"Dobiegałem czterdziestu lat i od zawsze byłem nudnym gościem. Nie zdradzałem, nie przepijałem wypłaty. Kochałem moją żonę i nie szukałem rozrywek poza domem. Żadnych wyskoków. Aż pewnego dnia do naszej klatki wprowadziła się Marzena..." Jerzy, 40 lat
Moja żona śmiała się, że musi się przygotować na ten trudny okres w moim życiu zwany kryzysem wieku średniego. Żartowała, że spodziewa się porsche w garażu i tajnego konta na portalu randkowym. A ja tylko wzruszałem ramionami.
Dobiegałem czterdziestu lat i od zawsze byłem nudnym gościem. Nauka, dziewczyna, żona, dzieci. Wszystko po kolei, jak pan Bóg przykazał. Żadnych wyskoków. Nie zdradzałem, nie przepijałem wypłaty, nie grałem, nie przepadałem w internecie na całe godziny. Nie budziłem się na plaży w Kołobrzegu, nie wiedząc, jak się tam znalazłem, bo przecież mieszkałem w Krakowie. Moja rodzina nie narzekała na moją nieobecność w domu. W życiu i miłości żona wystarczała mi całkowicie. Ba, była spełnieniem moich marzeń. Mogłem bez końca patrzeć w jej szare oczy i nawet jeśli narzekała, że tu i tam jej się przybrało, uwielbiałem każdy dodatkowy kilogram mojej Kasi. Wydawało mi się, że tworzymy zgraną parę, a z Małgosią i Dominikiem, naszymi dziećmi, zgraną paczkę.
Żarty żony z mojego kryzysu wieku średniego zbywałem. Niech sobie kpi, grunt, że ja wiem, gdzie mi dobrze i z kim.
A potem do naszej klatki wprowadziła się Marzena...
Marzena zamieszkała w kawalerce po pani Jadzi, która przeprowadziła się do syna, bo już nie radziła sobie sama. W plotkach nadal była mocna, ale ciało niedomagało. Zamiast niej pod szesnastką zamieszkała Marzena. Obiekt do plotkowania idealny.
– Pan widział nową sąsiadeczkę? No aż przyjemnie popatrzeć! – Cmokali sąsiedzi na korytarzu.
Nie włączałem się w te męskie zachwyty. Szczerze mówiąc, niewiele mnie obchodził wygląd pani Marzeny. Nawet gdyby była ładna i zgrabna jak modelka, nie miało to dla mnie znaczenia. Byłem żonaty i nadal w swojej żonie zakochany. Niech ktoś wierzy albo nie, nie mój problem.
Nową sąsiadkę spotkałem ze dwa razy w windzie i poza kurtuazyjną wymianą zdań na temat nieprzewidywalności pogody nic więcej się nie wydarzyło. Nic takiego, co sugerowałoby, iż mam ochotę bliżej ją poznać.
– Dzień dobry, zastałam męża? – usłyszałem dobiegający z korytarza damski głos.
Wstałem z kanapy i ruszyłem do przedpokoju.
– Panie sąsiedzie! – zawołała na mój widok sąsiadka, załamując teatralnie ręce i odtąd ignorując Kasię, która otworzyła jej drzwi. – Kran mi cieknie, odesłali mnie do pana, pomoże pan?
– Kto panią odesłał? Jestem inżynierem, nie hydraulikiem…
– Oszaleję, jak będę musiała dłużej tego ciurkania słuchać!
– A tego byśmy nie chcieli – mruknęła Kasia. – Pomóż pani, kochanie.
No, skoro tak, poszedłem. I naprawiłem.
Tyle że na kranie się nie skończyło. Kilka dni później spadła półka ze ściany i trzeba było poprawić mocowanie. Następnie komputer odmówił jej posłuszeństwa.
– A pani tak sama jest, bez rodziny? – spytałem, wezwany po raz enty, chcąc wybadać, czy nie mogłaby poprosić o pomoc kogoś innego.
Lubiłem być przydatny, wypadało też poratować kobietę w potrzebie, ale nie miałem ochoty robić za złotą rączkę od wszystkiego, kosztem czasu, który mogłem poświęcić rodzinie. Tym bardziej że Kasia coraz rzadziej żartowała z mojego kryzysu wieku średniego, a coraz częściej podejrzliwie na mnie spoglądała, gdy wracałem od sąsiadki.
– No co zrobić, jestem sama jak ten palec. Nie mam brata ani kuzynów. Taki los, dobrych sąsiadów muszę prosić o pomoc. Bardzo jestem wdzięczna, panie Jurku, naprawdę bardzo.
– Nie ma sprawy, polecam się na przyszłość – mówiłem, gdy mi wylewnie dziękowała, choć traktowałem to jak powiedzonko grzecznościowe, nie zaproszenie.
Marzena chyba myślała inaczej, bo wciąż pojawiała się z nowym kłopotem.
– No, idź, idź, sąsiadka czeka – sarkała Kasia. – Nieważne, że w domu wszystko leży odłogiem.
Wzruszałem ramionami. Sama mnie do niej wysłała za pierwszym razem. A teraz, gdy Marzena przywykła do mojej pomocy, mam zacząć odmawiać? Samotnej kobiecie? Dość niezręcznie, bo przecież dalej bylibyśmy sąsiadami. Z drugiej strony, wbrew zarzutom Kasi, wcale nie bawiło mnie bycie na każde zawołanie nieporadnej sąsiadki.
Któregoś dnia, po uszczelnieniu okna, Marzena zaproponowała mi nalewkę w ramach podziękowania.
– To wiśniówka własnej roboty – kusiła.
Grzecznie odmówiłem. Pijam alkohol przy wyjątkowych okazjach. Ta do nich nie należała. Poza tym Kasia na pewno nie byłaby zachwycona, gdyby wyczuła ode mnie wiśniówkę.
– A temu też się oprzesz? – Marzena jednym ruchem rozpięła zatrzaski w bluzce. Spory biust przykrywały teraz jedynie czerwone koronki.
Gapiłem się, bo mnie zamurowało. Słowa nie mogłem wykrztusić.
– Nie musisz tylko patrzeć. Możesz też dotknąć… – Zrobiła krok w moją stronę.
Momentalnie się otrząsnąłem. Wyminąłem ją bez słowa, kierując się do drzwi. Gdy próbowała mnie zatrzymać, strąciłem z siebie jej ręce.
– Następnym razem poproś kogoś innego o pomoc. Więcej tu nie przyjdę, nawet jak ci sufit spadnie na głowę – wycedziłem. – Kocham moją żonę. Tylko ona na mnie działa. Dotarło?
Byłem wściekły. Normalnie również pod tym względem jestem nudny, rzadko się złoszczę. Ale ona potraktowała mnie jak smarkacza. Czyżby od początku o to jej chodziło? Chciała uwieść żonatego mężczyznę? Po co? Dla sportu? Bo nie uwierzę, że po dwóch jazdach windą zakochała się w takim przeciętnym gościu jak ja.
Wróciłem do domu i nie mogłem sobie miejsca znaleźć. Jak my teraz będziemy tu razem mieszkać? Co za niekomfortowa sytuacja. Chyba będę musiał o wszystkim powiedzieć żonie. Nie paliło mi się do tego, wstydziłem się, choć przecież nic złego nie zrobiłem…
– Zdradzasz mnie? – spytała Kasia, gdy dzieciaki poszły do kina. – Chcę znać prawdę.
Zarumieniłem się, jak przyłapany na gorącym uczynku.
– Boże, kochanie, co ty…
– Owszem, przyszło mi to do głowy. Co rusz biegasz do ślicznej Marzenki, która wyraźnie się do ciebie ślini. Mam uwierzyć, że w jej mieszkaniu wszystko jest w ruinie? A teraz kręcisz się, nic nie mówisz…
– Skoro wiedziałaś, jaki miała cel, czemu mnie nie ostrzegłaś?! – wybuchnąłem. – Czemu pozwoliłaś mi tam chodzić?!
– A co, miałam zabronić, wyjść na zazdrośnicę? I co, udało się jej? – Głos Kasi zadrżał.
– Nie! Ale nie dlatego, że nie próbowała. Chcesz wiedzieć, co zaszło? To ci powiem!
Kiedy skończyłem opowieść, żona wpatrywała się we mnie okrągłymi ze zdumienia oczami.
– Odmówiłeś najgorętszej sąsiadce na całym osiedlu, bo wolisz mnie? – podsumowała niedowierzającym tonem.
– Dokładnie tak.
Kasia wyglądała na mocno poruszoną.
– Nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać ze szczęścia. – Przytuliła mnie i pocałowała tak, że zobaczyłem gwiazdy. – Jedno jest pewne. Jeśli jeszcze raz do niej pójdziesz, to oboje pożałujecie. Jasne?
Nie musiałem się martwić tą groźbą, bo Marzena nigdy więcej nie zapukała do naszych drzwi. Omijała mnie szerokim łukiem i udawała, że się nie znamy. Świetnie. Wolałem tę opcję. Naprawdę nudny ze mnie gość. Nawet do romansowania się nie nadaję. No chyba że z żoną. To zawsze i wszędzie.