Franciszek Pieczka był jednym z najwybitniejszych, a zarazem najbardziej lubianych aktorów. W życiu miał dużo szczęścia, choć nie obyło się bez perturbacji. W młodości cudem uniknął śmierci, spóźnił się na własny ślub, żona podejrzewała go o alkoholizm. Na szczęście wszystko w życiu dobrze mu się ułożyło. Do końca był zdrowy i w dobrej formie, miał szczęśliwą rodzinę. Był mężem, ojcem, dziadkiem, a nawet pradziadkiem. Oto historia niezwykłego życia i kariery Franciszka Pieczki.
Solidny, pracowity, łagodny – tak mówili o nim współpracownicy. "On ma takie piękne warunki, żeby grać świętych. Taką biblijną urodę. Do tego wspaniały głos. I tę wrodzoną prostotę, która jest autentyczną śląskością” – mówił o nim Kazimierz Kutz.
Franciszek Pieczka, choć już od lat nie mieszkał na Śląsku, do końca myślał o sobie jak o chłopaku z Godowa. Tam dorastał wraz z sześciorgiem starszego rodzeństwa. „To nie były łatwe czasy, a młodzi ludzie bardzo wcześnie dowiadywali się, jak wygląda ciężka praca” – wspominał. Sam wielokrotnie musiał pomagać w orce pługiem zaprzęgniętym w krowy, bo gdy ojciec co pewien czas tracił pracę w kopalni, jedynym źródłem skromnego utrzymania stawał się dla rodziny hektar posiadanej ziemi. Choć było przesądzone, że pójdzie w ślady ojca i zostanie górnikiem, marzył o karierze… kominiarza.
I kochał kino. Chodził do niego kilkanaście kilometrów, na piechotę. „Ojciec nie cierpiał kina. Uważał je za bezbożnictwo. Poszedłem kiedyś na »Profesora Wilczura«. Do domu wróciłem przed północą. A ojciec już czekał z pasem w ręku. »Jo ci dom ,Znachora’, jo ci dom ‚Znachora’!«, krzyczał i lał mnie”. Tymczasem syna ciągnęło na scenę. „Bakcyla złapałem w szkole średniej. Byłem członkiem zespołu teatru przy ośrodku kultury w Katowicach” – wspominał. Jego droga do spełnienia marzeń o upragnionym zawodzie była jednak kręta.
Wyświetl ten post na Instagramie
Grał w kościele na organach, harował przy regulacji Olzy, na roli. W końcu trafił też do do kopalni „Barbara-Wyzwolenie” w Chorzowie, gdzie cudem uniknął śmierci. „Poślizgnąłem się, odłamek kamienia uderzył mnie w głowę. Na szczęście miałem hełm (...), a przodowy w ostatniej chwili złapał mnie za nogi i wyciągnął stamtąd. Chwilę potem runęła nagle ściana. Gdyby nie on, zginąłbym na miejscu” – opowiadał. Wtedy podjął decyzję, że to nie jest życie dla niego. Czas pokazał, że słuszną – kilka lat później podczas pożaru w tej samej kopalni zginęło 120 górników. A trzej koledzy p. Franciszka, z którymi pracował pod ziemią, już dawno zmarli na pylicę.
„Poszedłem na studia na Politechnikę Gliwicką, ale po miesiącu uciekłem do Warszawy, do szkoły teatralnej” – mówi. O zgodę na zmianę kierunku studiów musiał prosić samego ministra – takie były wtedy przepisy. „Bez umawiania się wparowałem do gabinetu i go przekonałem” – zdradził po latach.
Egzamin zdał u Aleksandra Zelwerowicza. Został przyjęty. On był zachwycony, rodzice znacznie mniej. „Kiedy powiedziałem o tym w domu, posypały się na mnie wszystkie śląskie pierony. Bo inżynier to porządny zawód, a aktor – w pojęciu mego ojca – będzie chodził głodny” – wspominał Pieczka.
Wyświetl ten post na Instagramie
Życie w Warszawie różniło się od tego, które znał. „Nasz rok był niezwykle ciekawy. Mówiono, że to rok szajbusów. Skończyło nas tylko dwanaścioro. W tej grupie m.in.: Jurek Dobrowolski, Mieczysław Czechowicz, Zdzisio Leśniak, Wiesiek Gołas...” – zdradzał.
Na studiach poznał nie tylko przyjaciół, ale też – tuż przed dyplomem – miłość swojego życia, p. Henrykę. Właśnie zaczynała studia dziennikarskie. Ona też pochodziła z górniczej rodziny, choć urodziła się we Francji i nie miała pojęcia o śląskiej gwarze. Po latach p. Franciszek wspominać będzie wiele zabawnych nieporozumień między żoną a jego matką, mówiącą na co dzień po śląsku.
Pobrali się w 1954 r., ale niewiele brakowało, a pan młody nie dojechałby na uroczystość. Pracował już wtedy w objazdowym teatrze. „Wracaliśmy autobusem z Kamiennej Góry. Ponieważ na drodze zalegały wielkie zaspy śnieżne, utknęliśmy w śniegu. Zimno było jak jasna cholera. Wracając z tej wyprawy, spóźniłem się na własny ślub” – opowiadał aktor.
Wyświetl ten post na Instagramie
Po dyplomie kariera p. Franciszka ruszyła z kopyta. Zagrał m.in. w „Pokoleniu” Wajdy, „Kaloszach szczęścia”, „Matce Joannie od Aniołów”. Miał doskonałe warunki: 190 cm wzrostu, imponujący głos, świetną prezencję. W końcu jego ojciec doszedł do wniosku, że martwił się na zapas. Mówił, pękając z dumy: „Toć, dyć to je moja krew przeca”.
Pieczka pracował w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie, w połowie lat 60. wrócił do stolicy, gdzie dostał angaż w Teatrze Powszechnym. Reżyserzy chętnie go zatrudniali. Jak mówił Kazimierz Kutz: „Franek ma nie tylko wspaniałe warunki, ale i świetną psychikę. Solidność, pracowitość, łagodność. To człowiek zupełnie niekonfliktowy. On idzie do teatru jak na szychtę. Jego nie interesują kulisy, plotki”.
A koledzy z wdzięcznością wspominają jego uczynność. To, że wszystko potrafił naprawić – od zepsutego elektroluksu po malucha – i nigdy nie odmawiał pomocy. Grzebał w silniku auta do skutku, nawet jeśli przy tym poparzył sobie ręce.
Wyświetl ten post na Instagramie
Naprawiał też wszystko sam w domu, a rodzina zawsze była dla niego na pierwszym miejscu. Dwa lata po ślubie pojawiła się córka Ilona, 16 lat później syn Piotr. Małżeństwo Pieczków często było stawiane innym za wzór, choć i oni nie ustrzegli się kryzysów. Przyczyną jednego z nich był żart jeszcze z czasów studenckich, który dogonił ich po latach. „Któregoś dnia pani sprzątająca znalazła pod moim łóżkiem butelkę po wódce. Koledzy zwalili winę na mnie, a jeden z nich dodał: »On jest takim alkoholikiem, że jeżeli nie wypije ćwiartki, to nie może zasnąć« – opowiadał Pieczka. Plotka dotarła do p. Henryki. – Któregoś dnia moja żona przyszła wściekła z pracy i z pretensją do mnie: »Wiesz, mogłeś powiedzieć, że jesteś alkoholikiem, może byśmy temu zaradzili«”.
Wyświetl ten post na Instagramie
Na szczęście p. Franciszek nigdy nie miał problemu z alkoholem, nie uderzyła mu też do głowy sława. Tej zasmakował po roli dzielnego czołgisty w serialu „Czterej pancerni i pies”. Bawiło go, że wołano na niego Gustlik. Wspominał, jak dzieciaki latały za nim po ulicy z gwoździami, prosząc, by je wygiął, jak w serialu. Pocił się i sapał, bo gwóźdź na planie był ołowiany i łatwo go było wygiąć. A ten dzieciaków – stalowy. „Na spotkania przychodziły tysiące ludzi. Kiedyś w Łodzi mieliśmy przejechać Piotrkowską w czołgu, 250 tys. ludzi zablokowało Śródmieście. Nie odważyliśmy się pojechać z obawy, że ktoś może być rozjechany. Na spotkanie w hali sportowej każdy z nas jechał osobnym samochodem, bo tylko wtedy była szansa, że któryś z nas dojedzie w całości” – wspominał p. Franciszek.
Granie zawsze było jego wielką miłością. „Zrezygnuję z aktorstwa, kiedy szare komórki odmówią posłuszeństwa, a w stawach będzie tak skrzypieć, że mikrofony w filmie będą to wyłapywały” – twierdził ze śmiechem.
Grał w serialu „Ranczo”. Praca na planie odciągała jego myśli od tego, że w 2004 r. zabrakło u jego boku ukochanej żony. „Gdyby nie ona, chyba bym nie osiągnął tego, do czego doszedłem w swoim zawodzie. Ona stworzyła mi komfortową sytuację psychiczną” – mówi z przekonaniem. Trudno mu się było pogodzić z jej śmiercią. „Po tak długim wspólnym życiu to kataklizm. Na każdym kroku widzę jej rękę. Że tutaj to zrobiła. Że tu coś położyła. Otwieram szufladę, a tam jej ręką zapisana kartka” – wyznał kiedyś, dodając: „Życie jest krótkie, a człowiek się kłóci o bzdety. Dziś myślę: »Po co?«. Trzeba było raczej mówić więcej dobrych słów. Zostaje żal do siebie i do czasu. Żona była młodsza o 5 lat, a odeszła wcześniej. To ja chciałem umrzeć pierwszy”.
Pod koniec życia Franciszek Pieczka mieszkał w Falenicy razem z synem, synową i wnukami: Aleksem, Alicją i Adrianem. Latem odwiedzał córkę nad morzem. Tu także miał wnuki: Anię i Tomka. Słynny aktor został też pradziadkiem.
Wyświetl ten post na Instagramie
Franciszek Pieczka zmarł 23 września 2022 roku w wieku 94 lat. Do końca cieszył się doskonałym zdrowiem. Jaka była jego recepta na długie życie? „Kiedyś byliśmy z delegacją filmu polskiego w buddyjskim klasztorze w Mongolii. Tam od mnichów dostałem szal na długowieczność. Mam go do dzisiaj. Może i on pomaga... Grałem świętego Piotra, więc myślę, że tam u góry zasłużyłem sobie na jakąś protekcję...” – żartował przed laty.
Wyświetl ten post na Instagramie