"Miałam cudownego męża, ale on wiele lat temu zmarł. Choć byłam młoda, to nie myślałam o nowym związku. W moim życiu była tylko praca, rodzice i przede wszystkim moja córka. – Mogłabyś poznać fajnego faceta i chodzić na randki – powiedziała mi któregoś dnia. Zamurowało mnie wtedy, ale powoli zaczęłam się otwierać na świat..." Marysia, 41 lat
– Mamo, wkręcasz mnie! Nie zrobiłaś tego! – wykrzyknęła z udawanym oburzeniem Ania, moja dwudziestoletnia córka. Nie widziałyśmy się od kilku miesięcy, bo pojechała na wymianę studencką do Hiszpanii, a teraz wreszcie wróciła, szczęśliwa, uśmiechnięta i ciekawa, co u mnie słychać.
– Nie wkręcam cię – oświadczyłam, stawiając na stole talerz z gorącym jeszcze jabłecznikiem, który obie uwielbiamy i który piekę zawsze, gdy w życiu którejś z nas wydarza się coś szczególnego...
– Ty naprawdę nie żartujesz. – Ania przenosiła wzrok ze mnie na ciasto i z powrotem. – Opowiadaj natychmiast – zażądała, nakładając je sobie na talerz.
– Halo, halo, ja też najbardziej lubię ciepły jabłecznik – roześmiałam się.
Nie ponaglała mnie dalej, bo właśnie włożyła do ust spory jego kęs. Sięgnęłam po widelczyk i zrobiłam to samo. Ona bez reszty skupiła się na cieście, a jej mina była wyrazem bezgranicznej błogości.
„Jestem szczęściarą”, pomyślałam nie wiadomo który raz w życiu i na chwilę odpłynęłam w przeszłość…
– Jak to? Dziecko? Teraz? Jesteś pewna? – pytał z przerażeniem Wojtek, gdy oświadczyłam mu, że będzie ojcem.
– Normalnie. Dziecko. Za jakieś osiem miesięcy. I tak, jestem pewna – najpierw fuknęłam, a potem się rozpłakałam, bo byłam równie przerażona jak on, a może jeszcze bardziej.
Miałam wtedy dziewiętnaście lat, on był ode mnie pięć lat starszy. Ja trzy miesiące wcześniej zdałam maturę i dostałam się na studia, a on właśnie studia skończył i zaczął pracować w rodzinnej firmie. Tak więc moje życie bardziej wywracało się do góry nogami niż jego. I owszem, byłam w Wojtku zakochana i snułam marzenia o wspólnym z nim życiu do grobowej deski, widziałam nas jako szczęśliwą rodzinę z dziećmi, ale przecież nie już, nie w tej chwili!
– I co my teraz zrobimy? – szlochałam, wycierając nos w rękaw jego flanelowej koszuli.
– Chyba weźmiemy ślub. Chcesz? – zapytał.
I to było na tyle, jeśli chodzi o romantyczne oświadczyny. Niemniej jednak i tak kamień spadł mi z serca, w każdym razie ten największy, bo te mniejsze, z poczuciem straconych szans i zrujnowanych planów, pozostały. Nasi rodzice też nie wydawali się w pierwszej chwili zachwyceni tak szybkim obrotem sprawy. Jednak byli zgodni, że ślub powinien odbyć się jak najszybciej. Tak też się stało, a w prezencie ślubnym dostaliśmy dwupokojowe mieszkanko po babci Wojtka, dokładnie pomiędzy domem jego rodziców a mieszkaniem moich. A nim Ania pojawiła się na świecie, zdążyłam zaliczyć pierwszy rok studiów. Wykładowcy zgodzili się, bym nieco wcześniej przystąpiła do egzaminów i ostatni zdałam tydzień przed porodem. Na moim roku były dwie inne dziewczyny w ciąży, ale tylko ja miałam troskliwego męża, mieszkanie i stabilność finansową.
Byłam więc szczęściarą. Jeszcze bardziej utwierdziłam się w tym, gdy w kilka godzin po porodzie mąż wziął Anię na ręce i szepnął do niej:
– Jesteś największym cudem świata.
I przez pierwsze cztery lata to głównie on się nią zajmował, przy wsparciu jednych i drugich dziadków. Ja po wakacjach wróciłam na studia dzienne, a on przywoził mi Anię na uczelnię, bym dalej karmiła ją piersią. To on ją kąpał, gdy ja siedziałam nad książkami i masował jej brzuszek, gdy miała kolkę. Dzielił swój czas pomiędzy pracę (w rodzinnej firmie miał elastyczne godziny) i córkę. Nie zrezygnował tylko z jednej swojej pasji – biegania. Ale nawet i to robił często z Anią, pchając ją przed sobą w biegowym wózku. Dziś taki widok – i takie wózki – to nic nadzwyczajnego, ale wówczas budził sensację.
– Ma pani męża jak z bajki – mówiły mi sąsiadki.
W zupełności się z nimi zgadzałam i doceniałam Wojtka. Był cudownym ojcem i dobrym mężem. Był, bo zniknął z naszego życia niedługo po czwartych urodzinach Ani, tuż przed obroną mojej magisterki...
To była sobota. Rano zjedliśmy razem śniadanie i mąż pojechał do firmy.
– Jeszcze pięć, żeby starczyło ci na cały dzień. – Nim wyszedł, Ania jak zawsze obdarzyła go stadem całusów.
Kilka godzin później dowiedziałam się, że mąż jest operowany z powodu pęknięcia tętniaka mózgu. Miał go najprawdopodobniej od lat, ale nie dawał on żadnych objawów. I tej operacji Wojtek nie przeżył.
Następne półtora roku było najtrudniejszym czasem w moim życiu. Wszyscy byliśmy w szoku i żałobie, ale to Ania najdotkliwiej odczuwała brak taty. Co noc wybudzała się i go wołała. Tuliłam ją i płakałam po cichu razem z nią. To wtedy, dopiero wtedy, rozbudziły się we mnie uczucia macierzyńskie, które zalały mnie mocą wodospadu. Mama Wojtka, która zawsze była osobą głęboko wierzącą, mówiła nieraz:
– Codziennie dziękuję Bogu, że dał Wojtkowi i nam ciebie i Anię.
Ja też byłam wdzięczna za Anię, choć bardziej Wojtkowi niż Bogu.
Z upływem miesięcy umacniała się moja więź z córką i któregoś dnia to ja – żegnając się z nią w przedszkolnej szatni – dostałam te wszystkie całusy, które były kiedyś zarezerwowane dla taty. Po wyjściu z przedszkola płakałam jak bóbr – ze wzruszenia, tęsknoty, szczęścia, wszystkiego naraz. Wtedy znowu pomyślałam, że jednak jestem szczęściarą.
Kolejne lata płynęły nam w spokoju. Kontakt z Anią miałam cały czas świetny, nawet jako nastolatka była ciekawa mojego zdania w różnych sprawach, choć nie zawsze się z nim zgadzała. W dniu, gdy przyniosła świadectwo po skończeniu trzeciej klasy liceum, siedziałyśmy w kuchni przy jabłeczniku i wtedy znienacka zadała mi pytanie:
– Czy myślałaś kiedyś o tym, żeby znowu z kimś być?
O mało nie udławiłam się herbatą, którą akurat przełykałam. Bo choć po prawdzie czasami o tym myślałam, to uważałam, że nie mogę zrobić tego Ani, że ona nie zrozumie. Poza tym nikogo takiego po Wojtku nie spotkałam. Być może dlatego, że zamknęłam się na sprawy damsko–męskie. A ona, klepiąc mnie po plecach, mówiła:
– W twoim życiu jestem tylko ja, praca, dziadkowie i kilka koleżanek. Mogłabyś poznać fajnego faceta i chodzić na randki. Tata na pewno by tego chciał.
Na chwilę mnie zamurowało, a potem wydusiłam:
– Naprawdę tak uważasz?
– No pewnie! Pomyśl o tym – rzuciła lekko i zmieniła temat.
Zaczęłam myśleć o nowym związku myślałam, ale nikt taki nie pojawił się w moim życiu, choć otworzyłam się bardziej na świat, zaczęłam jeździć na różne wycieczki, zapisałam się na kurs tańca, co było moim dawnym marzeniem. I nawet kilka razy ktoś mnie podrywał, ale ja jakoś nie czułam, żeby to było to. Zresztą nie miałam ciśnienia, by kogoś szukać. Liczyłam bardziej na to, że ten ktoś sam mnie znajdzie, jak kiedyś Wojtek, który zaproponował, żebym schroniła się pod jego parasolem, gdy biegłam ulicą podczas ulewy. A gdy powiedziałam to jakiś czas temu córce, zażartowała sobie:
– To chyba musisz wywiesić ogłoszenie.
I ja tak właśnie zrobiłam!
Pod wpływem impulsu napisałam odręcznie na kartce: „Jestem miłą, radosną i uczciwą czterdziestolatką. Jeśli mnie szukasz, będę tu jutro o osiemnastej”. I wieczorem przypięłam tę kartkę do pnia rozłożystego platana rosnącego przy wejściu do parku…
– No mów, co było dalej?! – ponagliła mnie córka, gdy pierwsze kawałki jabłecznika zniknęły z naszych talerzy.
Przyznałam się, że poszłam tam następnego dnia bladym świtem, zdecydowana zabrać ten anons, ale już go nie było.
„Na pewno ktoś go zerwał i zniszczył”, pomyślałam i nawet rozejrzałam się wokół, czy gdzieś ta moja kartka nie leży.
Potem miałam gorący dzień w pracy i chwilowo zapomniałam o sprawie. Gdy wychodziłam z biura, było już dobrze po siedemnastej. Zawahałam się, ale akurat na przystanek podjechał autobus kursujący w pobliże parku. Wsiadłam do niego. Gdy dojeżdżałam, już przez okno zobaczyłam stojącego pod platanem mężczyznę trzymającego w ręku kartkę. Napisał na niej, też odręcznie, drukowanymi literami: SZUKAM CIĘ. Ludzie spoglądali na niego ciekawie, myśląc zapewne, że jest uczestnikiem jakiejś plenerowej gry.
– I tak się poznaliśmy – powiedziałam córce, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
– A jabłecznik z jakiej okazji upiekłaś? – zapytała rezolutnie.
– Marek podarował mi wczoraj pierścionek. – Wyjęłam z szufladki w stole pudełeczko i podałam je Ani. – A w wakacje planujemy dłuższy wspólny wyjazd – oznajmiłam, sięgając po kolejny kawałek jabłecznika.