"Pewnego dnia moja podopieczna wzięła do rąk starą fotografię. – To moja córka. Nie widziałam jej już ponad dziesięć lat – wyszeptała smutno. – Może… kiedyś… zadzwoni albo napisze? Może zapuka do drzwi? – mówiła, wpatrując się w zdjęcie. Ścisnęło mi się serce. A wtedy pani Eugenia przyznała, że to wszystko jej wina..." Mariola, 40 lat
Od lat zajmuję się starszymi osobami jako opiekunka społeczna w ośrodku pomocy społecznej. Lubię swoją pracę, chociaż czasem bywa trudna i niewdzięczna. Ale wszystko mi rekompensuje zadowolenie podopiecznych. Wtedy czuję sens i radość.
Zeszłej jesieni dostałam pod opiekę nową osobę. Panią Eugenię, lat sześćdziesiąt dziewięć.
„To nie taka staruszka, przynajmniej w porównaniu do pani Teresy, do której już chodzę dwa lata“, pomyślałam. Pani Teresa, przyznaję, nieraz dawała mi popalić, ale ona zbliżała się do setki.
Kiedy po raz pierwszy odwiedziłam panią Eugenię, okazało się, że najprawdopodobniej moja pomoc będzie czasowa. Kobieta właśnie wróciła ze szpitala i potrzebowała wsparcia w codziennych sprawach, ale jej rokowania były dobre.
– Wszystko przez to moje słabe serce – powiedziała. – Nie dało rady.
Miałam wrażenie, że trochę się wstydzi, że nie chce robić kłopotu. Wytłumaczyłam jej, że na tym właśnie polega moja praca, aby ona się nie przeciążała.
Nie miałam z panią Eugenią problemów. Precyzyjnie przygotowywała mi listy zakupów. Czasem prosiła o jakąś drobną przysługę, a ja spełniałam jej życzenie. Pomagałam w posprzątaniu mieszkania, czasem coś gotowałam, gdy czuła się słabiej. Myła się, ubierała i czesała samodzielnie. Miała ładne mieszkanie, dużo kwiatów w doniczkach, na ścianach grafiki. Jedno, co mnie zastanawiało, to brak jakichkolwiek zdjęć dzieci czy wnuków, co raczej jest regułą u starszych osób. Tym bardziej że pani Eugenia wciąż nosiła na palcu złotą obrączkę. A więc pewnie miała męża. Nie wypytywałam jednak, żeby nie wyjść na wścibską. Doskonale wiedziałam, że podopieczni nie lubią być przepytywani, że samotność na starość jest dla nich wystarczająco uciążliwa, by z własnej woli chcieli sięgać do przykrych wspomnień. Jak ktoś chce, to sam powie.
Któregoś dnia moja podopieczna postanowiła zrobić porządki na półkach z książkami. Oczywiście nie pozwoliłam jej na to. Była lekko przeziębiona, więc po obiedzie się zdrzemnęła. Postanowiłam odkurzyć te książki, nie było ich zresztą zbyt dużo. W czasie pracy zahaczyłam o jedną z półek, otworzyły się drzwiczki i ze sterty umieszczonych tam rzeczy zjechał album, plasnął o podłogę i wysypały się z niego zdjęcia. Postanowiłam je szybko pozbierać.
Jednak, gdy tak zgarniałam te fotografie, w większości przedstawiające moją podopieczną w pracy albo na jakichś wyjazdach, jedna z nich przykuła moją uwagę. Byli na niej mężczyzna, pani Eugenia i dziewczyna, mniej więcej dwunastoletnia, o ponurej, zbuntowanej minie. Już miałam ją schować z innymi, a album wcisnąć do szafki, gdy w drzwiach stanęła moja podopieczna. Zrobiło mi się głupio.
– Ja… przepraszam bardzo. Chciałam odkurzyć te książki, ale przypadkiem wyleciał album. Już go chowam.
Pani Eugenia nic nie powiedziała. Siadła na niskiej kanapie i wyjęła mi zdjęcie z rąk, a potem się w nie zapatrzyła z takim wyrazem twarzy, że serce mi się krajało.
– To było tak dawno. Małgosia. – Dotknęła palcem twarzy dziewczyny ze zdjęcia. – Tak dawno.
– Może ja pani herbaty zrobię, co? – zaproponowałam – A zdjęcia schowamy…
– To moja córka. Nie widziałam jej już z dziesięć lat – wyszeptała nagle pani Eugenia. – Ale nigdy nie przestałam na nią czekać. Może… kiedyś… zadzwoni albo napisze? Może zapuka do drzwi?
Znów ścisnęło mi się serce. Jakim trzeba być niedobrym człowiekiem, żeby zostawić matkę. Ja swojej – choć zdarzało mi się z nią ogniście pokłócić – nigdy bym nie zostawiła. Przenigdy.
– To wszystko moja wina – powiedziała znów pani Eugenia.
– Nie, na pewno nie – odparłam. – Dzieci powinny się opiekować rodzicami.
Nie wiem, czemu mi się to wyrwało. Nie powinnam była sobie pozwalać na takie komentarze.
– Tak pani sądzi, pani Mariolu? Ale nie zawsze to jest prawda…
– Hm… ale…
– Opowiem pani, jak było w moim przypadku… Bardzo długo staraliśmy się z mężem o dziecko. Gdy urodziła się Małgosia, miałam już dobrze po trzydziestce. Dokładnie miałam trzydzieści pięć lat, a jej ojciec trzydzieści osiem. Była naszym oczkiem w głowie i wymarzonym dzieckiem. Zwłaszcza ja chciałam dla niej wszystkiego, co najlepsze. Kiedy Małgosia miała trzynaście lat, zmarł jej ojciec. Bardzo to obie przeżyłyśmy, a ja postanowiłam, że muszę ją nauczyć żyć samodzielnie – i to jak najszybciej. Skoro mogło nagle zabraknąć Piotra, mogło i mnie zabraknąć. Musiałam też nas utrzymać, a nie wyobrażałam sobie, żeby Małgosia miała mieć gorzej niż wcześniej. Dużo pracowałam i wymagałam od niej rzetelnej nauki, odpowiedzialności, ambicji.
– To naturalne – powiedziałam, no bo coś trzeba było.
– Chciałam, żeby miała jak najlepsze stopnie, żeby sobie stawiała cele, a ona była dość nieśmiała, więc pchałam ją na konkursy, olimpiady, żeby nauczyła się odwagi. Kiedy w liceum się zakochała i opuściła w nauce, zrobiłam wszystko, żeby tamten chłopak dał jej spokój. Poszłam do jego rodziców, powiedzieć im, że ich syn to może do liceum się dostał, ale wiem, że ma kiepskie stopnie. A moja córka ma osiągnąć coś w życiu. Nie ma czasu zadawać się z byle kim. Straszna wyniknęła z tego awantura, pamiętam, jak Małgosia trzaskała drzwiami i krzyczała, że mnie nienawidzi.
Przełknęłam ślinę, zdenerwowana tym, czego słucham.
– Powiedziałam jej wtedy, że może mnie nienawidzić, byleby w życiu coś osiągnęła, wtedy zrozumie.
Odeszła z domu zaraz po maturze, zarzucając mi, że byłam tyranem. Potem jeszcze przyjeżdżała, ale coś między nami pękało, aż w końcu – dziesięć lat temu – całkiem się rozsypało. Usłyszałam, że zawsze brakowało mi dla niej czasu, że tylko miała mi chwałę przynosić.
– Tak mi przykro… – wydukałam.
Pani Eugenia podniosła na mnie oczy.
– Wtedy się obraziłam. Kazałam jej wyjść. Ale miała rację. Powinnam mieć dla niej więcej serca, a mniej dyscypliny. Gdybym mogła cofnąć czas, nie popełniłabym tego błędu. Ale teraz jest już chyba za późno…
Kobieta schowała zdjęcia i nie chciała więcej rozmawiać na ten temat. Tyle że mi nie dawało to spokoju…
Jestem dość dociekliwa i umiem szukać. Znalazłam Małgorzatę. Pracowała w jednej z klinik stomatologicznych. Świetnie się jej powodziło. Wiedziałam, że nie powinnam tego robić, ale pojechałam z nią porozmawiać. Bo czułam, że tak trzeba, choć było to mocno nieprofesjonalne. Małgorzata wysłuchała mnie i powiedziała, że to nie moja sprawa.
– Ma pani rację, ale chcę, żeby pani wiedziała, iż pani Eugenia bardzo żałuje i na panią czeka. Młodsza już nie będzie, czas ucieka, szkoda, żeby… Moja mama też czasem mnie denerwuje, i to bardzo. Ale starzeje się. No i to moja matka.
– Niech już pani idzie – odparła surowym tonem. Wstałam więc i wyszłam.
Kilka dni później byłam pani Eugenii, gdy ktoś zapukał do drzwi. Poszłam otworzyć, bo pomyślałam, że to może sąsiadka. Tymczasem w progu stała Małgorzata z kartonikiem w ręku. Widziałam, jak pani Eugenii dech zaparło. Podeszła do córki…
– Mamo, przyniosłam coś do herbaty – powiedziała zdławionym głosem. – Mam nadzieję, że dziś znajdziesz dla mnie czas…
Wyminęły mnie, wpatrzone w siebie. Wyszłam na palcach cichutko zamykając drzwi. To, co miały sobie do powiedzenia pani Eugenia i Małgorzata, to naprawdę nie była moja sprawa. Już nie.