"– Córeczko, jestem z ciebie taka dumna – powtarzała mama, ocierając łzy wzruszenia, kiedy obroniłam pracę doktorską. – Teraz świat stoi przed tobą otworem. W naszej rodzinie nikt nie miał takich możliwości. Sama bardzo w to wierzyłam. A potem dokonałam złych wyborów..." Monika, 34 lata
Miałam wielkie ambicje, zamierzałam robić karierę naukową i poświęcić się badaniom na uczelni. Ale moje życie ułożyło się inaczej. Nie winię nikogo, nie oskarżam ślepego losu. Sama dokonałam fatalnych w skutkach wyborów, za które później przyszło mi zapłacić.
Pierwsze w życiu prawdziwe uczucie poraziło mnie jak grom. Ten silny, mądry i bogaty mężczyzna pokochał mnie i niebo spadło mi na głowę. Dziś mówię o tym z ironią, ale wtedy tak właśnie się czułam. Szybko się pobraliśmy. Na początku małżeństwa jeszcze pracowałam, ale gdy urodziła się Zosia, mąż postawił sprawę jasno:
– Jesteś potrzebna rodzinie. Stać mnie, by nas wszystkich utrzymać.
Później na świat przyszedł Jasio. Odnalazłam się w roli matki i żony, zapomniałam o tęsknocie za laboratorium. Probówki z odczynnikami zamieniłam na butelki z mlekiem i garnki z zupą, a w chwilach wyjątkowych na flakoniki drogich perfum. I znów było dobrze, i życie miałam starannie poukładane. Nie na długo jednak....
Kiedy Jaś skończył dwa lata, Marek oświadczył, że się zakochał, chce rozwodu, a z nową kobietą swego życia wyjeżdża za ocean. Moją rozpacz i swoją rozłąkę z dziećmi obiecał opłacać bajecznie wysokimi alimentami. Przez pierwsze miesiące nawet przysyłał spore sumy. Z czasem były one jednak coraz mniejsze i mniejsze.
– Nie zamierzam cię utrzymywać – usłyszałam, kiedy zadzwoniłam do niego, by przypomnieć, że inaczej się umawialiśmy. – Mam duże wydatki, a ty przecież jesteś dobrze wykształcona, więc sama na siebie zarabiaj.
– Nie będę więcej o nic prosić. Nikogo – postanowiłam wtedy i, jak to bywało w moim życiu, danego sobie słowa po raz kolejny nie mogłam dotrzymać.
Znalazłam dla dzieci miejsce w przedszkolu i poszłam na uczelnię, gdzie spędziłam tyle pięknych lat. Chciałam wrócić za mój stół laboratoryjny i do swoich badań. Ale stół był zajęty, a badania już robił ktoś inny. Nie było dla mnie etatu. Napisałam więc CV i rozesłałam je do firm, w których poszukiwano chemików. Nikt nawet nie zadzwonił, żeby zaprosić mnie na rozmowę kwalifikacyjną.
– Dziwisz się? – Moja przyjaciółka, Mira, kręciła tylko głową. – Który facet z tytułem magistra chce mieć podwładną z doktoratem?
Z następnych CV usunęłam więc informację o doktoracie. Ale i to nie wystarczyło. Nikt nie chciał mnie zatrudnić. Tymczasem Marek jeszcze bardziej ograniczył alimenty i z przerażeniem stwierdziłam, że kończą mi się oszczędności.
Czas mnie gonił. Wertowałam ogłoszenia z okolicy. Składałam aplikacje również tam, gdzie nie potrzebowano chemika, zaznaczając, że szybko się uczę. Ale jakby ktoś zaczarował rzeczywistość. Nikt nie oddzwaniał. Aż kiedyś znalazłam ogłoszenie: „Dyspozycyjną panią przyjmiemy od zaraz”. Spełniałam ten wymóg. Wzięłam więc papiery pod pachę i pognałam pod wskazany adres.
– Pani chyba żartuje. – Kobieta zza biurka oderwała wzrok od mojego CV. – Z takimi kwalifikacjami na etat pokojowej w hotelu?
– Właściwie dlaczego nie? – spytałam. – Jeśli poradziłam sobie z odczynnikami w laboratorium, to poradzę sobie i z domestosem – odpowiedziałam. – Proszę mi dać szansę. Potrafię sprzątać, jestem sumienna i... muszę mieć tę pracę.
Wyprosiłam etat. Nigdy nie sądziłam, że sprzątanie pokoi hotelowych sprawi mi taką radość. Po raz pierwszy od kilku lat zarabiałam własne pieniądze. Niewielkie, ale mam też napiwki. Byłabym szczęśliwsza, gdybym nie musiała ukrywać przed rodzicami, czym się zajmuję. Ale im nie mogę powiedzieć prawdy. Mamie pękłoby serce, gdyby wiedziała, że pierwszy w naszej rodzinie doktorat, z którego była tak dumna, okazał się przeszkodą w zdobyciu dobrej pracy. Oczywiście nie zostanę w hotelu na zawsze, wciąż szukam etatu na miarę moich możliwości. Mam nawet pewne widoki, ale daleko, daleko od domu. Muszę to rozważyć...