„Sąsiadka wydała mi się bardzo podejrzana. Kiedy moja córka zaczęła u niej bywać, nie wytrzymałam”
Fot. 123 RF

„Sąsiadka wydała mi się bardzo podejrzana. Kiedy moja córka zaczęła u niej bywać, nie wytrzymałam”

„Pewnego dnia zobaczyłam, jak moja córka znów pomagała sąsiadce wnosić wózek. Oczywiście, to był dobry uczynek i Karolina słusznie robiła, pomagając. Tylko ten wzrok sąsiadki mi się nie podobał. Dziwnie się zachowywała. Może piła? Nawet drzwi od jej mieszkania pozostawiały wiele do życzenia. Tak obdrapanych nie widziałam. Nie chciałam, żeby moja córka widziała jakieś patologiczne sytuacje”. Paulina, 41 lat

Dzień dobry, dzień dobry! – Sąsiadka z trudem wspinała się na nasze piętro. – Ma pani taką miłą córeczkę! 

– Tak, wiem – odparłam krótko i przyspieszyłam kroku. „Może nawet zbyt miłą”, pomyślałam. 

Jakiś czas temu wprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Jeszcze ciągle się w nim urządzaliśmy i układaliśmy, bo trudno to zrobić w pięć osób: mama, tata, nastolatka i dwóch rozrabiających bliźniaków. Tymczasem już na drugi dzień po naszym przybyciu ktoś zapukał do drzwi. Położyłam ubrania męża z powrotem w pudle i poszłam otworzyć. 

– Chłopcy poszli obejrzeć nowe podwórko, pewnie nie wzięli kluczy – westchnęłam.

Za drzwiami stała starsza pani. I nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Powyciągany, szarawy sweter, włosy zafarbowane kiedyś na rudo, teraz z mysimi odrostami, zaczerwienione oczy. W ręce trzymała wątpliwej czystości pudełko. 

– Dzień dobry, to wy jesteście nowymi sąsiadami? – zapytała przymilnie i uśmiechnęła się, prezentując nie za dobrze dobraną protezę. 

– Tak, a o co chodzi? Trochę jestem zajęta, wie pani. Rozpakowuję się. 

– Tak, tak, zawsze my, kobiety, mamy wiele na głowie – zgodziła się ze mną. – Przyniosłam trochę ciasta z jabłkami. Własnej roboty. Na powitanie. A ja mieszkam o tam! – Machnęła ręką na drzwi w końcu korytarza. – Mam na imię Teresa. 

– Paulina, bardzo mi miło, proszę pani – odparłam, zaznaczając, że nie mam ochoty od razu przechodzić na ty. 

– No to ja już lecę – dodała pani Teresa. – Do zobaczenia. 

– Do widzenia.

„Pomagać trzeba, ale bez przesady”

Pudełko odłożyłam na stole w kuchni. Okazało się nie tyle brudne, ale zniszczone, porysowane. Ciasto pachniało przyjemnie. Poszłam rozpakowywać dalej. „Niedługo wrócą chłopcy, Karolina z zakupami i Andrzej. Trzeba będzie zorganizować jakiś obiad w tym bałaganie”, myślałam. 

Karolina jednak wróciła prędzej niż przypuszczałam. 

– O rany, ale pyszna szarlotka. Skąd ją masz, mamo? – Moja nastolatka stanęła nagle w drzwiach sypialni. 

Układałam właśnie pościel w bieliźniarce. 

– Zjadłaś całą?

– No co ty! – oburzyła się Karolina. – Zostawiłam dla was. Gdzie kupiłaś?

Sąsiadka przyniosła. 

– Która? Ojej, trzeba będzie podziękować. To bardzo miłe. 

– Mieszka na końcu korytarza. Taka starsza pani. Gdzie dałaś zakupy?

– Już rozpakowałam, mamo. 

Kochana ta moja córunia. Bardzo mi pomaga. Zawsze mogę na nią liczyć. 

Po obiedzie cała rodzina pochwaliła ciasto sąsiadki, a Karolina uparła się, że pójdzie jej podziękować. 

– Daj spokój, już to zrobiłam – oznajmiłam. Jakoś mi się ta pani Teresa nie spodobała. 

Karolina nic już na to nie powiedziała. 

Trzy dni później niemal równocześnie wróciłyśmy do domu. Zdziwiłam się, bo ja zostałam troszkę dłużej w pracy, a Karolina powinna już skończyć lekcje. Chłopcy byli z mężem na treningu. Wyraziłam zdziwienie podniesieniem brwi, a córka od razu przystąpiła do tłumaczeń

– Wracałam właśnie ze szkoły, kiedy spotkałam naszą sąsiadkę, panią Teresę. Przywitała się i spytała, jak smakowało ciasto. Ucieszyłam się, bo wcześniej nie miałam okazji jej podziękować. A że miała ciężki wózek z zakupami, to pomogłam jej go wnieść na górę. Szkoda, że nie ma tu windy, to znaczy mi to nie przeszkadza, ale dla starszych ludzi to kłopot – nadawała Karolina. – No i jej pomogłam, więc zaprosiła mnie na pomidorówkę. Jeju, ale była pyszna! Pokazała mi przetwory. Miała kiedyś ogródek…

– Karolina, wystarczy. To bardzo dobrze, że podziękowałaś sąsiadce, jednak wolałabym, żebyś nie chodziła na obiady do obcych ludzi

– Ale ona…

– Kochanie, dajmy już temu spokój. Podziękowałaś, pomogłaś. 

Karolina lekko się nadąsała, chociaż pozwoliła się pocałować w czoło. 

Niecały tydzień później przydybałam ją, jak znów pomagała sąsiadce wnosić wózek. Oczywiście, to był dobry uczynek i Karolina słusznie robiła, pomagając. Tylko ten wzrok sąsiadki mi się nie podobał. Dziwnie się zachowywała. Może piła? Nawet drzwi od jej mieszkania pozostawiały wiele do życzenia. Tak obdrapanych dawno nie widziałam. Nie chciałam, żeby moja córka widziała jakieś patologiczne sytuacje. „Pomagać trzeba, ale bez przesady”, uznałam, przepakowując domową apteczkę.

Poczułam wielki wstyd...

W tamten czwartek wracałam po pracy z bukietem frezji. Postanowiłam, że skoro na dworze nadal jest buro i ponuro, to wniosę do domu trochę koloru i radości. Mało mi jednak ten bukiecik nie upadł, gdy zobaczyłam pod budynkiem karetkę pogotowia, a przy ratowniku – moją Karolinę. Usłyszałam też końcówkę rozmowy.

– Rozsądna dziewczyna, dobrze, że wezwałaś karetkę do babci.

– To nie moja babcia, to sąsiadka.

– Tym bardziej ci się chwali.

Pomogę jej zrobić takie pudełko z lekami, jak pan radził. 

– Zuch dziewczyna. 

I karetka pojechała, a Karolina pobiegła schodami na górę. Próbowałam za nią nadążyć, ale zobaczyłam tylko, że znika w drzwiach pani Teresy. Pudełko z lekami? W co się ta moja córka wpakowała? Zostawiłam płaszcz w przedpokoju, a kwiaty wrzuciłam do zlewu w kuchni i, tak jak stałam, zapukałam do drzwi sąsiadki. Otworzyła mi, a jakże, moja własna córka. 

– Mama? – zdziwiła się na mój widok.

– Co ty tu robisz? 

– Ja tylko…

– Idź, proszę, do domu. Chcę porozmawiać z panią Teresą

– Ale ona źle się czuje. 

– A sądzisz, że ty jej lepiej pomożesz czy dorosła osoba? – rzuciłam ostro i Karolina posłusznie poszła do domu. 

Otworzyłam drzwi do pokoju. W nos uderzył mnie zapach kurzu i dawno niesprzątanego mieszkania. Pani Teresa siedziała na fotelu. Była blada, a oczy miała jeszcze bardziej zaczerwienione niż zwykle. Zanim otworzyłam usta, żeby zapytać, co się znów stało, pierwsza zaczęła mówić. A ja musiałam usiąść…

– Taka jestem wdzięczna Karolinie. Rzadko dziś zdarzają się takie dzieci jak ona. Bo ja... Wie pani, nie bardzo mam głowę i czas, żeby zadbać o siebie. A dzisiaj, tak się martwiłam rano o Tadeusza, że zapomniałam wziąć lek na serce. No i stąd cały ambaras. Widzę, że pani nie wie. Tadeusz to mój mąż. Leży w drugim pokoju. Już od ośmiu lat tak… pod tlenem. Męczy się biedak, co zrobić, a ja z nim razem. Dzieci nie mieliśmy, tak wyszło… – Wytarła łzę ściereczką kuchenną, która leżała na stoliku obok. – Sama się nim zajmuję. Z MOPS-u pani przychodzi, ale tak trzy razy w tygodniu, bo przecież nie nas jednych ma na głowie. A ja jeszcze siłę mam, pościel przebieram, męża przebieram. On teraz chudziutki, kiedyś to był wielki chłop, a teraz sama skóra i kości. I tak się męczy, biedny. Bywa, codziennie wieczorem płaczę. Sama już nie wiem, czy nad nim, czy nad sobą… Przedstawiłabym panią, ale śpi. Ostatnio coraz więcej śpi, mniej je, boję się, że to może już jego ostatnie chwile. I sama nie wiem, czy to dobrze, czy źle… – zakończyła i złożyła ręce na kolanach.

Milczałam, czując wielki wstyd. Dlatego była taka zaniedbana, szara, zmęczona. Sama, ciągle sama z terminalnie chorym mężem. 

– Niech się pani na Karolinę nie gniewa. To takie dobre dziecko – dodała pani Teresa. – Jak promyczek słońca w tym naszym smutnym życiu…

– Ależ skąd. Tak myślę, w czym jeszcze można pani pomóc, pani Tereso?

– Wystarczy mi, że teraz mam takich dobrych sąsiadów, życzliwych. Więcej mi nie trzeba – zapewniła żarliwie, znów wzbudzając we mnie poczucie winy. 

Ale ja, idąc do własnego mieszkania, wiedziałam, że trzeba więcej. Drogę pokazała mi moja wrażliwa nastolatka, podczas gdy ja, dorosła, zawiodłam. Miałam jednak szansę to naprawić. Na początek – postanowiłam – zaprosimy panią Teresę na obiad…

 

Czytaj więcej