„Kamienica, w której mieszkała pani Wanda, była naprawdę imponująca. Podobała mi się już, gdy byłam małą dziewczynką. Kręcone schody, rzeźbione poręcze, wysokie sufity i okienka z witrażami w korytarzu robiły na mnie ogromne wrażenie. Do tego po generalnym remoncie zyskała drugie życie. Mogłam sobie łatwo wyobrazić, że tu mieszkam.” Alicja, 32 lata
W końcu w życiu każdego nadchodzi ten moment, kiedy trzeba kupić mieszkanie. Pracowaliśmy ciężko, oszczędzaliśmy, prawie od ust sobie odejmowaliśmy, żeby tylko uzbierać na wkład własny. Byliśmy już po pierwszych konsultacjach w sprawie kredytu hipotecznego. Teraz pozostało nam tylko znaleźć mieszkanie naszych marzeń. Najlepiej w dobrym punkcie i tanio. A kto lepiej wiedział, co w lokalnej trawie piszczy niż babcia Kazia? No wiadomo, że nikt!
– Bo mieszkanie to trzeba kupić po znajomości – zawyrokowała. – Swój nie oszuka, a może nawet i co spuści z ceny. Po co dać pośrednikowi zarobić?
Babcia Kazia uznała, że ona sama znajdzie nam idealny lokal, a to wszystko za pomocą swojej siatki wywiadowczej. Nie wnikaliśmy, pozwoliliśmy tajemniczemu systemowi działać na własnych zasadach. I udało się.
– Mam! – cieszyła się babcia już trzy dni później. – Piękne, słoneczne, duże mieszkanie w kamienicy.
– Duże? – zmartwiłam się, zerkając na męża. – To ja nie wiem, czy nas będzie stać…
– Jasne, że tak! – Babcia się nie poddawała, była urodzoną optymistką. Zresztą, dla niej nie było rzeczy niemożliwych. – Wandzia mówi, że tam u niej… Znasz Wandzię, zawsze ci czekolady przynosiła, dawniej to jeszcze z rajchu. To właśnie u niej… Wiesz, gdzie mieszka, tyle razy do niej chodziłyśmy, jak jej wnuki były małe. Bawiłaś się z jej Jaśkiem, pamiętasz? Nawet myślałyśmy, że…
– Babciu – przerwałam jej, rumieniąc się lekko na myśl o Wandziowym Jasiu, mojej pierwszej, przedszkolnej miłości, która nie skończyła się najlepiej. – Babciu, proszę, do rzeczy.
– No więc u Wandzi będzie mieszkanie do kupienia, jeszcze nie ogłosili – poinformowała z dumą, że nikt o tym nie wie, a ona już tak. – Chyba po Krzyśku. Wiesz, tym Krzyśku, co się zapił.
Zapanowała chwila ciężkiej, nadzianej podtekstami ciszy.
– Ale jak to się zapił? – zapytał nieśmiało Eryk, mój mąż. – Umarł? W mieszkaniu?!
– A gdzie tam! – Machnęła obojętnie ręką babcia. – On się zaraz po wojnie zapił. Z żalu, że go do ubeków nie chcieli, bo nawet dla nich za wielki był z niego skurczybyk. I nie w tym mieszkaniu, bo wtedy to już żona go wyrzuciła. Za picie.
Poczułam, że lekko kręci mi się w głowie. Nie wiem, co o tym wszystkim myślał Eryk, pewnie już dawno się zgubił. Z babcią Kazią zawsze tak było, miała w sobie tyle energii, że wystarczyłoby do obdzielenia całego osiedla.
– To wszystko ustalone – stwierdziła pogodnie, chociaż nie wiedzieliśmy absolutnie nic ani o lokalu, ani o sprzedawcy i zapewne nie miało się to zbyt szybko zmienić. – Pójdziemy do Wandzi w niedzielę na herbatkę i się sprawę załatwi po bożemu.
Uznałam, że to rzeczywiście dobra rada. Bo o ile babcia Kazia pędziła przed siebie i nie oglądała się na nikogo, to pani Wanda cieszyła się opinią osoby rozsądnej i wyważonej. Od niej mieliśmy większe szanse wyciągnąć jakieś konkretne informacje. Uśmiechnęłam się, kiwnęłam głową. Babcia Kazia uścisnęła mnie mocno i ruszyła załatwiać jakieś swoje interesy, pewnie w okolicach targu lub kościoła.
– I co ty o tym myślisz? – zapytał Eryk z niepewną miną.
– Cóż, jeszcze nic nie myślę. – Wzruszyłam ramionami. – Pożyjemy, zobaczymy. Ale babcia nigdy mnie nie zawiodła. To cudotwórczyni!
Pozostawało nam czekać do niedzielnej herbatki, chociaż już przeczuwałam w kościach, że z tymi dwoma wesołymi staruszkami nic nie pójdzie tak łatwo i lekko…
Kamienica, w której mieszkała pani Wanda, była naprawdę imponująca. Podobała mi się już, gdy byłam małą dziewczynką. Kręcone schody, rzeźbione poręcze, wysokie sufity i okienka z witrażami w korytarzu robiły na mnie ogromne wrażenie. Do tego po generalnym remoncie zyskała drugie życie. Mogłam sobie łatwo wyobrazić, że tu mieszkam.
– I jak? – szepnęłam do Eryka. – Podoba ci się?
Po jego wzroku poznałam, że też dostał więcej, niż się spodziewał.
– Na pewno nas na to nie stać – odpowiedział zachowawczo.
– Dachówka wymieniona, instalacja położona na nowo – wymieniała babcia Kazia z zacięciem fachowca. – Hydraulika też niczego sobie. Wandzia jest bardzo zadowolona… No i czynsze nie są takie wysokie, to jakiś miejski program wsparcia czy cuś. Trzeba ją dokładnie wypytać.
Pani Wandy nie trzeba było specjalnie ciągnąć za język. Przyjęła nas pyszną różaną herbatką i sernikiem, po czym ona i babcia Kazia tak się rozgadały, że ledwo zdołaliśmy za nimi nadążyć – czyli dokładnie tak, jak się obawiałam.
– Będzie na sprzedaż – zakomunikowała pani Wanda, gdy wymieniły wstępne pozdrowienia oraz bardziej konkretne ploteczki.
Eryk i ja wyprostowaliśmy się w fotelach.
– Taaak? – zapytaliśmy chórem.
– To Krzysiowe? – zgadywała babcia Kazia.
– Nie! – Machnęła ręką jej koleżanka. – Tamto dawno poszło… Za długi. Bo jaki ojciec, taki syn. Syn Krzyśka mieszkanie po matce dostał, takie piękne, szczytowe. Nic nie uszanował. Awantury były, popijawy od rana do nocy i od nocy do rana. Wszystko zrujnował, aż go zlicytowali. Tacy młodzi się tam wprowadzili… To znaczy, teraz już nie młodzi, nastoletnie dzieci mają, córka im się nie udała. Może to mieszkanie jest przeklęte? – zastanowiła się.
– To tego nie bierzemy – zdecydowała babcia.
– Nie, oczywiście, że nie! – zaśmiała się pani Wanda. – Na parterze byłoby wam lepiej, tam jeszcze ogródek przynależy… No i meble są oryginalne, tak słyszałam. Jakiś kredens został jeszcze po Niemcach, do tego komplet sypialniany. Pierwszy właściciel, pan Waldemar, wrzucił to wszystko do piwnicy i… zapomniał! Ale on już, biedak, alzheimera miał, ciągle mnie pytał o pociąg do Lwowa… Do narzeczonej jechał, żeby się oświadczyć. Wszystko mu się pomieszało.
Mój mąż wzdychał raz po raz, gdy okazało się, że musimy wysłuchać do końca tragicznej historii pana Waldemara i jego wojennej narzeczonej, której nie zdążył poślubić. Po śmierci schorowanego staruszka mieszkanie odziedziczyła jego córka, ale nie chciała wracać do miasta, bo „mąż wybudował dom z basenem koło cmentarza” (brzmi śmiesznie, ale właśnie tam zaczyna się u nas podmiejskie osiedle), więc ostatecznie w lokalu osiadła wnuczka z mężem.
– Wzięli się za remont, aż się ściany trzęsły – mówiła poruszona pani Wanda. – Wszyscy się skarżyli, ktoś nawet dzielnicowego i policję wzywał. – Odwróciła wzrok i zaczerwieniła się lekko, zdradzając cień wyrzutów sumienia. – A potem oni postanowili podłogę wymienić, zerwali ten paskudny lenteks, co go pan Waldemar osobiście położył, i znaleźli…
– Trupa? – przerwał Eryk z wyczuciem dramatyzmu.
Dwie starsze panie obejrzały się na niego z przyganą.
– A gdzie tam! – prychnęła pani Wanda. – Prawdziwą podłogę! Oryginalną, drewnianą! Toż to skarb! I jak już mieli taki punkt wyjściowy, to zaczęli zbierać meble do kompletu. Co miesiąc na targu staroci buszują już od samego rana, jak wystawcy się zbierają, i szukają cudów. Zawzięli się.
– Czyli oni… nie sprzedają? – zgadywałam.
– Nigdy w życiu!
„No tak, czego ja się spodziewałam?”, myślałam, nakładając sobie kolejny kawałek sernika. Nie zapowiadało się, żebyśmy szybko dotarli do sedna.
W ten sposób usłyszeliśmy jeszcze wiele ciekawostek na temat sąsiadów. Niby dobrze, skoro mieliśmy tam zamieszkać, ale… najpierw musieliśmy to zrobić, czyli kupić mieszkanie i się do niego wprowadzić, a jak na razie naprawdę się na to nie zanosiło.
– Na pierwszym piętrze jest też urocze mieszkanie – mówiła dalej rozmarzona pani Wanda. – Z największym balkonem, który wychodzi na park…
– Tak, tak – wzdychała babcia Kazia. – Od starej Tomaszowej. Ale oni się go nie pozbędą…
– Nie, nie. – Kręciła głową pani Wanda, a babcia prychała, jakby nie mogła uwierzyć, że można być tak złym człowiekiem, żeby nie oddać nam mieszkania.
Spojrzałam na Eryka, wyglądał na pokonanego. Unosiła się nad nim taka ponura aura… Uznałam, że dłużej tego nie wytrzyma. Zaczęłam subtelnie zbierać się do wyjścia.
– No to… Było miło – wyjąkałam. – Ale my już chyba pójdziemy…
I wtedy mój mąż w końcu wybuchł.
– To kto sprzedaje?! – rzucił. – Czy ktokolwiek, gdziekolwiek, jakkolwiek mieszkanie sprzedaje? Bo ja już dłużej nie wytrzymam tego napięcia!
Pani Wanda i babcia Kazia ponownie odwróciły się ku niemu w doskonałej synchronizacji, po raz kolejny bardzo zdziwione tym szokującym brakiem cierpliwości.
– No przecież ja – powiedziała pani Wanda z absolutnym spokojem. – Stara już jestem, a to mieszkanie takie duże… Do tego doskwiera mi samotność. Postanowiłyśmy z siostrą, że wyprowadzimy się do Lądka. Tam lepsze powietrze i w ogóle. Tylko nie chciałam tak na szybko, byle komu… Zawsze to lepiej po znajomości.
Odetchnęliśmy z ulgą. Bo chociaż cały proces nabycia przybytku okazał się przedziwny, to jednak wszystko dobrze się skończyło. Pani Wanda nas polubiła, znajomy notariusz zgodził się na zniżkę i cała sprawa jest już w toku.