"Nasz syn miał dwadzieścia sześć lat i nadal mieszkał z nami. Nic nie wskazywało na to, że miałby się wyprowadzić. W tym czasie jego koledzy żenili się i zaczynały im się nawet rodzić dzieci, a on nic. Żadnej dziewczyny. Gryzło mnie to, chociaż zaakceptowałabym każdy jego wybór..." Mira, 57 lat
Nasz syn był spokojnym chłopcem siedzącym z nosem w książkach, a potem w czytniku, który dostał pod choinkę i bardzo się z niego ucieszył. Już od podstawówki Marek był tym, który zgarniał nagrody na konkursach, zwłaszcza matematycznych. W liceum to się zmieniło. Uznał, że nie uczy się dla nagród i wziął udział w tylko jednej olimpiadzie. To był jego bunt. A potem poszedł na studia, ukończył je z dobrym wynikiem i zaczął pracować w banku, oddając mi sumiennie część wypłaty...
W wieku dwudziestu sześciu lat nadal mieszkał z nami i nic nie wskazywało na to, że miałby się wyprowadzić. W tym czasie koledzy Marka żenili się i zaczynały im się nawet rodzić dzieci, a on nic. Żadnej dziewczyny. Może jakaś tam była w liceum, ale nic na poważnie. Gryzło mnie to. Trudno było także z Markiem o tym rozmawiać. Zawsze był nieco skryty, a teraz, gdy wydoroślał, tym bardziej pilnował swojej prywatności. Nie żeby był odludkiem. Chodził na spotkania, zaczął grać z kolegami z pracy w siatkówkę dwa razy w tygodniu, ale nadal nie było żadnej kobiety. Wiedziałabym. Matka czuje takie rzeczy.
W końcu jednak przy okazji jego urodzin wyszło na jaw, że ktoś pojawił się w życiu Marka. A wyszło przypadkiem.
– To co? Zapraszamy na sobotę babcię, ciotkę i kuzynkę Alę z mężem i dzieciakami? – chciałam ustalić przy kolacji termin urodzinowego przyjęcia. Marek kończył właśnie kanapkę.
– Wolałbym, mamo, gości w niedzielę, jeśli ci to nie przeszkadza – rzucił.
– Żaden problem, synku, ale dlaczego? – zdziwiłam się. – Zawsze wolałeś soboty...
– Jestem wtedy zajęty – odparł i nic więcej nie powiedział.
– On ma w sobotę spotkanie z dziewczyną i pewnie z nią chce świętować urodziny – wyjaśnił mi mąż w naszej sypialni tego samego wieczoru.
– Naprawdę? Skąd wiesz? Powiedział ci?
– Nie, ale słyszałem, jak z kimś rozmawia i jak umawia się na sobotę. Wymieniał ulubione składniki. Beza, owoce, bita śmietana...– Mąż prawie się oblizał. Od lat przygotowywałam taki tort trzy razy do roku: na jego, syna i moje urodziny. To była taka nasza bezowa rodzinna tradycja, a teraz Marek dopuścił do niej kogoś innego.
– Myślisz, że to coś poważnego? – zastanawiałam się.
– Nie wiem, kochanie, ale jeśli przekłada rodzinne spotkanie, widocznie to z dziewczyną jest dla niego ważniejsze, więc...
– Ma narzeczoną! – Zatarłam ręce.
Marek w sobotę zniknął i wrócił prawdopodobnie późno w nocy. W każdym razie nie wyszedł ze swojego pokoju na śniadanie. Przyszedł później. Po południu przyjechała rodzina i świętowaliśmy. Liczyłam na to, że w kolejnych dniach dowiem się czegoś więcej, ale nie. Marek chodził do pracy, na treningi i znikał na weekendy. W domu zrobiło się jakoś pustawo.
– Trzeba się przyzwyczajać. Dopadł nas częściowy syndrom pustego gniazda – żartował mój mąż, ale mnie do śmiechu nie było. Widziałam, że syn jest szczęśliwy. Częściej się uśmiechał, jakoś tak promieniał, ale jego milczenie zaczęło mnie niepokoić. – Jak ci minął weekend? – zagajałam więc przy poniedziałkowych kolacjach, a Marek niezmiennie odpowiadał, że świetnie i tyle. Mnie zaś zżerała ciekawość...
– Czemu on nic mi nie mówi? – biadoliłam, aż w końcu mąż postanowił zainterweniować. To był weekend. Marek zapowiedział w piątek po południu, że wyjeżdża i z wyjazdu wróci w poniedziałek prosto do pracy. Zabrał więcej rzeczy i tyle go widziałam. Ostatnio zaczął nawet czasem przyjeżdżać samochodem. Nie swoim. Dziewczyny?
– Czyj to samochód? – spytałam.
– Pożyczyłem. Mamo, trochę mi się spieszy, muszę już lecieć – rzucił i poszedł.
Siedzieliśmy z mężem w polarach na tarasie, popijając grzańca.
– Wiesz... – zaczął ostrożnie mój mąż. – Ty tak ciągle go wypytujesz, a na świecie teraz jest inaczej. W pierwszej chwili nie zrozumiałam.
– Ale co jest inaczej?
– No, inaczej.
– W jakim sensie? Mów po ludzku, bo nic nie rozumiem.
– A jak to nie jest dziewczyna?
– W takim razie kto... Aha! – nagle zaskoczyłam. – Tak myślisz? No... ale w niczym mi to nie przeszkadza.
– Też tak myślę. Ale czy nasz syn o tym wie? To pytanie męża mnie zastanowiło. No właśnie. Czy Marek wie, że ma naszą akceptację, kogokolwiek wybierze? Nie wie. Ogarnęła mnie czułość do mojego dorosłego dziecka. Muszę mu o tym powiedzieć. Nie zniosę dłużej ani chwili, w której syn miałby się czuć nieakceptowany. Jest moim dzieckiem i może sobie kochać, kogo zechce!
Pomyśleć to jedno, ale porozmawiać z dorosłym facetem na taki... delikatny temat? Zupełnie co innego. Chodziłam wokół Marka jak pies wokół kija, cały czas zastanawiając się, od czego zacząć. I ciągle brakowało mi odwagi... Mój syn jest inteligentny. Dał mi się tak pomęczyć półtora tygodnia, po czym sam zapytał, o co mi chodzi.
– Mamo, widzę, że cię coś dręczy.
– Tak jakby – przyznałam. – Ale pamiętaj, że wszystko możesz mi powiedzieć.
– Wiem. I myślę, że przyszła właściwa pora. No wiesz, ja też musiałem się upewnić, że jestem gotowy do takiej rozmowy. I pewny swojej decyzji.
Aż się spociłam.
– Cokolwiek postanowiłeś... – bąknęłam.
– Mamo, myślę, że spotkałem wreszcie osobę, która jest dla mnie stworzona. Jestem zakochany. Tak. Ale sprawa jest trochę... skomplikowana. Tylko mi nie przerywaj, proszę... Poznałem Baśkę w pracy. Ma trzydzieści pięć lat i dwójkę dzieci – wyrzucił z siebie na jednym oddechu. – Tak, wiem, jest ode mnie starsza, ale świetnie się dogadujemy, kochamy, a jej bliźniaki mnie akceptują i lubią. Z wzajemnością. Chciałbym być ich ojczymem, bo własny ojciec je zostawił. Patrzyłam na niego osłupiała.
– Czy to dla ciebie jakiś problem, mamo? Ocknęłam się.
– Nie, ależ... Mareczku, rzeczywiście, jestem trochę zaskoczona, ale też cieszę się i... Basia... może przyszłaby do nas w niedzielę na obiad. Z dziećmi?
– To dwie dziewczynki.
– Z dziewczynkami. Eee. Jak mają na imię? – Kasia i Magda.
Basia, Kasia i Magda. Mój syn nie dość, że miał już wybraną przyszłą żonę, to nawet miał i córki.
– Nie wiem, co powiedzieć – przyznałam, a Marek lekko się uśmiechnął.
– To chyba pierwszy raz w życiu ci się zdarza, mamo kochana. Ale niczym się nie martw. Wszystko będzie dobrze. A jeśli chodzi ci o podejrzenie, czy jestem gejem, to nie, nie jestem. Ale Szymon jest.
– Twój kolega z liceum?
– Aha. Będzie na ślubie. Jego rodzina nie jest tak wyrozumiała jak ty i tata.
– Bardzo mi przykro.
– I się już nie martw, dobra?
– Jasne. Najważniejsze, że jesteś szczęśliwy – powiedziałam prawie ze łzami w oczach.
Zaniosłam wieść mężowi na taras. Podał mi kubek z herbatą.
– Ma nasz syn rozmach – przyznał. – Jeszcze się nie ożenił, a już jesteśmy babcią i dziadkiem.
– Babciochą i dziadczymem?
– Też nieźle brzmi – zachichotał.
Trąciliśmy się kubkami. Marek i Basia szykują się do ślubu. Cywilnego. Szymon będzie Marka świadkiem. Kasia i Magda okazały się uroczymi dziewczynkami. Jeszcze do mnie nie mówią „babciu”, ale pracujemy nad tym. A ja widzę, jaki szczęśliwy jest mój syn, tworząc tę rodzinę. I też jestem szczęśliwa.