"Nie miałam pojęcia, dlaczego Maciek pokochał kogoś takiego jak ja – z trudną przeszłością i patologiczną rodziną. Ale wybrał i chciał, byśmy tworzyli rodzinę. Nie wiedziałam, że wkrótce to ja będę musiała wybierać..." Iza, 35 lat
Kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu telefonu imię „Maja”, odrzuciłam rozmowę i obejrzałam się z niepokojem na drzwi od kuchni. Ale nie, Maciek niczego nie słyszał. Odetchnęłam z ulgą, bo to oznaczało, że nie będzie wypytywał, kto dzwonił i dlaczego to znowu moja siostra.
Byliśmy ze sobą już ponad trzy lata i planowaliśmy wspólne życie. Powiedziałam mu wszystko o moim dzieciństwie. O tym, że rodzice wiecznie imprezowali z sąsiadami, znajomymi albo i zupełnie obcymi ludźmi.
– Kotku? – Maciek zawołał z dużego pokoju. – Przyniesiesz mi soku?
– Jasne! – odkrzyknęłam i po chwili usiadłam koło niego. Był kompletnie inny niż mój ojciec. Alkohol tykał raz, może dwa razy do roku przy szczególnych okazjach. Był domatorem i introwertykiem, miał tylko jednego przyjaciela, żonatego i dzieciatego pana doktora alergologii. Sam był inżynierem, pracowitym, troskliwym i odpowiedzialnym. Nie miałam pojęcia, dlaczego wybrał na partnerkę życiową kogoś takiego jak ja – z trudną przeszłością i patologiczną rodziną. Ale wybrał i chciał, byśmy tworzyli rodzinę, a to było więcej, niż mogłabym sobie wymarzyć.
– Kto dzwonił? – A jednak usłyszał. Nie znosiłam kłamać. Powiedziałam więc, że Maja.
– To oddzwoń do niej – ciężko westchnął. – Może znowu chodzi o dzieciaki.
Moja siostra nie miała tyle szczęścia co ja. Wpadła w nałóg tak samo jak rodzice, była uzależniona chyba od wszystkich legalnych substancji, a możliwe, że i od paru nielegalnych. Miała kolejnych partnerów, dwóm z nich urodziła dzieci, ale żaden z nią nie został. Żyła z zasiłków i tego, co zarobił czy może ukradł jej kolejny facet. Kiedy do mnie dzwoniła, oznaczało to, że czegoś chciała. Na ogół pieniędzy, czasami, żebym zajęła się dziećmi „tylko na parę godzin”. Najczęściej te „parę godzin” zmieniało się w kilka dni. Wiedziałam, że Maciek tylko robił dobrą minę do złej gry. Uważał Maję za czarną owcę i wolał, żebym nie utrzymywała z nią bliskich kontaktów. Alanowi i Kristinie, dzieciom Mai, kupował prezenty na urodziny i święta, ale widziałam, że się spinał, kiedy maluchy były u mnie. W sumie to mu się nie dziwiłam. Mój siostrzeniec był nadpobudliwy i hałaśliwy, a Kristina sprawiała wrażenie, jakby wszystkiego się bała i nikomu nie ufała. To nie były urocze dzieciaki, z którymi chciałoby się spędzać czas.
Telefon znowu zadzwonił. „Maja”. Tym razem odebrałam.
– No cześć – powiedziałam ze znużeniem w głosie. – Co tym razem?
– Ciociu, przyjedziesz po nas? – to była Kristina. – Mamy ciągle nie ma, a my jesteśmy głodni. A Alan płacze. Zrobiło mi się słabo. Pojechałam tam natychmiast. Okazało się, że Maja rano wyszła ze swoim konkubentem i do tej pory nie wróciła. Byłam wściekła. Nie wiedziałam, jak ją namierzyć, bo telefon zostawiła przecież w domu. Dwie godziny później zapukała sąsiadka. Przyszła zobaczyć, co z dziećmi, bo dowiedziała się od syna, że Maja i jej facet mieli wypadek... Zawiozłam maluchy do siebie i pojechałam do szpitala. Maja była w stanie krytycznym...
Następnego dnia zrobiłam siostrzeńcom na śniadanie placuszki jaglane. Ale nie chciały ich jeść. Zerknęłam na Maćka i zobaczyłam jego ściągniętą twarz. Była niedziela, mieliśmy ją spędzić tylko we dwoje. A dzieci już zaczęły być nieznośne. Potem było tylko gorzej. Alan biegał po mieszkaniu i zrzucił wazon od matki Maćka. Kristina płakała, marudziła, nie chciała jeść ani się bawić. A Maja wciąż nie odzyskała przytomności...
Po intensywnym dniu dzieci w końcu zasnęły, a ja położyłam się obok Maćka.
– Jak długo to potrwa? – zapytał i wiedziałam, że miał na myśli dzieci. – Przede mną cholernie ciężki tydzień. A nimi nikt inny nie może się zająć?
Zacisnęłam powieki. Wiedziałam, że był zmęczony moimi siostrzeńcami. Ja zresztą też. Ale nie, oni nie mieli nikogo poza mną i może opieką społeczną.
Kolejne dni były, prawdę mówiąc, koszmarne. Odbierałam dzieci z przedszkola i chodziłam z nimi na plac zabaw albo na lody, żeby Maciek miał jak najwięcej czasu w domu dla siebie. Ale w końcu musiałam z nimi wrócić i widziałam, jaki jest wściekły. Alan krzyczał i płakał na przemian, Kristina nie chciała chodzić sama do łazienki, bo się bała. Kiedy w nocy przyszła do naszego łóżka, Maciek nie wytrzymał.
– Słuchaj, Iza, kocham cię, wiesz o tym, prawda? Ale to nie są moje ani nawet twoje dzieci i nie mam obowiązku się nimi zajmować. Nie wytrzymuję tego, rozumiesz? W pracy nie wiem, w co ręce włożyć, a w domu nie mogę nawet spać we własnym łóżku! Pojadę do mamy. Daj znać, kiedy Majka wyjdzie ze szpitala.
Majka nie wyszła ze szpitala. Zadzwonili do mnie, kiedy szłam po dzieci do przedszkola. Moja siostra zmarła. Nie umiałam tego powiedzieć dzieciom. Alan był pobudzony, Kristina nie chciała założyć butów i z nerwów ją szarpnęłam. Zaczęła zawodzić. Poczułam, że tracę kontrolę nad emocjami i sama zaczęłam płakać na środku przedszkolnej szatni. Kiedy przyszliśmy do domu, dałam im kanapki, a potem powiedziałam, że ich mama nie wróci ze szpitala. Że umarła, a to tak, jakby zasnęła i nigdy się nie obudzi.
– Umarła? – Kristina wytrzeszczyła oczy. – Nie mów, że zasnęła, jak umarła! Słyszysz, Alan?! Mama nie żyje! Jak Dingo! I jak wujek Aleks!
„A więc wiedzą, czym jest śmierć”, pomyślałam. Jeszcze przed pogrzebem próbowałam namierzyć ich biologicznych ojców. Znalazłam świadectwo urodzenia Alana z wpisem „ojciec nieznany”. Ze świadectwem Kristiny pomogła mi opieka społeczna. Dobrze znali rodzinę siostry.
– Ojciec dziewczynki też nie żyje – powiedzieli mi. – Pani Maja starała się nawet o jakiś spadek dla córki, ale on nic nie miał. Czy będzie pani się strać o adopcję?
Musiałam o tym porozmawiać z Maćkiem. Najpierw długo milczał, a potem powiedział powoli:
– Sorry, Iza, ale ja się na to nie piszę. Te dzieci są... no wiesz... trudne. A my przecież chcemy mieć własne. Jak to sobie wyobrażasz? Nie. Nie zaadoptujemy ich, ale postaramy się, żeby trafiły do dobrej rodziny. Jest mnóstwo wspaniałych ludzi, którzy mają warunki...
Przestałam go słuchać. Już wtedy zrozumiałam jedno: musiałam wybrać. Ukochany czy siostrzeńcy.
– Ja chcę je wychowywać – szepnęłam. – Tak, mieli ciężkie dzieciństwo, ale kiedy Kristina śpi koło mnie i się we mnie wtula... Ja nie mogę jej oddać, Maciek... Wiesz, Alan jest nadpobudliwy, ale tak bardzo kocha siostrę. One potrzebują miłości, spokoju, a nie domu dziecka – argumentowałam.
– Nie zmienię zdania. Wybieraj: albo ja, albo te dzieci – oświadczył. – Zastanów się, czy nie szkoda ci tego, co nas łączy i czy chcesz tak po prostu z tego zrezygnować.
Kiedy się ostatecznie rozstawaliśmy, oboje płakaliśmy, ale Maciek decyzji nie zmienił. Przez kilka pierwszych miesięcy nie wiedziałam, czy dokonałam dobrego wyboru. Poświęciłam miłość mojego życia dla tej dwójki dzieciaków. Czy to było słuszne? Ale gdy szłam do przedszkola na występ Kristiny z okazji Dnia Matki albo kiedy kibicowałam Alanowi, który biegał po boisku niczym nakręcany samochodzik, wiedziałam, że wcale nie poświęciłam wielkiego uczucia. Patrzę na moje dzieci i mam pewność co do jednego: wybrałam miłość. To one nią są: moja Kristina przebrana za motylka i mój Alan – najlepszy długodystansowiec w swojej grupie maluchów. Kocham je jak nikogo wcześniej. I będę kochać zawsze!