"Wszyscy uważali, że sąsiadka zwariowała. A ona potrzebowała pomocy!"
Fot. 123 RF

"Wszyscy uważali, że sąsiadka zwariowała. A ona potrzebowała pomocy!"

"Sąsiadka spod siódemki nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Tym bardziej, gdy zaczęła mnie nachodzić i zgłaszać swoje nieuzasadnione pretensje. Czułam się zastraszana i zastanawiałam się, co mogłabym z tym zrobić. Ale moja siostra wiedziała, że trzeba działać". Kamila, 25 lat

Problemy zaczęły się zaraz, gdy wprowadziłam się do mieszkania. Już następnego dnia po wniesieniu mebli i pierwszych porządkach, kiedy zakurzona, zmęczona, obolała, ale szczęśliwa wstałam i zaparzyłam sobie kawę, usłyszałam jakieś szelesty za drzwiami. Poszłam zobaczyć i znalazłam na wycieraczce kartkę. Widniał na niej napis: „Tu ma być cicho”. Rozejrzałam się po korytarzu w lewo i w prawo, ale panowała właśnie cisza i nikogo nie było. Pomyślałam, że może panowie, którzy wczoraj wnosili moje rzeczy, hałasowali na klatce schodowej i komuś to przeszkadzało. Zmięłam kartkę i wyrzuciłam do śmieci. Wzruszyłam przy tym ramionami.

Życie nigdy mnie nie rozpieszczało

Minęło kilka dni. Już rozgościłam się w nowym mieszkaniu, na które tak ciężko zapracowałam (choć miałam jeszcze do spłacenia niemały kredyt). Wychowałam się z czwórką rodzeństwa, wiadomo było, że każde z nas musi samo sobie poradzić. Rodzice dali nam, co mieli, przede wszystkim swoją miłość. Nie było nas stać na wiele rzeczy, ale zawsze mieliśmy siebie. A ja od dzieciaka marzyłam o własnym pokoju, bo w domu musiałam dzielić go z dwiema siostrami. Śmiałyśmy się, że brat ma szczęście, bo mieszka sam, ale za to w klitce, którą nazywał klatką na kanarka. Tata zrobił ściankę i zmniejszył kuchnię, ale wygospodarował w ten sposób pokoik dla brata.

Teraz fakt, że po latach tułaczki po akademikach, wynajmowanych pokojach, miałam własne mieszkanie, był dla mnie powodem do wielkiego szczęścia. Urządzałam je sobie powoli, delektując się każdym nowym obrazkiem, kupionym kubkiem czy rośliną doniczkową. Cieszyłam się na myśl o tym, że gdy przyjedzie moja młodsza siostra, będzie mogła u mnie wygodnie przenocować.

Sąsiadka obrzuciła mnie niemiłym spojrzeniem

Któregoś dnia wracałam z pracy z pełnym plecakiem zakupów. Padał deszcz i wiał wiatr, który ciągle zrzucał mi z głowy kaptur. Przytrzymywałam więc jedną dłonią kaptur, a drugą szukałam kluczy. Nagle odskoczyłam, bo drzwi otworzyły się gwałtownie. Wypadła z nich starsza kobieta z nieco krzywą parasolką.
– Dzień dobry! – powiedziałam. – Ale mam szczęście. Bo widzi pani, kluczy nie mogę znaleźć, a tu taki deszcz.
Nic na to nie odpowiedziała, tylko obrzuciła mnie nieprzychylnym spojrzeniem i wyszła spod daszku. „No cóż, widać sąsiadka nie w humorze”, pomyślałam. Najważniejsze, że mogłam się schować do bramy i już bez szarpania się z drzwiami pójść do windy.
Tego samego dnia wieczorem, gdy szłam wyrzucić śmieci, znów zastałam kartkę po drzwiami. Nierównym, poszarpanym pismem ktoś zarzucał mi, że nanoszę błota i zarazków, i że brudzę klatkę schodową. I znów nikogo za drzwiami nie zastałam.

Wracając ze śmietnika, spotkałam za to inną sąsiadkę. Zapytałam ją, kto może zostawiać mi takie kartki. Ta westchnęła ciężko.
– Czyli teraz się na panią uwzięła?
– Nie rozumiem? – zdumiałam się.
– No ta pani spod siódemki. Ta, co mieszka piętro pod panią. Ona tak na jakiś czas się do kogoś przyczepia. Nawet do mnie. Że mój pies cały czas szczeka, podczas gdy Robcio w ogóle nie hałasuje. Słyszała pani kiedyś tu szczekającego psa?
– Nie…
No właśnie. To wariatka. Ma jakieś omamy.
– No, ale co ja mam z tym zrobić?
– E, najlepiej nic. Co to kogo obchodzi, że jest walnięta? A bo to nasza sprawa?

Sąsiadka stała pod moimi drzwiami z... pretensjami

Przyznam, że nie poczułam się z tym najlepiej. Wariatka? Może i wariatka… Nie wiadomo przecież, do czego taki człowiek jest zdolny… Na wszelki wypadek postanowiłam schodzić tej pani z drogi. Co mogło być dość trudne, gdy mieszka się w jednym bloku. Wkrótce okazało się, że jest to wręcz niemożliwe.
W weekend postanowiłam rozpakować te pudła, które nadal stały pod ścianą. Układałam właśnie rzeczy w szafie w przedpokoju, gdy ktoś zapukał do drzwi. Ostatnio czasem odwiedzała mnie pani Kasia, sąsiadka z pieskiem, który rzeczywiście był cichutki jak myszka. Niewiele myśląc, otworzyłam więc drzwi. Stała jednak za nimi nie pani Kasia, ale sąsiadka spod siódemki.
– Mrówki w mieszkaniu mam – oznajmiła niezadowolona – od ciebie przychodzą. Z brudu się biorą!
Poczułam więcej złości niż strachu. Po pierwsze nie przechodziłyśmy na ty, po drugie jakie mrówki? Z jakiego brudu. Mama może niewiele mi dała w sensie materialnym, ale jednego nas z siostrami nauczyła – żaden człowiek nie jest tak biedny, żeby nie było go stać na kostkę mydła. Często to powtarzała, a nasze mieszkanie zawsze było czyściutkie. I u mnie było to samo. Nie dałabym rady żyć w brudzie i bałaganie.

– Chyba mnie pani z kimś pomyliła – powiedziałam. – Proszę mi dać spokój.
Spojrzała na mnie chytrze i ze złością.
– Nie kłam, dziewucho. Wiem, że masz mrówki. I te… no… karaluchy. Gdzie je chowasz? Pokazuj!
Całe szczęście, że byłam od niej silniejsza i szybsza, bo po prostu zamknęłam jej drzwi przed nosem. A ona tam stała i wywrzaskiwała pod moim adresem różne obelgi. Serce waliło mi z całej siły.

Siostra wiedziała, co powinnam zrobić

I zaraz zadzwoniłam do starszej siostry. Pracuje jako pielęgniarka i jest z nas wszystkich najmądrzejsza. Zawsze tak było.
– No, Kamila, oddychaj, uspokój się i powiedz, co się stało…
Po mojej opowieści zapadła cisza. Joanna odchrząknęła.
– Kama, mi to wygląda rzeczywiście na jakąś psychiczną dysfunkcję. Czy ta kobieta ma jakąś pomoc?
– Pomoc? – zdumiałam się. – Jaką pomoc?
– To chory człowiek. Powinnaś iść do MOPS–u i to zgłosić. Może jest chora, nie bierze leków. Nie wiem. Może nikt nie orientuje się, że ma problemy.
– Sąsiedzi mówili mi, że ona tak się zachowuje i już…
– Typowe – westchnęła Joanna i prawie widziałam jak wznosi zirytowana oczy do sufitu w pokoju zabiegowym. – Wszyscy wiedzą, ale nikt tyłka nie ruszył, żeby sprawdzić, jak pomóc.
– Tak też myślę. Ale przyznam, że się jej trochę boję.
– Kama, ty to musisz zrobić. Tego nie można tak zostawić, bo ona przede wszystkim może być niebezpieczna dla siebie. I dla innych też. Skoro to wiesz, to trzeba działać.
Nie miałam wyjścia. Skoro Joanna mi doradziła, żebym interweniowała, musiałam to zrobić. Bo co, jeśli rzeczywiście nieszczęście się jakieś stanie? W bloku przecież mieszkają rodziny z dziećmi, inne starsze osoby.

Wszyscy wiedzą, nikt nic nie robi

Któregoś dnia wyszłam wcześniej z pracy i zgłosiłam się do MOPS–u. Przyjęła mnie młoda dziewczyna.
– Tak, znamy tę sprawę – przyznała – ale tą panią miała się zajmować siostrzenica, pilnować leków, wizyt u lekarza… Nikt do niej nie przychodzi? No, nikt nam do tej pory nie zgłaszał…
Miałam już zacząć narzekać, że sami powinni się zainteresować, ale zobaczyłam minę tej dziewczyny, pełną poczucia winy i pomyślałam, że wreszcie się tym zajmą. Teraz już muszą, jak poszło oficjalnie.
Tydzień później spotkałam na schodach panią Kasię.
– Wie pani, co się stało? – zagadnęła mnie. – Do sąsiadki z MOPS–u przyszli.
– Hm…
– Nareszcie! Jaki ona miała skład śmieci w tym mieszkaniu! Jak zaczęli sprzątać i wietrzyć, to taki smród poszedł… Teraz wiem, czemu ona nikogo nie wpuszczała, okien nie otwierała…
– Ciekawe, że nikt wcześniej się nie zainteresował… – mruknęłam.
– No właśnie, właśnie. Dobrze, że w końcu się za to zabrali! – Pani Kasia wzięła pieska na ręce i poszła do siebie.
A ja zostałam z myślą, że Joanna miała rację. Wszyscy wiedzą, nikt nic nie robi. I w końcu trzeba coś zrobić samemu, żeby czyjeś i własne życie zmienić na lepsze.

Czytaj więcej