"Mój ojciec zmarnował mi dzieciństwo i młodość. Mam się teraz dla niego poświęcać?"
Płakałam, wspominając swoje dzieciństwo
Fot. 123RF

"Mój ojciec zmarnował mi dzieciństwo i młodość. Mam się teraz dla niego poświęcać?"

"Mój ojciec oczekiwał, że będę na każde jego skinienie. – Ja cię potrzebuję i masz tu być! To twój zasrany obowiązek, zrozumiano?! – wykrzykiwał, kiedy go odwiedzałam. Wtedy wracały koszmarne wspomnienia...".  Agnieszka, 38 lat

Siedziałam na klatce schodowej i płakałam. To był niemal szloch rozpaczy. Wściekłości, bezsilności, niemożności rozwiązania problemów, które tak bardzo wiązały się z przeszłością, że aż blokowały oddech.

Moje dzieciństwo to był koszmar

Przed sekundą wyszłam od ojca. Przysiadłam na schodkach przy wejściu na strych, by uspokoić oddech. To tu przepłakałam prawie pół mojego koszmarnego dzieciństwa. To było moje miejsce na przeczekanie, kiedy w domu wybuchało piekło. Czyli, mniej więcej co drugi dzień.
Wytarłam oczy i rozejrzałam się wokół. Niewiele się tu zmieniło. Odrapane ściany, łuszcząca się farba na suficie. To ja poszłam ze swoim życiem do przodu. Tu czas stanął w miejscu. Znów poczułam się jak mała, zagubiona dziewczynka, której ojciec wrzeszczał na całą klatkę, że nas wszystkich pozabija. Poczułam ten sam lęk, przepełniające mnie do głębi uczucie wstydu pomieszanego z miłością, uległością i nienawiścią do własnego taty. Ale dziś już przecież nie krzyczał. Nie odważyłby się. Wystarczyło jednak, że spojrzał na mnie tym swoim krytycznym i pogardliwym wzrokiem, syknął, że coś powinnam, a czegoś nie, i cały dygot wrócił. A przecież za mną były dwa lata terapii, kilka nieudanych związków i jedno ledwo trzymające się kupy małżeństwo. Ale i tak miałam poczucie, że wyszłam na prostą. Miałam dwójkę fajnych dzieci i to trzymało mnie przy życiu. Tymczasem, gdy tylko uciekałam od tego miejsca najdalej jak mogłam, ono wracało do mnie jak bumerang.

Teraz ojciec oczekiwał, że będę na każde jego wezwanie

Niedawno zmarła moja kochana mama. Ojciec został sam. Prawie osiemdziesięcioletni, schorowany starzec, mający niewielkie pojęcie, jak teraz wygląda świat. Pełen złości, nieporadny. Wydzwaniał do mnie kilkanaście razy dziennie z każdą sprawą, z którą nie potrafił dać sobie rady. A nie umiał prawie nic, bo zawsze był obsługiwany przez moją mamę. Dzwonił, gdy nie potrafił zrobić prania, gdy przypalały mu się ziemniaki, gdy przychodził pocztą rachunek.
– Powinnaś być tutaj – syczał, gdy mówiłam, że oddzwonię, bo jestem w pracy. – Obowiązkiem dziecka jest opieka nad starszym rodzicem! Ten syk ciągle wracał do mnie, powodując wyrzuty sumienia. Nie umiałam się go pozbyć z głowy. Śnił mi się po nocach w snach pełnych krzyku ojca z przeszłości, płaczu mamy i moich ucieczek z domu. Wskakiwałam więc w samochód i przemierzałam kilkadziesiąt kilometrów, by stanąć pod drzwiami mojego rodzinnego domu. Tu zawsze było tak samo.
– Cześć, tato! Przyjechałam – witałam się. Zazwyczaj coś odburkiwał. Odwracał się do mnie plecami albo podgłaśniał tak telewizor, że przestawałam słyszeć własne myśli.
– Pokaż mi ten rachunek – robiłam kolejną próbę. – Nie musisz. Już sobie poradziłem – rzucał w przestrzeń, jakby moja obecność w ogóle go nie obchodziła.
– Tato, trzeba było zadzwonić. Jechałam tu dwie godziny! – czasami pękałam.
Jesteś moją córką, to twój zasrany obowiązek. – Patrzył na mnie jak na powietrze. – Nie będę cię za każdym razem prosił!
– Tak, tato, ale mam też swoją rodzinę – próbowałam mu przemówić do rozsądku. – Twoje wnuki mnie potrzebują.
– Nic mnie to nie obchodzi. Ja cię potrzebuję. Masz tu być, zrozumiano? – Unosił się w fotelu, a ja zazwyczaj wycofywałam się do przedpokoju.

Wiedziałam, że będzie coraz gorzej...

Wciąż sobie powtarzałam, że wyjadę i już tu nie wrócę. Że mam dość tego wiecznego pomiatania i poniżania. Jednak przecież doskonale wiedziałam, że ojciec jest coraz starszy i niedługo całkiem zaniemoże. I co wtedy?... Tamtego dnia, gdy siedziałam na klatce schodowej i płakałam, zrozumiałam, że ten moment zbliża się szybciej, niż się spodziewałam. Gdy przyjechałam, ojciec był ciągle w piżamie, choć była już trzynasta. W pierwszej chwili pomyślałam, że jest chory. Mój ojciec nigdy nie pozwalał sobie na takie zachowanie. Zawsze był ogolony, czysto ubrany i gotowy do działania.
– Coś ci jest, tato? – spytałam, gdy już po zwyczajowym oburkiwaniu przyzwyczaił się do mojej obecności. Podawałam mu zupę, którą dla niego przywiozłam.
– Aj, gorąca – syknął, gdy tylko zbliżył pierwszą łyżkę do ust. – Nie możesz... – zaczął to swoje łajanie, ale mu przerwałam.
– Coś cię boli? – spytałam.
– Nie – odpowiedział obrażony. – Ale nie mogłem znaleźć koszuli. Ani spodni – rzucił po chwili.
– Jak to? – zdziwiłam się, a potem poszłam do jego pokoju. Ubranie wisiało jak zwykle na krześle. Zawsze tam było, od kiedy sięgałam pamięcią. – Ktoś mi tu wchodzi do domu, jak mnie nie ma. Albo jak śpię – tato mówił tak przekonująco, że gdybym go nie znała, to mogłabym mu uwierzyć.

Musiałam podjąć jakąś decyzję

Powoli zaczęłam też sobie przypominać inne sygnały, które dopiero ułożone w jedną całość tworzyły niepokojący obraz. Bo przecież, gdy ostatnie kilka razy sprzątałam, znajdowałam różne przedmioty w dziwnych miejscach. A to klucze w koszu na pranie, a to kapcie ojca na balkonie. Brałam to za zwykłe roztargnienie starszego człowieka. Ale w połączeniu z jego zachowaniem było co najmniej zastanawiające.
– Tato, twoje ubranie wisi jak zawsze na krześle. Chcesz zobaczyć? – spytałam go najłagodniej jak umiałam.
– Wcześniej go tam nie było – odparł z wściekłością. – Ktoś musiał je przełożyć. – Wymierzył we mnie palec, po czym wrócił do jedzenia zupy. Właśnie wtedy zrozumiałam, że zbliża się koniec zwyczajnych wizyt u ojca raz na tydzień. Musiałam w najbliższych tygodniach podjąć jakąś decyzję. Co robić? 

Wspólne zamieszkanie nie wchodziło w grę

Całą drogę powrotną do domu wciąż myślałam nad rozwiązaniem. Wspólne zamieszkanie z ojcem nie wchodziło w grę. Po pierwsze moje dzieci miały w naszym mieście szkołę i całe swoje życie, nie mogłam im tego zabrać. Poza tym mój dom rodzinny to było ciasne, dwupokojowe mieszkanko, nie dalibyśmy rady mieszkać tam wszyscy razem. Przede wszystkim jednak nie chciałam narażać moich dzieci na humory ojca. Nie, to nie wchodziło w rachubę. Jego do nas nie mogłam wziąć z tych samych względów. Zresztą on sam czułby się jeszcze bardziej zagubiony w nowym miejscu. No i mój mąż... nigdy nie lubił ojca. Z wzajemnością. Zagryźliby się. Czułam się bezsilna! Czułam się przyparta do muru i w sytuacji totalnie bez wyjścia. Wróciłam do domu bez znalezienia sensownego rozwiązania.

Czy naprawdę sama muszę opiekować się ojcem?

Kolejne kilka dni chodziłam jak struta. W końcu koleżanka z pracy spytała mnie, czy coś się stało, bo dawno już nie widziała mnie tak smutnej. Rozpłakałam się jej na ramieniu i wreszcie wyrzuciłam z siebie wszystko.
– Słuchaj, a nie myślałaś o jakiejś opiekunce? Ewentualnie domu opieki? – spytała, gdy już mnie nieco uspokoiła. Usiadłyśmy na murku, bo wyciągnęła mnie z biura. Pokręciłam głową. Jakoś dotąd w ogóle nie wpadło mi do głowy takie rozwiązanie.
– Tak naprawdę nie musisz się ojcem opiekować. Zwłaszcza że nigdy nie był dla ciebie jakoś wyjątkowo dobry... – rzuciła.
– Oględnie mówiąc... – dodałam.
– No właśnie. – Wzruszyła ramionami.
– Ale ja chybabym tak nie mogła... To w końcu mój ojciec – chlipnęłam.
– Po to właśnie istnieją domy opieki i opiekunki. – Pogłaskała mnie po ramieniu. – Dokładnie dla takich jak twój tato. – Moja synowa jest zawodową opiekunką, spytam ją, jak to wszystko funkcjonuje i dam jej twój telefon, co? – zaproponowała. 
Sama nigdy bym nie pomyślała o takim rozwiązaniu.

Ojciec cały czas traktował mnie jak wroga

 Po rozmowie z synową Asi wiedziałam już sporo o tym, jak można załatwić opiekę dla ojca w jego mieście. Wzięłam kilka dni urlopu i pojechałam do taty. Kiedy już nabrałam nadziei, że może uda się jakoś rozwiązać moje problemy, sprawy zaczęły się układać. Złożyłam w ośrodku pomocy społecznej podanie o przyznanie opiekunki dziennej. Znalazłam panią, która za niewygórowaną cenę zobowiązała się przychodzić do taty codziennie, żeby ogarnąć mieszkanie i ugotować mu ciepłą zupę. Ja sama zostałam z ojcem trzy dni i starałam mu się przyjrzeć. Zrozumieć jego stan. No... Nie było to łatwe doświadczenie. Tato zachowywał się okropnie. Te jego ciągłe złośliwe komentarze, szantaże i traktowanie mnie jak wroga były nie do wytrzymania. Nie mogłabym z nim być na co dzień, bo bym zwariowała.

Nie chciałam się poświęcać

Czułam opór w poświęceniu się dla kogoś, kto zmarnował mi dzieciństwo i młodość. Ale czułam też ulgę, gdy usłyszałam od postronnej osoby, że nie muszę tego robić. Mogę po prostu zorganizować ojcu opiekę, na miarę moich możliwości. Odwiedzać go, ale niekoniecznie poświęcać mu cały swój czas. I nie powinnam z tego powodu czuć się winna ani zła. Potem wróciłam do domu. Odetchnęłam pełną piersią. Przytuliłam swoje dzieci i ugotowałam dla wszystkich ciepłą kolację. Patrzyłam na moich bliskich i cieszyłam się, że tak właśnie potoczyło się moje życie. Bo było w nim, mimo normalnych kłopotów, dużo miłości, ciepła i dobrego słowa. Mam nadzieję, że los będzie dla mnie łaskawy i ani syn, ani córka nie będą musieli podejmować tak dramatycznych decyzji, jak ja względem mojego ojca. A jeśli przyjdzie im je podjąć, to zasłużę sobie na ciepły kąt u któregoś z nich.

Czytaj więcej