"Miałam odziedziczyć po ciotce dom, pod warunkiem, że zajmę się jej upośledzoną siostrą – ciocią Celiną. Nie potrzebowałam tego domu. Ale wiedziałam, że jeśli Celina trafi do domu opieki, długo tam nie pożyje. Mój narzeczony postawił mi ultimatum! Miotałam się straszliwie..." Bogna, 32 lata
Rano wpadłam na chwilę do ciotek. Przywiozłam im na śniadanie świeże, chrupiące bułki i dżem śliwkowy.
– Jak miło cię widzieć – zawołała na mój widok Nina. – Celina już wstała. Zaraz ją przyprowadzę do kuchni. Zrób sobie kawę, kochanie... Uśmiechnęłam się. Nastawiłam czajnik z wodą i usiadłam przy stole.
Jak zwykle panował tu nieskazitelny porządek. Podłoga z sosnowych desek była wyszorowana, stół przykryty lnianym obrusem, a w wiklinowym koszu stały czerwone, lśniące jabłka. Pachniało świeżo upieczonym ciastem. Uwielbiałam tu przychodzić. Spędziłam w tym domu całe dzieciństwo. Tu urodziła się moja mama. Z jej licznego rodzeństwa zostały tylko dużo od niej starsze siostry – Nina i Celina. Celina była upośledzona umysłowo. Nina poświęciła całe życie, by się nią opiekować. Robiła to z anielską cierpliwością, na każdym kroku okazując miłość i zrozumienie dla dziwacznych pomysłów młodszej siostry. A wyobraźnia Celiny nie znała granic. Uwielbiała kwiaty, więc wszystko, co tylko miało kwiecisty wzór, padało ofiarą jej nożyczek. Historię, jak Cela pocięła przywiezioną z Francji przepiękną suknię Niny, znały w naszej rodzinie już trzy pokolenia.
Ilekroć patrzyłam na tę miłość, ogarniała mnie wielka tkliwość. Ale w głębi duszy czułam strach – co stanie się z Celiną, gdy zabraknie Niny? Wszyscy dookoła pracowali, wychowywali małe dzieci, robili kariery... Kto znajdzie dość czasu, by należycie zaopiekować się ciotką? Przyjrzałam się badawczo wchodzącej do kuchni Ninie. Wyglądała zdrowo i kwitnąco. Nie było powodów do zmartwień. „Ona przeżyje nas wszystkich”, pomyślałam.
– Bogusia! – twarz Celiny rozjaśnił dziecinny, szczery uśmiech.
– Dzień dobry, ciociu – uśmiechnęłam się i pocałowałam ją w policzek. Porozmawiałyśmy chwilę, wypiłam kawę i zebrałam się do wyjścia.
– Zrobić jakieś zakupy? – zapytałam. Nina tylko się uśmiechnęła. Nigdy nie chciała żadnej pomocy. Gdybym wtedy wiedziała, że widzę ją po raz ostatni...
Byłam w szoku. Z trudem docierało do mnie, co się stało. Gdyby nie pomoc rodziny, nie wiem, jak dałabym radę zorganizować pogrzeb. Po ceremonii podszedł do mnie elegancki mężczyzna.
– Jestem adwokatem. Chcę przedstawić rodzinie testament pani Niny – oznajmił. To był kolejny szok: cioteczka i adwokat? Zwołałam wszystkich zainteresowanych i zaraz po stypie pojechaliśmy do biura notarialnego, pod wskazany przez prawnika adres.
– Pragnę zapoznać państwa z testamentem pani Niny – zaczął uroczystym tonem. – Dom z ogrodem zapisała swej siostrzenicy, Bogumile... Zrobiło mi się gorąco. Kochałam ten dom, ale nie chciałam go. Moje kuzynostwo czułoby się pokrzywdzone. – ... która jako jedyna interesowała się losem ciotek. Zmarła postawiła warunek: siostrzenica zaopiekuje się panią Celiną. Jeśli nie, majątek ma zostać przepisany na dom starców, gdzie pani Celina ma być oddana w razie, gdyby obdarowana nie spełniła warunku. Rozpłakałam się jak dziecko.
Wbrew moim przypuszczeniom nikt mi nie zazdrościł i nie miał do mnie pretensji.
– Zrobisz, jak będziesz uważała – powiedziała stryjenka Maria, najstarsza z rodziny. – Uszanujemy każdy twój wybór. To trudna decyzja. Nie wiedziałam, co robić. Potrzebowałam czasu. Zabrałam Celinę do siebie. Ani ciotka, ani Mateusz, mężczyzna, z którym mieszkałam od kilku miesięcy, nie wyglądali na zadowolonych.
– Ona tu zostanie?! – narzeczony patrzył na mnie wzrokiem kobry. – Oszalejemy jak nic, oszalejemy... – gderał.
Celina też źle znosiła przeprowadzkę: brak ukochanej siostry, ogrodu pełnego kwiatów, obecność niezadowolonego Mateusza – to wszystko sprawiało, że z każdym dniem markotniała i coraz bardziej zamykała się w sobie.
– Obudź Ninę – poprosiła kiedyś podczas śniadania. – Chcę do Niny. Z trudem przełknęłam kęs. Zrozumiałam, że to już najwyższy czas, by podjąć jakieś wiążące decyzje.
Miotałam się straszliwie. Nie chodziło mi o ten duży, piękny dom. Nieźle zarabiałam i niczego mi nie brakowało. Myślałam o Celinie. Gdybym oddała ją do domu starców, straciłaby całą radość życia. Co z tego, że pensjonariusze takich ośrodków byli otoczeni opieką rzeszy lekarzy, pielęgniarek i psychologów? Czy w ofercie takiego domu była również miłość najbliższych, troska i pogaduszki przy śniadaniu? Kto kupowałby Celinie gazety o ogrodach, żeby mogła wycinać z nich swoje ukochane kwiaty? Czy jakaś pielęgniarka robiłaby jej ulubione tosty z białym serem i dżemem śliwkowym? Serce ścisnęło mi się na myśl, że mogłabym oddać kruchą i drobną Celinę w ręce obcych ludzi. Byłam przekonana, że już po kilku dniach uschłaby z samotności jak niepodlewana roślina. A tego nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
Przemyślałam wszystko. Brałam na swoje barki wielką odpowiedzialność, ale nie miałam innego wyjścia. Teraz należało przekonać jakoś Mateusza.
– Przeprowadzimy się pod miasto, do domu – mówiłam łagodnie, choć jego obrażona mina doprowadzała mnie do szału. – Dojazd stamtąd do pracy zajmie ci pół godziny, czyli tyle samo, co stąd – wyliczałam spokojnie. – Nic się w naszym życiu nie zmieni. Nic.
Nie odpowiedział od razu. Zaplatał i rozplatał nerwowo palce.
– Jak ty to sobie wyobrażasz?! – wybuchnął w końcu. – Że będę mieszkać z tą wariatką?! Nie mogłem oglądać meczu, bo był akurat jakiś program o pielęgnowaniu powojników! – krzyczał. – Weszła nam do sypialni, gdy się kochaliśmy, bo chciała jajo na miękko! Ty chyba oszalałaś! A nasze plany na wakacje...
Przestałam go słuchać. Patrzyłam na wykrzywioną gniewem twarz i wyobrażałam sobie, jak ciotka Nina uśmiecha się do mnie z zaświatów, jakby chciała powiedzieć: „A nie mówiłam?”...
Leszka, mego eksmęża, nie znosiła od pierwszego wejrzenia. I miała rację. To nie był człowiek, który zasługiwał na sympatię. Przekonałam się o tym podczas pierwszej kłótni, kiedy pobił mnie tak, że wylądowałam w szpitalu. Uwolniłam się z tego związku właśnie dzięki Ninie. To ciekawe, ale Mateusz, choć całkiem inny od Lecha, też nie przypadł jej do gustu.
– Niby taki układny, ale źle mu z oczu patrzy – stwierdziła. – Coś mi mówi, że to wyjątkowy egoista. Mam nadzieję, że się mylę. Zasłużyłaś na wspaniałego mężczyznę, a nie jakiegoś bubka... Cioteczka Nina miała świętą rację.
– Więc możesz poszukać sobie innego mieszkania, bo na to mam już kupca – ucięłam niekończącą się listę jego pretensji do Celiny. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Ale ja podjęłam już kolejną tego wieczora decyzję. Dwie godziny później zamknęłam za Mateuszem drzwi. Wyprowadził się do kolegi. Mój kolejny związek się rozpadał. Po raz trzeci miałam zaczynać wszystko od nowa. Nie żałuję niczego. Teraz tylko muszę dowiedzieć się wszystkiego o uprawie róż. I... jak to było? Powojników?