"Do mojej mamy wprowadziła się moja młodsza siostra z chłopakiem. Oboje nie jedzą mięsa, używają tylko ekologicznych kosmetyków, nawet kota karmią ekologicznie. Niestety, za te wszystkie wegańskie fanaberie płaciła mama. Musiała pożyczać pieniądze, żeby jej starczyło, bo oni nie dokładali się ani do swojego cudownego jedzenia, ani do domowych rachunków. Musiałam zrobić z tym porządek!" Ewelina, 40 lat
Kiedy moja siostra po obronie licencjatu wróciła do rodzinnego miasta i zamieszkała z mamą, kamień spadł mi z serca. Od dwóch lat, od śmierci taty, mama mieszkała sama w dużym domu, a ja nie mogłam jej pomagać w takim stopniu, w jakim bym chciała. Miałam dwoje dorastających dzieci i dodatkową robotę. Wieczorami ślęczałam nad papierami, od których od czasu do czasu odrywał mnie dzwoniący telefon. To mama dopraszała się uwagi...
Zakładałam, że to właśnie moja młodsza siostra będzie pierwszą instancją, do której będą trafiały prośby i zażalenia mamy.
– Mieszkamy tak sobie razem i dobrze nam – mówiła mama, kiedy pojawiłam się u niej jakiś czas po powrocie siostry.
– Przychodzą do Kaśki koleżanki?
– Skąd! Albo studiują, albo już dzieciate...
– A nasza Kasia ciągle sama... – westchnęłam.
– Skąd! – powtórzyła jak refren mama. – Jest taki jeden Tomek, przychodzi coraz częściej i na coraz dłużej...
Tak mało wiedziałam o życiu prywatnym swojej sporo młodszej siostry! Już wkrótce okazało się, że braków mam więcej. Zrobiła sobie tatuaż i przestała jeść mięso. Tomasz, który się wprowadził na stałe, również okazał się wegetarianinem.
– Szkoda, bo przydałby mu się kawał dobrego mięsa – marudziła pod nosem mama. – Chude to takie, niedożywione... Siły nie ma do jakiejkolwiek roboty...
– Próbujesz mi przekazać, że nie rwie się do pomocy? – zaśmiałam się.
– Nie, nie – spłoszyła się mama, jakbym przyłapała ją na narzekaniu. – Coś tam pomaga. Odgruzował Kaśki pokój, wiesz, jaka z niej zawsze była bałaganiara. W ostatnią sobotę wynieśli ze trzy wielkie wory starych rzeczy. No i trawnik mi skosił – chwaliła „zięcia”.
Mama wyglądała na zadowoloną, więc poczułam się spokojniejsza.
A kilka dni później zadzwoniła z nowymi sensacjami na temat domowników.
– Mamy małego kota! – pochwaliła się. – O! – zatkało mnie, bo w dzieciństwie mamusia nie pozwoliła mi nawet mieć chomika. – Małe to takie, wychudzone, Kasia z Tomkiem przynieśli go z działek... Wyszła ta bieda z krzaków, oczy zaropiałe miała... Zanieśli ją do weterynarza, leki dostaje, karmimy ją mleczkiem – mogłabym przysiąc, że takiego ciepła w jej głosie nie słyszałam od czasów, kiedy urodzili się moi synowie.
Dafne, bo takie imię dostała kotka, była niezwykle żywiołowym zwierzątkiem. Jak tylko wyzdrowiała i przytyła, wstąpiła w nią energia. Biegała po domu, skakała na wszystko, co się rusza, biegała po kuchennych blatach.
– Czy wy czasem nie przesadzacie? – spytałam, gdy któregoś popołudnia odwiedziłam rodzinkę. – Moglibyście ją przeganiać ze stołu, to niehigieniczne! Dafne, a sio! – krzyknęłam na zwierzaka, bo właśnie zaglądała mi do talerza.
– Kicia, chodź! – podeszła do mnie Kasia i wzięła Dafne na ręce. – My na nią nie krzyczymy – wyjaśniła, głaszcząc kotkę, a potem odstawiła ją na podłogę. Oczywiście nie przyniosło to efektu, bo chwilę później mała znowu wąchała jedzenie na talerzu. Zerknęłam na lodówkę. Wśród umocowanych magnesami rachunków zobaczyłam kartkę, na której wyrysowano jakąś tabelkę. Podobną widziałam na drzwiach toalety w Ikea...
– A co to jest?
– Rozkład karmienia kota – wyjaśniła mama.
– O Jezu, to musicie mieć do tego tabelkę? – zaskoczona przyglądałam się rubryczkom z wpisanymi godzinami.
– No tak – wtrąciła się Kaśka. – Kto nakarmi Dafne, ten się podpisuje. Żeby jej nie przekarmić...
– Przecież ona jest chuda! – krzyknęłam.
– Według weterynarza jest OK. Musi jeść ekologiczną karmę w określonych godzinach – wymądrzała się siostra.
– Jak ich nie ma w domu, to karmię Dafne ponad program – wyznała mi potem mama szeptem. – Daję jej na przykład surowego kurczaka. I raz Tomek mnie nakrył. Wiesz, jaką zrobił mi awanturę! – chwyciła się za głowę. – A ta kotka ciągle chodzi głodna, ostatnio ukradła mi z bułki listek sałaty. Widziałaś kiedykolwiek coś takiego? – pokręciła głową.
– Sałaty? Ty też przestałaś jeść mięso? – zdziwiłam się.
– Jakoś tak... A co, sama mam jeść szynkę? Jak jestem na zakupach, wrzucam do koszyka tylko wegańskie rzeczy – wzruszyła ramionami. – Ostatnio robiłam nawet wegańskie gołąbki, wiesz, że dobre. Jakoś mamie nie wierzyłam...
Zauważyłam, że mama bardzo ulegała wpływom Kasi i Tomka. A oni moim zdaniem świrowali. Stali się bardzo eko. Kupili bambusowe szczoteczki do zębów, bidony do wody, żeby nie znosić do domu jednorazowych butelek, a Kaśka zaczęła używać nawet kubeczka menstruacyjnego zamiast podpasek.
– Wywaliła mi wszystkie dezodoranty – powiedziała mama, odprowadzając mnie później do auta. – Kupiła jakąś pastę, żeby sobie nacierać pachy, ale ja tam jej nie lubię... Psikam się dalej sprejem, ale w pracy.
– Ale ci życie przewracają do góry nogami – zaśmiałam się.
– Ano... – mamie jednak do śmiechu nie było. – Słuchaj, mam do ciebie prośbę, pytanie właściwie, ale jeśli nie będziesz mogła, to od razu powiedz... Pożyczysz mi 300 złotych do pierwszego? – patrzyła na mnie z napięciem. – Za prąd muszę zapłacić... Widziałaś te rachunki na lodówce.
– Jasne, mamo! – sięgnęłam do portfela, bo akurat miałam przy sobie gotówkę. Dopiero w domu mnie tknęło, że coś jest nie tak...
Wybrałam numer Kaśki. Postanowiłam walić prosto z mostu. – Czy dokładacie się do rachunków? – Eee, tak trochę, to znaczy...
– To znaczy nie dokładacie się! – zrozumiałam. – A za te wegańskie zakupy mama płaci sama?
– No wiesz, my zarabiamy grosze...
– I wydajecie je na najdroższą ekologiczną karmę dla rozpuszczonego kota! – wkurzyłam się. – Będziesz się przejmować światem, wydając krocie na jakieś bzdurne bambusowe szczoteczki i inne pierdoły?! Matką byś się przejęła! A ona niby krocie do domu przynosi? Wstydziłabyś się... Musiałam Kaśkę zaskoczyć, bo nie wiedziała, jak się bronić. A potem poprosiła mamę o rozmowę. Z której ta od razu zdała mi relację.
– W sumie dobrze, że to ty z nią porozmawiałaś. Ja nie chciałam stawiać sprawy na ostrzu noża, bo wiesz... a jeśli się wyprowadzą? Znowu zostanę sama – pociągnęła nosem.
– Wyprowadzą? – prychnęłam. – Gdzie im będzie tak dobrze i tak tanio?!
Miałam rację. Kaśka ma u mamy jak u Pana Boga za piecem. Nawet jeśli musi się dokładać do zakupów i rachunków. Mama próbowała mi oddać pożyczone pieniądze, ale ich nie przyjęłam. – Kup sobie coś ładnego – uśmiechnęłam się. – I jakiś fajny dezodorant.
Bo mnie na sercu leży przede wszystkim dobro mamy, a dopiero potem całego świata. W tym także siostry.