"Kiedy zaczęłam spotykać się z Jankiem, miałam tylko 17 lat. Myślałam, że to właśnie jest miłość. Byłam zbyt ufna i... dałam mu siebie. Poprosiłam, żeby uważał i nie zrobił mi krzywdy! Tak uważał, że po trzech miesiącach wpadliśmy. Janek był wściekły, a moja matka, zamiast mnie jakoś wesprzeć, martwiła się tylko tym, co ludzie powiedzą. To nie mogło się dobrze skończyć...!" Patrycja, 23 lata
Byłam naiwną siedemnastolatką, kiedy poznałam Janka. On, starszy ode mnie o pięć lat, robił wrażenie doświadczonego mężczyzny. Chodził za mną, czarował, powtarzał czułe słówka. Zaczęliśmy się spotykać. Myślałam, że tak właśnie wygląda miłość. Niewiele wiedziałam o życiu. O zabezpieczaniu się przed nieplanowaną ciążą też niewiele wiedziałam...
– I co my teraz zrobimy?! – Janek był wściekły. – Można „to” jeszcze usunąć?! – Jego pytanie mnie zaszokowało. Wiedziałam, że po pierwsze nie można usunąć legalnie ciąży, a po drugie, nawet gdyby było można, to nie zrobiłabym tego.
Zrozpaczona opowiedziałam mamie o wszystkim. Myślałam, że mnie przytuli, pocieszy... Nic bardziej mylnego!
– O Boże! Co za wstyd! Co ludzie powiedzą?! – wrzeszczała. To było jej główne zmartwienie. Potem naradziła się z tatą i sami podjęli decyzję: miałam wziąć ślub. Najlepiej tak szybko, żeby nie było widać brzucha. Następnego dnia poszłam z mamą na rozmowę do rodziców Jana! Mój ukochany nie bardzo kwapił się do żeniaczki, ale mama walczyła jak lwica. Obiecała nawet, że przyjmie nas z dzieckiem do siebie. Tak strasznie bała się wstydu i plotek sąsiadów. W końcu stanęło na tym, że będzie ślub, a mama szybko wszystko załatwiła. Kiedy zapraszała gości na wesele, bez zażenowania powtarzała: „Ach, ci młodzi! Jak się zakochają, to głowy tracą, o ślub tylko wołają!”.
Byłam w piątym miesiącu, kiedy wzięliśmy ślub. Czy wierzyłam, że to będzie miłość na całe życie? Raczej nie... Kiedy zamieszkaliśmy u moich rodziców, zaczął się koszmar. Mama i mąż wciąż mnie krytykowali. Sama wiedziałam, że niewiele potrafię, że słabo gotuję i nie znam się na prowadzeniu domu. Starałam się, ale i tak zawsze wszystko było źle. A Janek nigdy nie mówił „dziękuję”.
– A za co ma ci dziękować? – dziwiła się mama. – To obowiązek żony zadbać o męża.
Czasami miałam do niej żal. Była moją mamą, ale nie potrafiła dać mi wsparcia. Przez jej uwagi wydawało mi się, że do niczego się nie nadaję. Tylko babcia okazywała mi dobre serce i zrozumienie. Jej jako jedynej mogłam się zwierzyć, jak bardzo jestem nieszczęśliwa.
– Rozchmurz się, dziecko – pocieszała mnie. – Może się wszystko ułoży.
Niestety, nic się nie układało. Z Jankiem przestałam się dogadywać, a z mamą ciągle się kłóciłam. Miałam dość i chodziły mi po głowie różne głupie myśli. Chciałam na przykład wyjść z domu i już nigdy nie wrócić.
Babcia zaglądała do mnie, pytała, jak się czuję, przytulała i pocieszała. Kazała dbać o siebie i być dobrej myśli. Czasami widziała, jak Janek wraca z pracy, słyszała, jak się do mnie odnosi. Było mi wstyd, bo mój mąż potrafił tak mi przygadać, że płakałam z żalu.
– Nie rycz, głupia – pastwiła się nade mną mama. – Sama chciałaś, to masz. Myślałaś, że życie to sielanka? Jak się urodzi dziecko, będzie jeszcze gorzej. Zobaczysz...
Czasami miałam wrażenie, że moje życie to jedna wielka beznadzieja i nic dobrego mnie w nim nie czeka. Najgorsze, że do tego przekonania przyczyniały się dwie bliskie mi osoby: mama i mąż.
– Oj, dziecino, nie masz ty w życiu łatwo – przyznała babcia. – Gdybyś mieszkała ze mną, byłoby inaczej... – wzdychała, a ja razem z nią. – Musisz myśleć o sobie... Powinnaś skończyć szkołę, mieć jakiś dobry zawód. Zdolna jesteś... Kochana babcia. Ona jedyna martwiła się o moją przyszłość.
Kilka tygodni potem zaczęłam rodzić i trochę się zdenerwowałam.
– O co tyle krzyku? Na całym świecie baby rodzą i nie robią rabanu! – burknął mąż, ale zawiózł mnie do szpitala. Z dyżurki wyszedł lekarz. Uśmiechnął się serdecznie.
– Pierwsze dziecko, prawda? – zapytał. – Tak – spojrzałam mu w oczy i nagle strach mnie opuścił. Czułam, że jestem w dobrych rękach. Chociaż to było moje pierwsze dziecko, poród przebiegł szybko i sprawnie. Pierwszą osobą, która zobaczyła moją córeczkę była... babcia. Mąż przyszedł, obejrzał małą, a potem umówił się z kolegami na pępkowe. Przez dwa dni leczył kaca i w ogóle się nie pojawił. Na samą myśl o tym, że mam wrócić do domu, wpadałam w panikę i zaczynałam płakać.
– Głowa do góry – babcia głaskała mnie jak wtedy, gdy byłam dzieckiem.
– Babciu... A może mogłabym mieszkać z tobą. Weźmiesz nas do siebie, mnie i moją córeczkę? – poprosiłam. Usiadła obok mnie i zaczęłyśmy rozmawiać. Płakałyśmy i przytulałyśmy się do siebie.
To była moja pierwsza dojrzała i samodzielna decyzja. Bałam się Janka i mamy, ale ze szpitala pojechałam do babci. Rozpętało się piekło. Mama najbardziej obawiała się tego, co ludzie powiedzą i że będzie wstyd. Potem machnęła ręką. Stwierdziła, że chyba mam depresję poporodową i jeszcze będą ją błagać, żebym mogła wrócić do domu. Nie poprosiłam... Od tamtej pory minęły cztery lata. Żyjemy z babcią bardzo skromnie. Kończę szkołę i łapię się różnych dorywczych zajęć, żeby dorobić do domowego budżetu. Babcia pomaga mi przy córeczce. Wciąż myślę o naszej przyszłości. To mi daje ogromną siłę. Z mężem nadal nie mam rozwodu, ale to tylko kwestia czasu. Mama obraziła się i nie utrzymuje ze mną kontaktów. Trudno. Wiem, że kiedyś jej przejdzie. Teraz muszę walczyć o swoje szczęście i samodzielność...