"Kiedy teściowa zamieszkała z nami, zaczął się koszmar. Wszystko, co robiłam, było źle. Skarżyła na mnie siostrze Leszka. A ta, żeby mnie kontrolować – zaczęła coraz częściej do nas przyjeżdżać i też ciągle mnie krytykowała. Płakałam z bezsilności, bo naprawdę się starałam... Któregoś dnia miarka się w końcu przebrała...!" Alina, 39 lat
Moja teściowa od początku mnie jakoś nie lubiła. Może nie sprostałam jej oczekiwaniom. Byłam starsza od Leszka, a do tego nauczycielka. – Jak to możliwe, siedzisz w tej szkole po parę godzin, a na nic nie masz czasu? – lubiła mi dogryzać. Na początku próbowałam jej coś tłumaczyć, ale z czasem machnęłam ręką. Nie było sensu. Ona i tak musiała mieć zawsze rację. No i ostatnie słowo.
Mijały lata. Mimo starań długo nie mogłam zajść w ciążę.
– Tak to jest, jak ma się starszą żonę – podsłuchałam kiedyś jej rozmowę z Leszkiem.
– Mamo, Alina ma dopiero 35 lat – bronił mnie mąż.
– No właśnie, na pierwsze dziecko to trochę późno.
Gdy pół roku później zaszłam w ciążę, tryumfowałam. Urodziłam córeczkę. I wszystko układało się po naszej myśli. Dzięki przedsiębiorczości męża udało nam się zbudować dom… Byliśmy szczęśliwi. I nagle zdarzyła się tragedia. Zmarł ojciec Leszka. Dla teściowej był to taki wstrząs, że… dostała zawału. Lekarze ledwo ją odratowali.
– Niewiele brakowało, a straciłbym i ojca, i matkę – załamał się Leszek.
Pierwszy raz naprawdę było mi żal teściowej. A poruszona jej nieszczęściem, naprawdę chciałam pomóc…
Zanim mama Leszka wyszła ze szpitala, w naszym domu odbyła się narada. Przyjechała szwagierka, która miała już w głowie własny plan:
– To chyba oczywiste, że mama nie powinna teraz zostać sama. Musimy się nią zająć. Najlepiej, gdyby zamieszkała u kogoś z nas… – spojrzała wyczekująco, a ja już wiedziałam, co ma na myśli.
– Ja jej do siebie nie wezmę. No, sami wiecie, mieszkamy w bloku. Ale wy… macie świetne warunki.
Nie wypadało odmawiać. W ten sposób teściowa trafiła do nas. Naprawdę się postarałam. Specjalnie dla niej przygotowałam pokój. Wstawiliśmy tu nawet mały telewizorek, żeby mogła oglądać seriale, leżąc w łóżku. Rozumiałam jej tragedię, rozumiałam rozpacz, ale dlaczego stała się jeszcze bardziej złośliwa niż była – tego zrozumieć nie mogłam.
Poduszka – bo za niska. Materac – bo za twardy. Telewizor – bo miał tylko kilka programów. I ta przysłowiowa zupa też była za słona…
– Nie będę tego jadła. Niedobre! – skrzywiona odsuwała talerz.
– To podam drugie… – biegłam znowu do kuchni. Ona pogrzebała w talerzu, dzióbnęła to i owo. I znowu to samo:
– Niedobre! – wyrokowała. – Teraz już się wcale nie dziwię, dlaczego mój syn tak zeszczuplał po ślubie. Ty nawet gotować nie umiesz… Nieraz płakałam z bezsilności.
– Zrozum ją… – prosił mnie Leszek. – Ojciec był dla niej wszystkim. Musimy dać jej czas, żeby doszła do siebie. Ale ona była coraz bardziej nieznośna. Co gorsza, teściowa zaczęła się na mnie skarżyć siostrze Leszka. A ta zaczęła coraz częściej do nas przyjeżdżać, żeby mnie kontrolować i oceniać. To był prawdziwy koszmar. Nie dość, że teraz obie mnie krytykowały, to obie traktowały jak służącą.
– Mamie kończą się leki, nie zauważyłaś? – szwagierka bez skrępowania wydawała mi polecenia.
– Trzeba ją w poniedziałek zarejestrować do lekarza. Zajmiesz się tym? – spytała, pewna mej odpowiedzi. Potem trzeba było teściową zawieźć do przychodni, wykupić recepty.
Wszystko spadało na mnie. Szwagierka miała własną rodzinę, mój mąż był zajęty w firmie, a ja byłam nauczycielką, czyli… miałam dużo czasu. Chcąc nie chcąc, zostałam opiekunką teściowej, a ona zupełnie nie umiała docenić moich starań. Cokolwiek zrobiłam, było nie tak. Kiedy zwracałam jej uwagę, że mogłaby być dla mnie bardziej uprzejma, prychała złośliwie:
– Jestem w domu swojego syna! – czyli w domyśle: „Wszystko mi wolno”. Gdy przyjeżdżała szwagierka, a teściowa się na mnie skarżyła, prawie zawsze dochodziło do kłótni. Żeby dać upust swojej złości, trzaskałam drzwiami, talerzami i wszystkim, co się dało.
– Czy ona jest zrównoważona? – słyszałam zdziwiony głos teściowej. Leszek wracał do domu wieczorem. Zmęczony marzył tylko o odpoczynku. Na moje uwagi: „Dłużej już tego nie wytrzymam”, reagował zwykle podobnie: „Musicie się jakoś dogadać”. Jak? Tym nie chciał się już zajmować.
Weszłam do domu objuczona zakupami jak wielbłąd, a od progu już woła do mnie szwagierka:
– No, w końcu wróciłaś. Gdybym wiedziała, że obiadu nie będzie, tobym coś z domu przywiozła. Nie wytrzymałam. Z impetem położyłam siatki na stół.
– To proszę, gotuj – powiedziałam i wyszłam z kuchni.
– Ty dokąd?
– Mam dość. Wychodzę! A ty, kochana – spojrzałam na nią. – Zajmij się teraz swoją mamą. Na pewno będzie bardziej zadowolona. Ja wam już nie będę przeszkadzać. Nie zamierzałam tłumaczyć jej więcej. Szybko spakowałam kilka niezbędnych rzeczy, zabrałam córkę i pojechałam do mamy.
Wieczorem przyjechał Leszek. Prosił, żebym się nie wygłupiała. Że mama jest chora i nie można jej denerwować.
– Dlatego lepiej, żebym została tutaj – stwierdziłam. Tym razem byłam twarda, a Leszek wrócił do domu sam. Nie minęły dwa dni, gdy przyznał mi rację. – Ja z tymi babami nie wytrzymam. Ciągle dzwonią do mnie z pretensjami. Chyba będę musiał wziąć urlop, żeby zająć się trochę mamą.
– Wynajmij opiekunkę – poradziłam. Ale teściowa na hasło „opiekunka” pogroziła synowi pięścią. Zmęczony domową sytuacją Leszek coraz później wracał do domu. W końcu prawie zamieszkał w swojej firmie. Co na na teściowa? Wróciła do siebie!
– Wszędzie dobrze, ale we własnym domu najlepiej – skwitowała ponoć swoją decyzję. Szybko się też okazało, że wcale nie jest obłożnie chora i nie musi całymi dniami leżeć w łóżku. Patrzę, jak biega wszędzie sama, i myślę sobie: „Złego to nawet licho nie bierze!”.