„Generalnie na pozór miałyśmy ze sobą bardzo dobry kontakt, a jednak krytykowała prawie wszystko, co robiłam. Był to też jeden z powodów moich kłótni z Sebastianem. On stale bronił mamy, twierdząc, że może rzeczywiście daleko mi do ideału i sugerując, że teściowa ma rację – mógł trafić lepiej.” Marlena, 35 lat
Sebastiana poznałam podczas imprezy wakacyjnej tuż po zakończeniu liceum. Fajnie nam się rozmawiało, wymieniliśmy się numerami telefonów i zaczęliśmy się ze sobą spotykać. Po kilku tygodniach postanowiłam przedstawić go moim rodzicom, on także zaprosił mnie do siebie. Na początku wyczułam niechęć jego mamy. Dawała mi do zrozumienia, że nie jestem właściwą dziewczyną dla jej syna. Rzeczywiście, było między nami wiele różnic. Ja dziewczyna ze wsi, moi rodzice byli pracownikami fizycznymi, nie byliśmy biedakami, ale też nie opływaliśmy w luksusy. Po liceum rozpoczęłam pracę w sklepie i zaczęłam studia zaoczne. Natomiast Sebastian pochodził z tak zwanego dobrego domu. Tata był wysoko postawionym urzędnikiem w urzędzie miasta, mama nauczycielką. Niejednokrotnie dawała mi do zrozumienia, że wymarzyła sobie dla swojego syna, zresztą jedynego, lepszą kandydatkę na żonę.
Ku jej rozpaczy po kilku miesiącach okazało się, że jestem w ciąży. Postanowiliśmy z Sebastianem się pobrać. Mimo ciąży, a potem faktu posiadania maleńkiego dziecka, a po trzech latach kolejnego, ukończyłam studia i zacząłem pracę w fajnej firmie. Jednak podejście teściowej do mnie niewiele się zmieniło. W mniej lub bardziej subtelny sposób krytykowała prawie wszystko, co dotyczyło mnie. Potrafiła z szerokim uśmiechem (udającym życzliwość) powiedzieć, że chyba nie miałam czasu podlać kwiatów, wiec chętnie zrobi to za mnie. Delikatnie upominała mnie, że dzieci są za lekko lub za grubo ubrane, sugerowała, że do sałatki powinnam dodawać więcej majonezu albo mniej soli. Generalnie na pozór miałyśmy ze sobą bardzo dobry kontakt, a jednak krytykowała prawie wszystko, co robiłam. Był to też jeden z powodów moich kłótni z Sebastianem. On stale bronił mamy, twierdząc, że może rzeczywiście daleko mi do ideału i sugerując, że teściowa ma rację – mógł trafić lepiej.
Kłóciliśmy się coraz częściej i praktycznie o wszystko. Sebastian nie pomagał mi w domu, notorycznie brał nadgodziny, wyjeżdżał służbowo, także na weekendy. Nasze małżeństwo powoli zaczynało stawać się fikcją. Kiedy Zosia miała siedem, a Basia cztery latka, odkryłam, że Sebastian mnie zdradza. Podejrzewałam to od jakiegoś czasu, te jego ciągłe wyjazdy, późne powroty, nowe perfumy i dbanie o siebie przed każdym wyjściem z domu, chowanie telefonu… Pewnego wieczoru, kiedy znów poinformował mnie, że musi wyjść wieczorem do pracy, ponieważ czeka go telekonferencja z ważnymi kontrahentami z Ameryki, postanowiłam go śledzić. Zawiozłam dzieci do mojej mamy i pojechałam za nim. Tak odkryłam, że spotkał się w niewielkim motelu na obrzeżach miasta ze swoją sekretarką. Czy mnie to zabolało? Pewnie trochę tak. Ale w zasadzie już od dłuższego czasu nam się nie układało, podejrzewałam, że coś jest nie tak. Dlatego poczułam ulgę.
Ustaliliśmy z Sebastianem, że nie będziemy prać brudów podczas rozstania. Głównie dla dobra dzieci. Sąd orzekł rozwód bez ustalania winy, za porozumieniem stron. Wszystkim mówiliśmy, że po prostu nam się nie układało, różnica charakterów, wypalona miłość. Najbardziej bolało mnie to, jak traktowała mnie teściowa. Wszędzie opowiadała, że to moja wina. Żałowała swojego syna, któremu taka prostaczka, znaczy ja, zmarnowała najlepsze lata życia. Co rusz dochodziły do mnie nowe plotki – że nie robiłam nic w domu, nie dbałam o męża i dzieci, nie potrafiłam gotować, sprzątać... Wszystko znosiłam z pokorą. Nie miałam siły ani ochoty na żadne przepychanki.
Mimo rozwodu rodzice Sebastiana nadal byli dziadkami moich dzieci. W żaden sposób nie ograniczałam im kontaktów, a wręcz sama o nie dbałam. Przypominałam dzieciom o wszystkich imieninach, urodzinach i pozostałych świętach. Sebastian zaś nie interesował się dziewczynkami, nie miał dla nich czasu, nie spotykał się z nimi zbyt często. Czasami miałam naprawdę dość. Obie córeczki chodziły na basen oraz na lekcje języka angielskiego, każda w innych godzinach. Po pracy z wywieszonym językiem biegłam na zakupy, gotowałam obiad, zawoziłam dziewczynki na wszystkie zajęcia i starałam się zapewnić im jak najlepsze warunki.
Sebastian w tym czasie co chwilę pokazywał się z nową „przyjaciółką”, jednak z żadną nie wytrzymywał dłużej niż kilka tygodni.
Ja dopiero po trzech latach zaczęłam spotykać się z Robertem. Poznałam go na festynie szkolnym u Zosi. Był animatorem, który zabawiał dzieciaki. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, okazało się, że mieszkamy niedaleko siebie. Potem spotkaliśmy się w supermarkecie, umówiliśmy się do kina i powoli zaczęliśmy się widywać częściej. Po kilku miesiącach przedstawiłam dziewczynkom Roberta. Wtedy rozpętało się prawdziwe piekło. Sebastian, który do tej pory nie miał czasu dla dzieci, nagle zaczął odwiedzać nas co weekend, chyba nam na złość. Zmieniał wszystkie nasze plany, bo nagle przypominał sobie, że on chce zabrać córki do siebie. Zaczął nastawiać dziewczyny przeciwko Robertowi, a także wieszać psy na mnie. Córki stawały się coraz bardziej niespokojne, nadpobudliwe i nerwowe. Nie podobało mi się to. Zagroziłam Sebastianowi, że albo się zmieni, albo pójdę do sądu.
– To idź, i tak nic nie wskórasz. I co powiesz, że tata chce spędzać czas z córkami? Że się nimi interesuje, że je odwiedza? – prychnął. – Proszę bardzo, oskarż mnie o to.
Denerwowała mnie ta jego pewność siebie. Ten cynizm. Przez lata przypominał sobie o dzieciach kilka razy w roku, a teraz nagle stał się idealnym tatusiem, który chce widywać je co weekend?
Próbowałam być spokojna, dogadać się, ale z nim naprawdę się nie dało. Coraz częściej dziewczynki były wobec mnie i Roberta wrogie.
– Tata powiedział, że jesteś nikim i możesz sobie rządzić swoimi gaciami, a nie mną! – fuknęła Zosia do mojego partnera, kiedy poprosił ją, by sprzątnęła swoje naczynia.
– Bez taty i jego pieniędzy nie dałabyś sobie rady, więc lepiej nie podskakuj, bo źle skończysz – powiedziała innym razem do mnie.
Kiedy czegokolwiek im zabraniałam, uśmiechały się tylko kpiąco i mówiły, że nie będą mnie o nic prosić, bo tata i tak im pozwoli.
Przerażało mnie to. Niby zawsze przepraszały, tłumaczyły, że tatuś kazał im tak powiedzieć, ale zdawałam sobie sprawę, jak to się może skończyć. Wiedziałam, że muszę szybko zareagować. Nie wiedziałam tylko jak. I nie sądziłam, że pomoc przyjdzie z najmniej spodziewanej strony…
Odbierałam właśnie dziewczynki od babci. Była teściowa poprosiła mnie o rozmowę.
– Od początku mówiłam, że wasze małżeństwo to była pomyłka. Sprzeciwiałam się temu, ale oboje byliście uparci. A jednak to ja miałam rację – powiedziała z wyższością i lekką nutą satysfakcji.
Już chciałam jej przerwać, ale uciszyła mnie gestem dłoni.
– Nie jestem jednak ślepa. Widzę, co wyczynia mój syn. Dziewczynki też mi co nieco opowiedziały. Cóż… – widziałam, że z trudem przychodzi jej to, co ma powiedzieć – ty w tym wszystkim zachowujesz się najbardziej… odpowiedzialnie. Wychodzisz ze skóry, by wszystko ogarnąć, i nawet ci to wychodzi. I ten twój Robert też bardzo dobrze traktuje Zosię i Basię. Porozmawiam z Sebastianem, nie będzie ci sprawiał więcej kłopotów. Możesz być pewna. No… To… No jedź już, jedź. Mam swoje sprawy – ponagliła mnie.
Podziękowałam jej i wyszłam z lekkim uśmiechem. Miałam świadomość, ile ją kosztowały te słowa. I wiedziałam, że mogę już być spokojna. Sebastian był od niej bardzo zależny. Jeśli teściowa wkroczy do akcji, to on potulnie podkuli ogon i się jej posłucha.
I rzeczywiście, sytuacja diametralnie się zmieniła. Sebastian zabierał dziewczynki co drugi tydzień, ale już ich nie buntował. Z czasem nasze kontakty się unormowały. Teściowa nie zapałała do mnie nagle sympatią, ale też nieco złagodniała w stosunku do mnie.
A ja wreszcie żyję spokojnie. Mam sporą pomoc i wsparcie w Robercie. I jesteśmy szczęśliwi.