak się jednak później okazało, jego drugą żonę. Pierwsza miała na imię Maria. Była żoną dziadka przez cztery lata i matką jego dwóch synów.

Wśród rodzinnych fotografii nie było jej zdjęć

Dowiedziałam się o jej istnieniu przypadkiem, kiedy zaczęłam robić drzewo genealogiczne mojej rodziny. Wtedy pierwszy raz padło jej imię.
– To ona żyje? – zapytałam ojca.
Dla nas jakby umarła – odparł. – Nasz tata tak powiedział.
– Jak to? – zdziwiłam się. – I nie płakałeś za nią?...
– Miałem dwa lata, kiedy odeszła, więc pewnie płakałem – odpowiedział w zamyśleniu. – Ale to Zosia wychowała mnie i Jurka. Do niej mówiliśmy: „mamo”...
– Więc ona nadal żyje? – dociekałam.
– Po co pytasz?! – zniecierpliwił się.
– Bo nie wiem, co wpisać przy jej imieniu. Jeśli zmarła, to wypadałoby podać rok śmierci...
Wpisz datę rozwodu: 1955.
Wpisałam, ale informacja o istnieniu biologicznej babci nie dawała mi spokoju. 

W końcu to babcia Zosia puściła parę z ust

Czułam jednak, że to nieprzyjemny temat dla ojca i dziadka, dlatego więcej go nie poruszałam. Ale postanowiłam sobie, że gdy tylko nadarzy się odpowiednia okazja, wypytam o nią babcię Zosię. Tylko że jakoś nigdy się nie składało, a może po prostu nie miałam śmiałości? Czułam, że skoro bliscy nie mówią nic o Marii, robią to z jakiegoś ważnego powodu... „Czyżby zdradziła dziadka?”, zastanawiałam się czasem. „Czy zrobiła coś jeszcze gorszego?” Mijały lata, a ja prawie zapomniałam o tajemniczej Marii. Aż rok temu, gdy poszłam odwiedzić dziadków, zastałam w domu tylko babcię Zosię.
– A gdzie dziadek? – zapytałam.
– Na pogrzebie Marii – odparła z westchnieniem.
Przez długą chwilę obie milczałyśmy. Wtedy pomyślałam, że to doskonały moment na szczerą rozmowę.
– Opowiedz mi, babciu, o niej – poprosiłam. – Niech się wreszcie dowiem, co złego zrobiła ta kobieta... Zdradziła dziadka?
– Zdradziła. I to w najpodlejszy sposób.
  – Ale lepiej zacznę od początku – westchnęła babcia Zosia ciężko. 

W tamtych czasach Maria wyróżniała się i urodą, i oryginalnością

– Maria była najładniejszą dziewczyną na roku. Pewną siebie i wygadaną. Wszyscy chłopcy z naszej grupy się w niej kochali...
– Dziadek też?
– On przede wszystkim. Kompletnie oszalał na jej punkcie. Zaimponowała mu nie tylko urodą, ale i śmiałością wypowiadanych poglądów. Zresztą, to robiło wrażenie na nas wszystkich. W latach 50. ludzie bali się mówić, co myślą, i to nawet w rodzinnym gronie, a cóż dopiero wśród obcych. Przecież w tamtych czasach nawet za niewinny żart na temat władzy ludowej czy Związku Radzieckiego trafiało się za kraty. A Maryśka mówiła wprost, co jej się nie podoba.
– Była „elementem wywrotowym”? – ironizowałam.
– Tak nam się wtedy wydawało. I wszyscy podziwialiśmy jej odwagę. Na przykład nie chciała jeździć do Nowej Huty, by w czynie społecznym budować domy dla robotników. Twierdziła, że nie po to studiuje prawo, żeby podawać murarzom cegły. A skoro już musi to robić, to przynajmniej powinna dostać jakieś buty, żeby nie niszczyła swoich. Najbardziej jednak denerwowało ją to, że czyny społeczne są organizowane w niedzielę i przez to ona nie może iść na mszę. Twierdziła, że komunistom zależało na pozbawieniu młodzieży życia duchowego. Harda była z niej sztuka. – W głosie babci wyczułam podziw.
I nikt na nią nie doniósł? Mówiłaś, że w tamtych czasach donosicielstwo było chyba dość powszechne – zauważyłam.
– Zaraz do tego dojdziemy. Najpierw opowiem ci o Marii i Adamie.

Prawda o Marii była dla wszystkich szokiem

Pobrali się na czwartym roku i byli ze sobą szczęśliwi. Ich pokój w akademiku był swojego rodzaju świetlicą, w której zbierali się studenci krytycznie nastawieni do władzy. Czasem uczestniczyłam w ich dyskusjach, chociaż rzadko. Podobnie było, gdy się później przenieśli do mieszkania, które Maria dostała z przydziału. Niestety, co jakiś czas ktoś z uczestników tych spotkań był wzywany przez milicję na komendę, gdzie ubecy wypytywali go o poglądy swoje i znajomych. Niektórzy, zwłaszcza ci radykalni, byli wyrzucani z uczelni albo tracili stypendia, więc i tak musieli zrezygnować ze studiów.
– Obserwowali was? Mieli podsłuch? – zapytałam.
– Mieli tam swoje oczy i uszy. – Babcia uśmiechnęła się smutno.
Przez chwilę patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Mówisz poważnie?... Maria kapowała? – spytałam cicho.
Staruszka pokiwała głową.

Nie tylko donosiła, ale też prowokowała!

– Pisała raporty, w których szczegółowo opisywała każde spotkanie. Były w nich informacje na temat godzin wejścia i wyjścia poszczególnych osób oraz ich wypowiedzi na określone tematy, które – i tu będzie najważniejsze – zwykle ona wywoływała.
– Więc była prowokatorką?!
Właśnie! Na tym polegała jej perfidia. Mówiła na przykład o wuju, który oddał swoje grunty do spółdzielni rolniczej, a teraz żałuje, bo ziemia leży ugorem i nie ma z niej żadnego pożytku. No i wtedy ludziom rozplątywały się języki. Opowiadali o sobie i swoich bliskich, którzy mieli podobne doświadczenia.  Albo innym razem rozpaczała po kuzynie, który rzekomo był w AK i po ujawnieniu się i oddaniu broni trafił do więzienia, skąd już nie wrócił. Wszyscy jej współczuli i pocieszali ją, przytaczając podobne opowieści. W ten sposób aparat bezpieczeństwa poszerzał swoją wiedzę na temat naszych bliskich oraz ich nieprawomyślnych czynów i poglądów.
– I nikt się nie zorientował, że to Maria donosi? – dziwiłam się.
– Na początku nie. Dopiero gdy twój dziadek znalazł pod materacem kilka zwitków pieniędzy, zaczął coś podejrzewać. Przecież żyli z jego pensji, bo Maria zajmowała się dziećmi, i starczało jedynie do pierwszego. 

Gdy dziadek odkrył prawdziwe oblicze Marii, chciał odebrać sobie życie

Potem zaczął szperać i w końcu wpadł mu w ręce raport napisany przez żonę. Zapytał ją o niego, a ona najpierw się wyparła, ale w końcu przyznała się do współpracy z urzędem bezpieczeństwa. Adam czuł się zhańbiony. Później powiedział mi, że chciał się zabić, bo uważał, że tak powinien postąpić człowiek honoru. Nie zrobił tego ze względu na synów. Ktoś musiał wychować ich na przyzwoitych ludzi. Dlatego zażądał rozwodu i kazał Marii zniknąć z ich życia. I ona dotrzymała słowa. Aż do dziś... – zakończyła swoją opowieść babcia Zosia.
– Czy Maria zaszkodziła swojemu mężowi? – zapytałam.
– Nigdy nie trafił na przesłuchanie, jeśli o to pytasz, nie wyrzucili go też z palestry, ale gdy sprawa wyszła na jaw, stracił wielu przyjaciół. Niektórzy uważali, że musiał coś wiedzieć, i uznali go za współwinnego... Adam bardzo to przeżył. Kiedyś powiedział mi, że wolałby, by Maria zdradziła go z mężczyzną niż w ten sposób...
Usłyszałyśmy szczęk klucza w drzwiach. Tata i dziadek wracali z pogrzebu. Nim weszli do pokoju, babcia położyła palec na ustach. Zrozumiałam ją. Nadal nie będziemy mówić o Marii. Zupełnie jakby nie istniała. To nasza rodzinna tajemnica i hańba, z którą musimy żyć.

 

Czytaj więcej