"Miałam nadzieję, że mój syn ożeni się z Agatą. Niezbyt ją lubiłam, ale mieli przecież wspólne dziecko! Niestety, nic z tego. – Nie pasujemy do siebie – tłumaczył mi syn. Rozstali się. A potem w jego życiu pojawiła się Ewelina. Współczułam jej, zwłaszcza, kiedy zorientowałam się, że mój syn nie da jej tego, czego oczekuje. Czasami zastanawiam się, ile jego kobiet będę musiała jeszcze zaakceptować…" Wanda, 63 lata
Pamiętam chwilę, kiedy syn przedstawił mi Agatę. Była sobota, dziesiąta rano. Piłam właśnie drugą kawę i kończyłam już gotować obiad, gdy ze swojego pokoju wyłonił się Wojtek.
– Mamo, gdzie mogę znaleźć czyste ręczniki? – spytał zaspanym głosem, poprawiając sobie opadające spodnie od piżamy.
– Synu, mieszkasz tu grubo ponad dwadzieścia lat, już powinieneś wiedzieć, że w szafie w przedpokoju, trzecia półka od góry. – Westchnęłam ciężko. – Ale po co ci czysty ręcznik? Przecież przedwczoraj zmieniałam... – zaniepokoiłam się.
– To nie dla mnie, tylko dla Agaty... – bąknął, odsuwając drzwi szafy.
– Dla kogo?! – zdziwiłam się.
– Bry – usłyszałam niemal w tym samym momencie.
Rzuciłam spłoszone spojrzenie w stronę pokoju syna. W uchylonych drzwiach stała jakaś panna. Wysoka, chuda, brzydka. Odziana jedynie w T-shirt Wojtka. Z potarganymi włosami i rozmazanym makijażem.
– Dobry... – grzeczność kazała mi odpowiedzieć na powitanie, chociaż tak naprawdę byłam wściekła.
Nie zdawałam sobie sprawy, że mam gościa! Rzuciłam Wojtkowi pytające spojrzenie.
– Wracaliśmy z Agatką dość późno z imprezy, uznaliśmy więc, że szkoda czasu na odwożenie Agi na stancję... W końcu ciemna noc była, a my tacy zmęczeni… Postanowiliśmy się więc przespać u mnie. Nie masz nic przeciwko, prawda? – dociekał.
– Chyba już nie mam nic do powiedzenia na ten temat – odburczałam. – Mleko się już rozlało...
– O właśnie! – uśmiechnął się Wojtek. – A propos mleka: co chcesz na śniadanie? – syn zwrócił się do wypłosza.
– Cokolwiek – odparła Agata i schowała się w łazience.
„Mam nadzieję, że nie będzie używała moich kosmetyków”, jęknęłam w duchu i zabrałam się do przygotowywania jajecznicy.
Panna zjadła ją z apetytem. Uczesana, umyta, pachnąca moimi perfumami. Może dlatego nie wzbudzała sympatii. Próbowała opowiedzieć coś o sobie, ale słuchałam jej z musu, zadawałam raczej grzecznościowe pytania. Kiedy w końcu opuściła mieszkanie, spojrzałam pytająco na Wojtka.
– No co? – Wzruszył ramionami. – Lubię ją.
„Tak jak kilka innych dziewczyn”, dopowiedziałam sobie w myślach, próbując się uspokoić. Coś mi się w tej Agacie nie podobało... A co gorsze – była pierwszą sympatią Wojtka, którą przyprowadził na noc! „To musi być coś więcej niż: lubię ją”, analizowałam.
Nie myliłam się. Agata stała się częstym gościem w naszym domu
Okazała się głośną, wesołą, energiczną dziewczyną. Zaradną, już pracującą. Dość oryginalnie się ubierała, lubiłam sobie na nią popatrzeć.
– Na wyprzedaży kupiłam – wyjaśniała, łowiąc moje babskie spojrzenie.
„Znaczy się gospodarna”, skwitowałam w myślach. Za wszelką cenę chciałam polubić tę hałaśliwą dziewczynę syna. Dlaczego? Nie wiem, intuicja mi podpowiadała, że to będzie ktoś ważny w naszym życiu.
Nie pomyliłam się... Jakieś pół roku później Wojtek wrócił do domu przybity.
– Agata jest w ciąży – oznajmił, siadając ciężko przy stole w kuchni.
– W imię Ojca i Syna. – Przeżegnałam się, chociaż zbytnio wierząca nie byłam. – I co teraz? Ślub?
– Mama, przestań! – żachnął się. – Po cholerę ślub?
– Ja ci dam przeklinać w takim momencie! – wkurzona zdzieliłam go ścierą. – Będzie dziecko, jakieś zasady muszą być!
– Nie ożenię się z Agatą – powiedział wolno i dobitnie Wojtek.
W jego oczach była taka pewność, że bałam się naciskać.
Siedziałam potem w kuchni przy stole, a łzy same ciekły mi po policzkach. „Na kogo ja go wychowałam?”, wyrzucałam sobie. Nie mieściło mi się w głowie, że tak można się zachować. Czułam wstyd… „Jak ja spojrzę w oczy tej dziewczynie?”, przeraziłam się.
Z niepokojem czekałam na kolejną wizytę Agi w naszym domu. Obawiałam się płaczu, pretensji, żalu, tymczasem…
– Och, ślub? Po co? To takie staromodne. On nam nie jest potrzebny do szczęścia. – Wzruszyła ramionami przyszła matka mojego wnuczka lub wnuczki.
Zaniemówiłam, bo ani razu nie padło słowo „miłość”. Tak jakby to dziecko było owocem… przypadku.
Zasmucona obserwowałam, jak Agata przechodzi ciążę. Dzięki Bogu traktowała sprawę poważnie, dbała o siebie, regularnie chodziła do lekarza, na wyprzedażach polowała na maleńkie ciuszki. Kiedyś w jednej z reklamówek Agaty wypatrzyłam miniaturową sukienusię.
– Czyli będzie dziewczynka? – domyśliłam się i wzruszenie chwyciło mnie za gardło.
Cztery miesiące później urodziła się Alicja, a Wojtek przeprowadził się do mieszkania wynajmowanego przez Agatę.
Spoważniał, znalazł lepszą pracę, dużo czasu poświęcał córce. Kiedy wnusia miała rok, ponownie zadałam dręczące mnie pytanie:
– Może byście się pobrali?
– Nie, mamo, im dalej w las, tym więcej drzew.
– No właśnie – wtrąciłam się. – Mieszkacie razem, jest dziecko, czas na kolejne drzewo w lesie.
– Tyle że jest odwrotnie. Im dłużej jestem z Agatą, tym bardziej jestem przekonany, że nie pasujemy do siebie – wytłumaczył mi.
Pomyślałam o moim świętej pamięci mężu. Różnie między nami bywało, ale nigdy nie ośmieliłby się powiedzieć czegoś takiego. „Poprzewracało się tym młodym w głowach”, uznałam załamana.
Cały czas wierzyłam, że wszystko się ułoży, młodzi znajdą wspólny język, a mała Ala scementuje ich dziwny układ. Tymczasem Wojtek coraz częściej zjawiał się u mnie w domu i zostawał na noc.
– Nie układa się wam? – pytałam.
– Przecież ci mówiłem. – Wzruszał ramionami.
Przeczuwałam katastrofę. I nie pomyliłam się. Alicja szła do pierwszej klasy, kiedy jej rodzice się rozstali. Na szczęście kulturalnie, bez kłótni, gniewu i obrzucania się błotem.
– Szanuję go – powiedziała mi Agata. – W końcu jest ojcem mojego dziecka. A że go nie kocham? Mówi się trudno.
Przysięgam, gdybym w życiu nie była kilka razy zakochana, to patrząc na tych młodych, straciłabym wiarę w miłość.
Zawsze ceniłam Agatę za zdrowy rozsądek, nawet teraz nie utrudniała mi kontaktów z wnuczką. Ba! Mogłam widywać małą częściej, bo Aga się zakochała i biegała na randki.
– Nie jesteś zazdrosny? – podpytywałam Wojtka.
– Skąd! – Prychał lekceważąco.
Niebawem zorientowałam się, skąd się wzięła ta pobłażliwość syna. Miała na imię Ewelina i nosiła się na czarno. Ciemne włosy, ciemny makijaż, długie spódnice z falbanami. Kiedy pierwszy raz przyszła do mnie na obiad, pomyślałam, że to jakaś Cyganka.
– Studiuję kulturoznawstwo – pochwaliła się, pałaszując mój sernik.
– Czyli jak po tym będziesz zarabiać na życie? – spytałam bezpardonowo.
– Nie wiem jeszcze – odparła z szerokim uśmiechem na ustach.
Była rozczulająca w swojej naiwności. Z niedowierzaniem patrzyłam na Wojtka. Bezgłośnie zadawałam mu pytanie: „Czyś ty oszalał?!”. Z każdą wizytą Eweliny coraz bardziej tęskniłam za Agatą. Dochodziłam do wniosku, że matka mojej wnuczki jest niemal ideałem! Zaradna, trzeźwo stąpająca po ziemi. No i urodziła mi Alę.
Niemal modliłam się, żeby Wojtek rzucił Ewelinę. Tymczasem on patrzył w nią jak sroka w gnat. Alusia też ją lubiła. Musiałam przyznać, że dziewczyna miała podejście do dzieci. Tak jakby pod jej skórą drzemał instynkt macierzyński.
– Marzą mi się bliźniaki – zwierzyła mi się kiedyś po niedzielnym obiedzie, na który ich zaprosiłam.
– A powiedziałaś o tym Wojtkowi? – dociekałam.
– Wspominałam. – Posmutniała. – Ale on… on nie chce mieć więcej dzieci. Mówi, że Ala mu wystarczy!
„Mądry chłopak”, ucieszyłam się w myślach. Ale nie skomentowałam tego głośno.
Była młoda, dopiero kończyła studia, świat stał przed nią otworem. „Dlaczego tkwiła więc w beznadziejnym związku z facetem nie dla niej?”, analizowałam.
– Rozmawiałeś kiedykolwiek z Eweliną o przyszłości? – spytałam syna.
– Poniekąd – bąknął. – We wtorek idziemy do kina, grają nową polską komedię.
– No żeby ciebie… – piekliłam się. – Czy ty kiedykolwiek spoważniejesz?! O długofalowe plany pytam! – krzyczałam. – Nie widzisz, że dziewczyna marzy o stabilizacji? O domu, dziecku?
– Mamuś, ona wie, że ze mną tego nie będzie miała – oznajmił spokojnie.
– Tak ci się tylko wydaje – bąknęłam.
Byłam kobietą, wiedziałam, do czego są zdolne babki, żeby złapać faceta. Tak, podejrzewałam, że Ewelina zaliczy wpadkę. Planowaną oczywiście. Ta dziewczyna żyła marzeniami, nie przyjmowała do wiadomości, że tak naprawdę Wojtek wybrał ją tylko na chwilę.
I wtedy „Cyganka” zachorowała. Ginekolog wykrył u niej sporego mięśniaka na macicy. Kosztowało ją to sporo nerwów, kilka prywatnych wizyt i zabieg operacyjny. Na szczęście lekarz zapewniał, że Ewelina będzie mogła kiedyś zostać matką. Tyle że dla niej „kiedyś” znaczyło „jak najszybciej”.
Którejś niedzieli Wojtek przyszedł na obiad sam.
– Zerwałem z nią – oznajmił, widząc moje pytające spojrzenie. – Nasze plany życiowe się nie pokrywały – dodał, choć nie musiał, bo wszystkiego się domyślałam.
Zresztą, Ewelina odwiedziła mnie kilka dni później. Przesiedziała na mojej kanapie cały wieczór, wypłakując hektolitry łez.
– Myślałam, że to tylko taka poza. Albo że on zmieni zdanie, bo przecież jak się kogoś kocha, to chce się mieć z nim dziecko – chlipała. – A on, że definitywnie nie. I między nami koniec, bo on nie będzie mnie oszukiwał i mamił obietnicami bez pokrycia.
– Tak będzie lepiej dla ciebie. – Pogłaskałam ją po dłoni. – Poznasz jeszcze normalnego chłopaka, bez zobowiązań – dodałam krzepiąco. – Ułożysz sobie z nim życie po swojemu.
– Czyli pani też jest przeciwko mnie?! – oburzyła się, patrząc na mnie z żalem.
Zdębiałam. Zrozumiałam, że ona nie przyszła się wyżalić, ale prosić o wstawiennictwo! „Mój Boże, co za naiwna panna”, pomyślałam gorzko. Jedyną osobą, która mogłaby liczyć na moje poparcie, była Agata. Wciąż w cieniu, na uboczu, ale z szansą na przyszłość z Wojtkiem. W końcu mieli dziecko!
Tymczasem jakiś rok po rozstaniu z Eweliną mój Piotruś Pan przyprowadził do domu kolejną ofiarę.
– Gosia. – Wyciągnęła do mnie dłoń panienka wyglądająca na starszą siostrę Ali. – Miło mi.
– Mnie też. – Uśmiechnęłam się z wysiłkiem. – Nalać wam rosołu? – spytałam słabo.
– Nie wiem, gdzie on ją znalazł? – raportowałam potem Agacie przez telefon. – W której podstawówce? – ironizowałam.
– Proszę tak nie mówić – stopowała mnie Aga. – To sensowna dziewczyna, doktorantka. O niebo mądrzejsza od tej postrzelonej Eweliny – dodała z pogardą. – A właśnie, słyszała pani, że nasza Cyganeczka jest w ciąży?
– Czyli dopięła swego! – ucieszyłam się.
– Na to wygląda. Ale wracając do nowości w naszej patchworkowej rodzinie, czyli do Małgosi, niech się pani nie martwi. Lepiej Wojtuś nie mógł trafić.
Kiedy słuchałam Agaty, jej lekkiego, obojętnego tonu, zrozumiałam, że nie doczekam się dnia, gdy tych dwoje, mój syn i matka jego córki, staną przed ołtarzem. Prócz dziecka nic ich nie łączyło.
Bardzo starałam się polubić Gosię, ale… była jakaś… nijaka. Interesowała się wszystkim i niczym, za kinem nie przepadała, książek nie kupowała, kabaretów nie kojarzyła, ale niewątpliwie miała dobry wpływ na Wojtka.
– Koniec z wynajmowaniem chaty, czas się wybudować, mamuśka – poinformował mnie któregoś razu.
– A stać cię? – Uniosłam brwi ze zdumienia.
– Chyba stać. Chyba dojrzałem do zbudowania gniazda.
Westchnęłam. Czasami zastanawiam się, ile jego kobiet będę musiała jeszcze zaakceptować… Oj, uczy mnie ten chłopak cierpliwości, tolerancji i pokory. Może rzeczywiście Gosia sprawi, że mój czterdziestoletni syn w końcu się ustabilizuje. Wierzę, że dożyję tego dnia. I do końca nie osiwieję…