"Nigdy nic dobrego od ojca nie zaznałam. Całe życie utrzymywała nas matka, którą wykorzystywał i zdradzał, a teraz zażądał ode mnie alimentów! Mam własnemu dziecku od ust odjąć, żeby ten drań mógł się bawić za nasze pieniądze?!" Katarzyna, 28 lat
Pamiętam ten koszmarny dzień, kiedy po latach nieobecności ojciec zapukał do moich drzwi...
Wróciłam właśnie z pracy w świetnym humorze. Dostałam podwyżkę! Wprawdzie było to tylko dwieście złotych, ale poczułam się doceniona przez szefa. Wieczorem mieli przyjść na kolację nasi przyjaciele, chciałam przygotować kilka specjałów z kuchni hiszpańskiej. Z delegacji wracał dziś też mój mąż Jarek. Pełnia szczęścia! Kiedy niespodziewanie ktoś zadzwonił do drzwi, nawet nie spojrzałam przez judasza. Otworzyłam i... zamarłam z przerażenia... Co ten drań tu robił?!
– Witaj, córeczko. Nie wpuścisz mnie do środka? – starszy, szpakowaty mężczyzna próbował przekroczyć próg mieszkania. A ja... Nie byłam w stanie się ruszyć.
– Mamuniu, kto przyszedł? – jak spod ziemi wyrosła obok mnie Haneczka, moja pięcioletnia córeczka.
– Witaj, aniołku, jestem twoim dziadkiem – intruz wyciągnął ręce do dziecka i... w tej samej chwili zaczęłam dygotać ze złości. Dziadek?! Co ten łobuz sobie wyobrażał?! Pojawia się nagle po prawie piętnastu latach i myśli, że rzucę mu się w ramiona?! Po tym wszystkim, co zrobił mnie i mojej mamie?!
– Haniu, idź do swojego pokoiku. To nie jest twój dziadek. Ten pan się pomylił – starałam się opanować drżenie głosu. Dopiero kiedy mała zniknęła za drzwiami, wyszłam na korytarz.
– Powiem ci tylko jeden jedyny raz: wynoś się stąd! Ja nie mam ojca. Nie chcę cię znać. Dla mnie umarłeś wiele lat temu – powiedziałam twardo, patrząc mu prosto w oczy.
Zbladł. Teatralnym gestem chwycił się za serce, głośno sapał.
– O, nie. Mnie nie nabierzesz. Jeśli stąd nie znikniesz, wezwę policję – oznajmiłam i weszłam do mieszkania. Dopiero wtedy puściły mi nerwy. Usiadłam na kanapie i zaczęłam szlochać. Natychmiast przybiegła moja kochana córeczka i pogłaskała mnie po głowie.
– Nie płacz, mamusiu. Zobacz, jakie kwiatuszki ci narysowałam – przytuliła się mocno do mnie. Chwyciłam ją w ramiona. Ona i Jarek po śmierci mamy byli moją jedyną rodziną. Tak bardzo ich kochałam! Zdawałam sobie sprawę z jednej bardzo ważnej rzeczy – pojawienie się ojca oznaczało dla nas wielkie kłopoty. I powrót do dramatycznych wspomnień...
Ojciec odszedł ode mnie i mamy, kiedy miałam szesnaście lat. Zdradzał ją już o wiele wcześniej, ale zawsze mu wybaczała.
– To dobry człowiek. Świata poza nami nie widzi – broniła niewiernego męża.
– Co ty, mamo, opowiadasz?! Zawsze cię wykorzystywał! Kto zarabia na rodzinę? Ty! Kto w domu sprząta, gotuje i myje tego drania, kiedy całymi dniami leży w sztok pijany? Ty! Poświęciłaś mu życie, nie dostając nic w zamian – nie przebierałam w słowach. Ale taka była prawda.
Ojciec był alkoholikiem. Ciągle robił awantury i zdradzał moją mamę z każdą kobietą, która mu się nawinęła. A że umiał prawić komplementy – zawsze otaczał go wianuszek pań...
Kiedy mama wylądowała z ciężkim zapaleniem płuc na miesiąc w szpitalu, odwiedził ją zaledwie raz. „Mam tyle zajęć w domu, kochanie. Wybacz mi”, kłamał jak z nut. Prawda była taka, że wyniósł się do kochanki. Miałam wtedy czternaście lat i mieszkałam... sama. A i tak, gdy prawda wyszła na jaw, mama mu wybaczyła. Uważała, że nie umiał poradzić sobie z jej chorobą, szukał wsparcia i pocieszenia... Najgorsze jednak miało dopiero nadejść.
Skończyłam szesnaście lat, kiedy do bloku, gdzie wtedy mieszkaliśmy, wprowadziła się nowa sąsiadka – Bożena. Wdówka. Ojciec oszalał na jej punkcie. Po kilku miesiącach zażądał od mamy rozwodu. Do czegoś takiego nigdy wcześniej nie doszło! Mama była zdruzgotana. Ojciec skierował pozew rozwodowy do sądu. W tym czasie i tak już mieszkał z tą Bożeną. Trzy piętra nad nami... Mama odchodziła od zmysłów. Wreszcie nie wytrzymała psychicznie tego, co się stało – próbowała popełnić samobójstwo. Połknęła tabletki nasenne. Jakimś cudem wróciłam wtedy wcześniej ze szkoły. Lekarze odratowali ją w ostatniej chwili. Sąsiedzi nie dali spokojnie żyć ojcu i Bożenie – wyprowadzili się więc na drugi koniec Polski, do jej rodziny. Ale dla mamy to nie miało znaczenia. Cały czas myślała, że ten drań wróci do niej któregoś dnia. Wydzwaniała do niego, błagała, żeby się opamiętał. Nawet dwa lata po rozwodzie robiła, co mogła, aby znów ją pokochał. Nic z tego. Raz przyjechał. Tylko po to, aby zrobić mamie awanturę. Znów próbowała popełnić samobójstwo...
Kiedy poznałam Jarka, mama była już w ciężkiej depresji. Nic ją nie cieszyło. Nawet do naszego ślubu podchodziła obojętnie. Jedynie na wieść o mojej ciąży jakby się ożywiła. Nie mogła doczekać się narodzin wnuczki. Niestety, los jest okropnie niesprawiedliwy... Zmarła dwa miesiące przez narodzinami Haneczki. Prosto z pogrzebu musiałam jechać do szpitala. Leżałam tam aż do rozwiązania. Stres po śmierci mamy spowodował, że moja ciąża była zagrożona... Od tamtej pory nie miałam wieści o ojcu. Całe szczęście, bo gdyby pojawił się przede mną, chyba oczy bym mu wydrapała. Zabił moją ukochaną mamę! Może nie zacisnął jej dłoni wokół szyi i nie wbił noża w serce, ale... wpędził do grobu swoim postępowaniem. A teraz... nagle się tu pojawił! Czego ode mnie chciał?! Kiedy Jarek wrócił do domu i opowiedziałam mu o wszystkim, od razu zadzwonił do naszych przyjaciół.
– Przełożymy to spotkanie, Kasiu. Nie masz teraz głowy i serca do jakichś przyjęć – stwierdził. Boże, byłam mu taka wdzięczna. Rzeczywiście, wszystko leciało mi z rąk. W dodatku, kiedy położyliśmy Hanię spać, koło dwudziestej, znów ktoś zapukał do drzwi. Otworzył Jarek. Usłyszałam tubalny głos ojca:
– Chcę tylko powiedzieć dwa słowa mojej córce. Jakim prawem ty...! Wezwę policję! Mój mąż najwyraźniej nie wdawał się w słowne potyczki. Usłyszałam, że u sąsiadów otwierają się drzwi. Wyskoczyłam na klatkę schodową.
– Kochanie, daj spokój, jeszcze przez tego łobuza będziemy mieli problemy – próbowałam uspokoić Jarka. Spojrzałam wściekła na ojca.
– Czego od nas chcesz?! Masz minutę! Mów! Jarek wszedł do mieszkania, a mój ojciec... No, nie! On się rozpłakał!
– Kasieńko, zostałaś mi tylko ty na tym świecie. Jestem chory, bezdomny. Nie mam nawet na chleb. Mogę u was przenocować? – spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Zamarłam. On chyba zmysły postradał! Miałam po tym wszystko, co nam zrobił, wybaczyć mu i pomóc?! Nigdy!
– Matka w grobie by się przewróciła, gdybym wyciągnęła do ciebie rękę z pomocą. Jesteś dla mnie nikim. Wyrządziłeś nam wiele zła. Cierp teraz tak, jak przez ciebie cierpiała matka – powiedziałam i kazałam mu się wynosić.
Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Czułam, że ojciec znów przyjdzie. Tak łatwo sobie nie odpuści. O dziwo jednak nie pojawił się. Nasze życie wróciło do normy. Poczułam ulgę i spokój. Aż do dnia, kiedy dostałam list polecony z... kancelarii prawnej. „W związku z tragiczną sytuacją materialną i kłopotami ze zdrowiem naszego klienta pana Witolda S. żądamy alimentów od córki w wysokości 700 zł miesięcznie. W przypadku odmowy skierujemy sprawę na drogę sądową”, przeczytałam ten list kilkanaście razy. Nie mogłam w to uwierzyć! – Jarek, i ja mam mu płacić?! Jakim prawem?!
Nigdy nic dobrego od tego człowieka nie zaznałam, całe życie utrzymywała nas matka – płakałam. Byłam załamana. Miałam dziecku od ust odjąć, żeby ten drań mógł bawić się za nasze pieniądze?! Co to za prawo, które na coś takiego pozwala?!
– Jeśli twój ojciec myśli, że wygra, myli się. Idziemy do adwokata. Spotkamy się w sądzie – Jarek był nieustępliwy. Moja szwagierka jest notariuszem, ma kontakty z prawnikami różnych specjalizacji. Poleciła nam swoją znajomą. Pani mecenas była przekonana, że wygramy. Jednak mnie przerażała już sama myśl, że mam mieć sprawę w sądzie.
Ojciec zaczął rozpuszczać plotki w okolicy, gdzie mieszkamy, jaką jestem wyrodną córką. Że on przymiera głodem i mieszka w noclegowni, a ja pławię się w luksusach. Niektórzy sąsiedzi patrzyli na mnie z potępieniem. Znajoma, która niedaleko prowadzi sklepik spożywczy, powiedziała mi szczerze, co ludzie gadają... Niestety, sąsiedzi nie znali całej sprawy, więc trzymali stronę ojca...
Do ostatniej chwili liczyłam na to, że on odstąpi od swoich żądań. Gdzie tam! Trzy miesiące później odbyła się rozprawa. Ojciec przedstawił kilku świadków – widziałam tych mężczyzn pierwszy raz w życiu! Opowiadali, jak to wspaniale dbał o rodzinę, kochał żonę, przez której zaborczość musiał odejść, bo psychicznie nie wytrzymywał jej napadów zazdrości. Boże, tak strasznie kłamał i oczerniał mamę dla paru złotych! Ten człowiek nie miał za grosz przyzwoitości i ludzkich uczuć.
Sędzia, starszy człowiek, wysłuchał obu stron. Niestety, miałam wrażenie, że jego sympatia leży po stronie ojca. O dziwo jednak – to my wygraliśmy! Ojciec wychodził z sali wściekły. – Jesteś wyrodną córką. Ciesz się, że twój ojciec przymiera głodem – wycedził przez zęby głośno, aby wszyscy słyszeli. Jarek mocno trzymał mnie za rękę.
– Za moimi bliskimi skoczyłabym w ogień. Ale ty do nich nie należysz – powiedziałam chłodnym tonem, patrząc mu prosto w oczy.
Chyba zrozumiał, że nic tu nie wskóra, bo od tamtej pory, a minął już rok, nie odzywa się do nas. Jarek miał dość podszeptów sąsiadów i plotek na nasz temat, więc... przeprowadziliśmy się do mieszkania w innej części miasta. Z ręką na sercu mogę powiedzieć – jestem szczęśliwa. Mam u boku męża i córeczkę, których kocham nad życie. Brakuje mi tylko mojej cudownej mamy. Ale nie ma dnia, abym z nią nie rozmawiała. Bo czuję, że czuwa nad nami z nieba...