"Przez lata patrzyłam, jak mój mąż znęca się nad synem. Dzisiaj Pawełek nie chce nas znać..."
Fot. 123RF

"Przez lata patrzyłam, jak mój mąż znęca się nad synem. Dzisiaj Pawełek nie chce nas znać..."

"Mój syn zmienił nazwisko, żeby nie mieć z nami nic wspólnego. Cały czas mam w głowie jego słowa... Zarzucił mi, że go nie broniłam, kiedy wzywał pomocy, że jego ojciec to bandzior, którego kazałam mu szanować i całować po łapach. Najgorsze jest to, że powiedział prawdę..." Katarzyna G., 38 lat

Marian, mój mąż, wciąż był na wszystko zły: na mnie, na Pawła, na pracę i wieczny brak pieniędzy... Kiedy wspominam swoje małżeństwo, ogarnia mnie ogromny żal i smutek. Ale najbardziej boli, gdy myślę o moim synu

To był kolejny dzień pełen przemocy

Tamtego popołudnia Marian zaglądał pod pokrywki garnków, robiąc przy tym dużo hałasu. Był wyjątkowo rozwścieczony.
– Będziesz jadł? – zapytałam. 
– Sama żryj te pomyje! Jest już Paweł?
– Pewnie przyjedzie następnym autobusem – powiedziałam ugodowo. Tamto popołudnie było początkiem mojej gehenny, tylko ja jeszcze o tym nie wiedziałam. Szukałam usprawiedliwień dla syna, chociaż jeszcze nie wyczułam, co mąż ma mu do zarzucenia. Wiadomo było, że w powietrzu wisi wielka awantura. Złość i nienawiść do całego świata była dla Mariana całkiem normalnym stanem. Kiedy jednak wpadał we wściekłość, robił się całkiem szalony. Miał pod ręką żelazko, ciskał nim, trafił na drąg, walił drągiem, nie patrząc, czy bije po kręgosłupie, czy po głowie. A te moje mroczki w oczach i bóle w ciemieniu, to z czego się wzięły, jak nie z bicia? Podobnie było z guzem na żebrach wielkości śliwki, z wybitym zębem i złamaną ręką... Kiedy tylko próbowałam zasłaniać sobą syna, mąż bił mnie na oślep, gdzie się dało. Myślałam, że jak chłopak podrośnie, to się nie damy. Ale Pawełek wdał się we mnie, był delikatny, drobny i nie miał w sobie zadziorności. Raz tylko powiedział, że któregoś dnia zabije ojca. Wystraszyłam się, zaczęłam płakać i tłumaczyć:
– Synku, broń się jak możesz, ale nie zabijaj! Ojcobójstwo to ciężki grzech!
W dniu, w którym spotkało mnie to nieszczęście, mąż wysłał rano chłopaka do miasta po jakieś śrubki. Paweł powinien był wrócić na obiad. Tak sobie wyliczyłam. Nie miałam pojęcia, co go zatrzymało w mieście na tak długo...

Modliłam się, żeby Paweł wrócił do domu

Jeszcze o dziesiątej wieczorem powtarzałam sobie, że coś ważnego mu widocznie wypadło i nie ma powodów do niepokoju. Kiedy jednak wybiła północ i autobusy już od godziny nie kursowały, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Chodziłam od jednego okna do drugiego. Marian spał. Był skonany, poza tym wieczorem znowu wypił. Nawet nie zdążył awantury zrobić, co było jedyną dobrą rzeczą, jaka mnie spotkała tego dnia. Stałam przy oknie, patrzyłam na drogę i modliłam się o szczęśliwy powrót mojego dziecka. Modlitwa pomagała mi odsunąć od siebie najgorsze, najczarniejsze myśli. Na zegarze była już szósta, gdy odważyłam się obudzić męża.
– Trzeba natychmiast powiadomić policję. Pawełek nie wrócił. Musiało stać się coś złego! Otworzył te swoje przekrwione, okropne oczy i popatrzył na mnie tak, że poczułam ciarki na plecach. Odruchowo zasłoniłam głowę. Ale on tylko wstał, przeciągnął się i podszedł do bieliźniarki. Zajrzał pod obrusy, gdzie leżały pieniądze na bieżące wydatki. Niczego nie brakowało. Odetchnęłam z ulgą. Gdyby okazało się, że pieniędzy nie ma, dostałabym niezły wycisk.

Pojechałam na policję i zgłosiłam zaginięcie syna

Posterunkowy wypytywał o rodzinę w mieście i o kolegów. Powiedział, żeby się nie martwić, bo osiemnastolatkowie czasem lubią dać nogę spod opiekuńczych skrzydeł rodziców. Co on tam wiedział o opiekuńczych skrzydłach Mariana!? Pocieszyłam się tylko, że może Paweł rzeczywiście poznał jakieś towarzystwo i z nim się pałęta. Lania nie uniknie, ale w końcu będzie musiał wrócić. Gdzie się podzieje bez dachu nad głową, bez jednej życzliwej duszy? Pawełek nie wrócił jednak ani tego dnia, ani następnego. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć, jak się czułam. Płakałam, modliłam się, na każdy najmniejszy szmer wybiegałam z domu, nawet nocą. Nie wierzyłam w ucieczkę syna! To było do niego niepodobne. Więc chyba jednak nieszczęśliwy wypadek albo... morderstwo. Myśl o śmierci syna odsuwałam od siebie tak długo, dopóki w gazecie nie ukazało się ogłoszenie o jego zaginięciu. Do ogłoszenia było dołączone zdjęcie. Kiedy je w końcu zobaczyłam, po prostu nie mogłam się powstrzymać od płaczu i spazmów... Serce mi pękało z bólu i wielkiej troski...

Marian przez te wszystkie dni milczał

Nawet jeżeli o coś pytałam, nie odpowiadał. Zachowywał się tak, jakby to nie jego syn zaginął. Kamień nie człowiek! Gdyby tylko był inny, gdybyśmy mogli porozmawiać, pocieszyć się wzajemnie, to jakoś łatwiej bym to wszystko zniosła. A tak, zostałam sama ze swoją rozpaczą. Czasami, pod nieobecność Mariana przychodziła sąsiadka, ale szybko się ulatniała, bo bała się mojego męża. Nie wiem już ile czasu minęło od zaginięcia Pawełka, kiedy z „Wiadomości” dowiedzieliśmy się o tym piętnastolatku, który zabił kolegę. Wyobraziłam sobie zamordowanego Pawełka i zaczęłam płakać.
– Płacz, płacz! Twój synalek też pewnie kogoś zaciukał! – powiedział Marian z taką nienawiścią, jakby mój „synalek” nie był jednocześnie jego synem. Zrobiło mi się ciemno w oczach z żalu i wyczerpania. Jaki sens ma moje życie, kiedy zabrakło syna? Chwyciłam ciężki, kryształowy wazon ze stołu. Jak przez mgłę zobaczyłam Mariana, siedzącego na środku wersalki. Uniosłam wazon do góry i krzyknęłam:
Wynoś się! To ty jesteś katem własnego syna i moim. Wynocha i to już! Musiałam wyglądać naprawdę niepoczytalnie, bo Marian zerwał się i wybiegł z pokoju. Wazon wypadł mi z rąk i rozbił się. Tę noc mąż spędził w kuchni. Myślałam, że zechce się na mnie odegrać, ale on tylko pogroził mi pięścią i powiedział:
– Jeszcze raz tak zrobisz, a cię zabiję!
– I o to właśnie mi chodzi! – odparłam spokojnie. – Twoje miejsce jest w więzieniu! Spojrzał spode łba, zacisnął szczęki i... wyszedł.

Myślałam o Pawełku – od dziecka bitym i poniewieranym

Pierwszy raz odważyłam mu się przeciwstawić i chyba to go zbiło z tropu. Do tej pory nigdy nie podarował mi żadnej obelgi czy też najmniejszej próby sprzeciwu. W tym względzie był podobny do swojego ojca, który także uznawał wyłącznie prawo pięści. Znowu się rozpłakałam. Przed oczami stanął mi mój biedny, mały chłopiec, od dziecka bity i poniewierany. Czy gdyby założył własną rodzinę, też byłby dla niej taki podły i okrutny jak jego ojciec? Minęły cztery miesiące od zaginięcia Pawła. Straciłam już wszelką nadzieję, że go jeszcze kiedyś zobaczę. Mąż dość szybko wrócił do swojego dawnego trybu życia. Może bił mnie rzadziej, za to częściej się awanturował. Co miałam robić? Gdzie pójść? Bez szkoły, bez zawodu byłam nikim... W domu robiłam tylko tyle, ile musiałam. Cały wolny czas umilały mi seriale telewizyjne. Oglądając je, odrywałam się od nędznej codzienności, zanurzałam w cudzych kłopotach i radościach, zapominając jednocześnie o swoich problemach.

Żył, ale nie chciał mieć z nami nic wspólnego

Tego dnia, kiedy przyjechali funkcjonariusze policji, oglądałam „Klan”. Na widok posterunkowego, serce na chwilę przestało mi bić. Natychmiast pomyślałam o Pawle. Może go odkopali, albo wyłowili z rzeki. Zabrali mnie do miasta na komendę. Ledwie weszłam na posterunek, zobaczyłam Pawła siedzącego na ławce.
– Czy to jest pani syn? To jego zaginięcie pani zgłaszała? – pytał policjant, a ja nie miałam siły, by mu odpowiedzieć.  Jak się dowiedziałam, podobno coś nabroił z dokumentami.
– Oj, da ci ojciec, da! – westchnęłam, gdy już wyszliśmy z komendy.
Nic mi nie da! Nie po to wyjeżdżałem z domu, żeby do was wracać! – odpowiedział Paweł. Głos miał twardy i stanowczy, nigdy wcześniej nie mówił do mnie takim tonem.
– A dokąd pójdziesz? I gdzie tak w ogóle byłeś przez te wszystkie miesiące?! – krzyknęłam zaskoczona i przerażona.
– Nie twoja sprawa! Mam własne życie, pracuję, nawet nazwisko zmieniłem, żeby nie mieć z wami nic wspólnego. Ja dla was już dawno umarłem, rozumiesz? A jeśli nie rozumiesz, tym gorzej. Gdyby nie ta wpadka z dowodem, nigdy byście o mnie nie usłyszeli.
Mój syn mówił to wszystko, a ja nie miałam nawet siły zrobić kroku. 
– Synku, a ja? O matce nie pomyślałeś?
– A ty o mnie myślałaś? On mnie katował, a ty krzyczałaś, żeby bił po tyłku, nie po głowie, zapomniałaś? A za co mnie bił, też zapomniałaś? Za wszystko: za to, że patrzyłem i za to, że nie patrzyłem, za czkawkę i za rozbitą szklankę. Ja wołałem pomocy, a ty mi wierszyki cytowałaś, że kto nie słucha ojca, matki... To chyba pamiętasz? I to, że mi kazałaś ojca w rękę całować, bo tylko kochająca ręka karę wymierza! Nigdy ci tego nie wybaczę!
– Synku, co mówisz? Rodziców trzeba szanować, nawet kiedy wymierzają karę...
Nie dał mi skończyć... Nawet nie silił się, żeby mówić cicho. Oskarżał, uderzał na oślep słowami, które nie mniej bolały niż ciosy Mariana.

Nie powinien tak, przecież go kochałam... 

Przypomniałam sobie początki znajomości z Marianem. Mówił, że mnie kocha, że muszę być jego. Wierzyłam, że moja miłość go zmieni, że jak zazna dobrego, to złagodnieje, zapomni o kułakach ojca. Po ślubie zrozumiałam, jak bardzo byłam naiwna. Zło w Marianie głęboko zapuściło swoje korzenie. Niestety, było już za późno na myślenie. Urodził się Paweł. Marian stawał się z dnia na dzień gorszy. Pierwszy raz uderzył Pawełka, gdy ten był malusieńki. Wtedy o mały włos nie wydrapałam mu oczu, więc... dołożył i mnie. Potem, ile razy próbowałam bronić syna, zawsze mi się obrywało. Potem Paweł podsłuchał, jak mąż mnie po każdym biciu ciągnął do łóżka i, jak powiedział, wtedy znienawidził mnie do reszty. Zarzucał mi, że chichotałam, krzyczałam z rozkoszy w ramionach kata! Podczas, gdy w rzeczywistości musiałam udawać, bo znowu zostałabym pobita...  Pawłowi łatwo było wypowiadać oskarżenia. Powinnam się cieszyć z tego, że Paweł żyje, że jest zdrowy i nic złego go nie spotkało. Jednak nie potrafiłam. Czułam się za bardzo skrzywdzona i sponiewierana.
– To co ja mam, powiedzieć ojcu, Pawełku?
– Co chcesz! Możesz go grzechem postraszyć, albo jeszcze lepiej piekłem, ty to świetnie potrafisz. A najlepiej zrobisz zamykając go w domu wariatów. Ten niby ojciec to bandzior, którego kazałaś mi szanować i całować po łapach. Do ciebie mam chyba jeszcze większy żal niż do niego, bo tylko tobie ufałem!
– Wróć synu ze mną do domu... Sam zobaczysz, że ojciec trochę się zmienił! – powiedziałam.
– Na pewno! Pięści mu osłabły, to pomaga sobie pejczem. Wracaj do swojego piekła. Ja dopiero teraz wiem, że żyję.

"Splunę na twój grób, kiedy zdechniesz..."

Wracałam do domu, myśląc, że mój syn jednak umarł. Przy furtce stał Marian.
– A ty gdzie się szlajałaś? – spytał nieprzychylnie. – W chałupie bałagan, gary puste...
– Byłam na komendzie. W sprawie Pawła.
– Okradł kogo? Zaszlachtował?
– Ty draniu! Nawet ci do głowy nie przyszło, że jemu mogło się coś stać? Dzieciak od czterech miesięcy do domu nie wraca, a ty, jakbyś nie był jego ojcem, jakbyś... – dopiero teraz puściły mi nerwy i rozpłakałam się. – Gadałaś z nim? Przestań się mazać! Wiem przecież, że żyje. Pewnie ruszył w Polskę, zahulał.... Pochwalił ci się chociaż, jaki list nabazgrolił do ojca? Z wrażenia przestałam płakać. Ten drań wiedział, że chłopak żyje i nawet słowem mi o tym nie wspomniał. Dopuścił do tego, żebym usychała z rozpaczy. Miałam ochotę rzucić się na niego z gołymi rękami... Marian najwyraźniej nic sobie nie robił z mojego stanu. Z szafki, gdzie trzymaliśmy rachunki, wyjął niewielki świstek papieru i położył go przede mną. „Splunę na twój grób, kiedy zdechniesz”, przeczytałam.
– Za mało śmierdziela tłukłem, za mało! – powiedział Marian przez zaciśnięte zęby. Poczułam, jak ogarnia mnie wściekłość. Paweł nie miał racji, mówiąc, że niczego nie rozumiem. W tej jednej chwili pojęłam wszystko.

Zabrakło mi mądrości i odwagi

Następnego dnia wyjechałam do miasta pierwszym autobusem. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, trochę ubrań i zdjęcia małego Pawełka. Wzięłam też pieniądze odłożone na „czarną godzinę”. Marian chrapał. Nie zostawiłam mu żadnego listu. Wiedziałam, dokąd chcę jechać. Poprzedniego dnia na dworcu przeczytałam ogłoszenie, że potrzebna jest pomoc w gospodarstwie. Ludzie, którzy je zamieścili, oferowali mieszkanie, wyżywienie i jakieś niewielkie pieniądze na drobne wydatki.
Teraz mieszkam i pracuję u dobrych ludzi. Odnalazłam u nich spokój, którego tak bardzo pragnęłam. Nikt na mnie nie krzyczy, nikt mną nie poniewiera... Jestem zadowolona że się wyrwałam, ale nie jestem szczęśliwa. Ogarnia mnie smutek, kiedy wspominam syna. Nie powinien był obarczać mnie całą winą za wszystko, co go spotkało w życiu. Przecież ja też, tak jak i on, byłam ofiarą okrucieństwa Mariana. „Synku”, mówię sobie czasem w myślach, „chciałam być dobrą matką, ale widać zabrakło mi mądrości i odwagi...” Mam nadzieję, że kiedyś wypowiem te słowa na głos... 

 

Czytaj więcej