"Matka mojego ukochanego zaplanowała mu światową karierę. Mnie w tych planach nie wzięła pod uwagę, bo wymarzyła sobie inną synową. Kiedy zaszłam w ciążę, była wściekła. Tuż po narodzinach naszej córeczki Marek za namową matki wyjechał na studia podyplomowe do Londynu, a niedoszła teściowa zmieniła mi życie w piekło...! Iwona, 26 lat
Moja córeczka Kaja skończyła cztery latka i jeszcze nie wie, że kobieta, której od pewnego czasu bardzo się boi, jest jej rodzoną babką. Może kiedyś, kiedy mała podrośnie na tyle, żeby zrozumieć skomplikowane relacje między ludźmi, wszystko jej powiem. Sama jeszcze nie wiem...
Kaja jest owocem wielkiej miłości, jak twierdzę ja, i grzechu, jak twierdzi babka mojej córeczki. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, Marek, mój chłopak, był i szczęśliwy, i przerażony. Cieszył się, że zostanie ojcem, a jednocześnie panicznie bał się reakcji własnej matki. Znaliśmy się z Markiem od czasów liceum, a w ciążę zaszłam, kiedy on był na ostatnim roku studiów. Patrzyłam na naszą przyszłość optymistycznie: byłam po licencjacie, od trzech lat sama na siebie pracowałam i spokojnie mogliśmy się pobrać, mieć normalny dom i dziecko, tym bardziej że oboje tego pragnęliśmy. Marek co prawda przestrzegał mnie przed chorobliwą ambicją swojej matki, ale jeszcze wtedy nie wiedziałam tego, co wiem teraz – że taka ambicja potrafi zniszczyć wszystkich wokół, nawet ukochanego syna.
Marek był jedynakiem. Nie wiem, co się stało z jego ojcem, bo o ojcu jakoś nigdy nie było mowy. Matka całą miłość przelała na syna i tylko on się liczył. Wymarzyła sobie, że skończy prestiżową uczelnię w kraju, potem jakieś studia zagraniczne i będzie facetem z pierwszych stron gazet, a wtedy ożeni się z piękną kobietą, znaną i podziwianą. Ja do jej wizji nie pasowałam. Byłam bardzo przeciętna, zarabiałam niewiele i nikt o mnie nie słyszał. Marek śmiał się z matczynych planów, ale nie mógł udawać, że wszystko jest w porządku. Dopóki studiował, był na jej utrzymaniu i nie chciał przechodzić na moje. Naszedł jednak czas, kiedy postanowiliśmy porozmawiać z jego matką.
– Nie mogłaś poczekać z tą ciążą?! – zwróciła się do mnie podniesionym głosem, zanim jeszcze zdążyłam się z nią przywitać. – Nie po to kształciłam syna przez tyle lat, żeby skończył, niańcząc dzieci! Nigdy w życiu nie usłyszałam o sobie tylu gorzkich i niesprawiedliwych słów. Muszę przyznać, że Marek mnie nie zawiódł. Był zdecydowany i odpierał wszystkie zarzuty.
– Zrozum, mamo, że bardzo się kochamy. I nic nie stoi na przeszkodzie, żebym w życiu osiągnął to wszystko, co sobie wcześniej zaplanowałem – tłumaczył matce.
– Odłóżcie chociaż ślub, przynajmniej do czasu, aż Marek zacznie pracować – poprosiła, a my na to przystaliśmy.
Źle znosiłam ciążę, ale Marek, mimo że wciąż mieszkał z matką, bardzo mi pomagał. Kaja przyszła na świat jako wcześniak i wciąż chorowała. Zamartwiałam się, czy będzie się dobrze rozwijała. Kiedy wreszcie lekarz powiedział mi, że niebezpieczeństwo minęło, odetchnęłam z ulgą. Marek uznał Kaję za swoją córkę, więc maleństwo nosiło jego nazwisko. A ja wciąż jeszcze byłam panną, mimo że mój ukochany skończył już studia, obronił się i mógł zacząć szukać pierwszej pracy.
– Pobierzemy się natychmiast, jak wrócę z podyplomowych studiów w Londynie – powiedział mi któregoś dnia. Nawet nie wiedziałam, że miał w planie dalszą naukę, ale znając jego matkę, powinnam się była tego spodziewać. Przecież ona dlatego wymogła na nas przełożenie ślubu, żeby grać na zwłokę i usilnie pracować nad Markiem. Mój wrodzony optymizm lekceważył złe przeczucia i podpowiadał mi, że mimo wszystko będziemy razem. Na jego wyjazd nie patrzyłam jak na swoją przegraną. Obowiązek płacenia alimentów wzięła na siebie moja niedoszła teściowa. Przez moment miałam ochotę unieść się ambicją, powiedzieć, że nie chcę od niej złamanego grosza. Jednak w porę się opamiętałam.
– Nie martw się – tłumaczył mi Marek. – Mama chce nam tylko pomóc w przejściowym okresie, kiedy jeszcze nie zarabiam. Jak wrócę, oddamy jej co do grosza.
Pocieszałam się, że rok szybko minie, ale to nie było takie proste. Z trudem radziłam sobie z opieką nad dzieckiem i z pracą zawodową. Do tego Kaja bardzo źle znosiła pobyt w żłobku. Marek dzwonił często, pytał, jak się czujemy, opowiadał o swoich sprawach. Nie chciałam zawracać mu głowy drobiazgami, więc z reguły mówiłam: „U nas wszystko w porządku”. Tydzień przed powrotem do kraju Marek zadzwonił i powiedział:
– Okazało się, że mogę tutaj zostać jeszcze pół roku. Zrozum, to dla mnie wielka szansa – mówił. – Po powrocie będę mógł przebierać w ofertach pracy. Chcę, żebyś była ze mnie dumna. Najwyraźniej pomylił mnie ze swoją matką... Ja już byłam z niego dumna i dałabym wszystko, żeby był z nami w domu.
Tamtego dnia pokłóciliśmy się tak ostro jak nigdy wcześniej.
– Jesteś potwornym egoistą! Nie interesuje cię nawet własne dziecko! – krzyczałam.
– A ty nie chcesz zrozumieć, że to moja życiowa szansa! Nie widzisz nic poza czubkiem własnego nosa! – wrzasnął i rzucił słuchawką.
Nastąpił zwrot w naszych relacjach. Czułam, że w jego nowym życiu nie było dla nas miejsca. Nie wiem, czy zajęła je inna kobieta, czy Marek wszystkie swoje siły poświęcił na robienie kariery, w każdym razie dla mnie nie miało to większego znaczenia. Powoli godziłam się z faktem, że wygrała jego matka. Kolejny raz Marek zadzwonił po dwóch tygodniach. A potem odzywał się coraz rzadziej... Zdarzało się nawet, że zapominał zapytać o Kaję. Nic dziwnego, przecież nawet nie zdążył jej dobrze poznać. Wreszcie na trzy tygodnie przed kolejnym planowanym powrotem poinformował mnie, że zostaje w Anglii. Potem Marek zamilkł na długo, za to przypomniała sobie o mnie i o Kai niedoszła teściowa.
Przez ponad trzy lata regularnie płaciła alimenty na dziecko, ale nigdy nie chciała małej oglądać. Aż tu nagle zaczęła nas odwiedzać. Mimo moich protestów za każdym razem brała Kaję na ręce, ustawiała się przy oknie i oglądała włosy, oczy, zęby, jakby to była wybrakowana lalka, a nie żywe dziecko. Kaja, z natury ufna i pogodna, sztywniała w jej ramionach. Było w tej kobiecie coś odpychającego. Matka Marka wcale się tym jednak nie przejmowała. Zamiast tego wciąż czyniła mi wyrzuty.
– Jakie to dziecko jest chude – powtarzała podczas każdej wizyty. – Zamiast kupować sobie fatałaszki, mogłabyś małą lepiej odżywiać – pouczała mnie. A ja od urodzenia córki nie kupiłam sobie nawet jednej bluzki!
Te wizyty, a przede wszystkim podchwytliwe pytania dotyczące mojego życia doprowadzały mnie do szału. Spotkałam kiedyś znajomego w mieście, kawałek drogi szliśmy razem, a już na drugi dzień matka Marka była przekonana, że ten wysoki brunet jest ojcem Kai. W ten sposób znalazła dziecku z pięciu tatusiów. Nachodziła moich znajomych, wypytywała, z kim się spotykałam, śledziła każdy mój krok.
Przecież nie wyszłam za jej syna, a do Anglii się nie wybierałam, więc powinna być zadowolona! Wreszcie tak mnie zmęczyła, że któregoś dnia nie wpuściłam jej do mieszkania.
– Jesteś pewna, że to jest córka Marka?! – krzyczała przez zamknięte drzwi. – Bo ja ci udowodnię, że nie jest! Przecież ona wcale nie jest do niego podobna! – nie dawała za wygraną.
Pół roku później matka Marka, w imieniu syna, wystąpiła do sądu rodzinnego o unieważnienie uznania dziecka. Sama, z własnej woli, przysłała mi pozew. Ta wykształcona kobieta próbowała przedstawić sądowi swojego jeszcze bardziej wykształconego syna jako idiotę, który całe życie trzymał się maminej spódnicy i nie wiedział, czym chłopiec różni się od dziewczynki! Z pisma jednoznacznie wynikało, że wykorzystałam naiwność Marka, licząc na jego przyszłe zarobki. Nie spotkałyśmy się w sądzie, bo do rozprawy w ogóle nie doszło. Z pozwem o unieważnienie uznania dziecka mógł wystąpić zainteresowany mężczyzna, ewentualnie prokurator, o ile znalazłby poważne powody. Podejrzenia kochającej matki na pewno do takich powodów nie należały.
Wtedy też postanowiłam zadzwonić do Marka. Chciałam mu powiedzieć nie tylko o żenujących podejrzeniach jego matki, ale także o tym, że zdecydowałam się wnieść do sądu sprawę o alimenty.
– Postawiłaś już na nas krzyżyk? – spytał. Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć na tak zadane pytanie, zwłaszcza po tym, co przeszłam. Bo czy to ja wymarzyłam sobie studia w Londynie, czy to ja wyjechałam z kraju na zawsze? Powiedziałam mu, jak bardzo mnie zranił i jakie piekło urządziła mi jego matka przy jego cichym przyzwoleniu. I wtedy usłyszałam:
– Iwonko, wyjazd do Anglii był najgłupszą decyzją, jaką w życiu podjąłem. Gdybym mógł cofnąć czas, bez wahania wróciłbym do ciebie i Kai... Jeśli to możliwe, pomyśl, czy mogłabyś mi wybaczyć... Proszę...
Ja jednak nie byłam pewna, czy pragnę jego powrotu, czy kiedykolwiek zapomnę o tym, co się stało. Na razie wszystko pozostało bez zmian, tyle tylko że Marek płaci na utrzymanie Kai i dzwoni co dzień, żeby z nami porozmawiać. A niedoszła teściowa dała mi wreszcie święty spokój.