"Wszelki duch Pana Boga chwali! – krzyknęła mama na widok mojego chłopaka, a ja myślałam, że się zapadnę pod ziemię." Ela, 25 lat
– Mamo, przyjadę na święta z chłopakiem… – powiedziałam drżącym głosem do słuchawki. – Elżuniu, to cudownie! Nareszcie poznamy tego twojego… jak mu tam? Kali?
– Ali, mamo, Ali – westchnęłam.
– Ech, rodzice teraz wymyślają takie imiona, jakby polskich nie było. A Grażynka, twoja koleżanka, to swojego synka nazwała Ariel, jak ten proszek…
– Mamo, przyjedziemy w piątek po południu – powiedziałam szybko i rozłączyłam się, zła na siebie. Znowu nie odważyłam się powiedzieć, że mój chłopak jest Arabem.
Kilka dni później stanęliśmy z Alim przed domem moich rodziców.
– Wszelki duch Pana Boga chwali! – krzyknęła mama na widok Alego, a ja myślałam, że się zapadnę pod ziemię.
– Dżen dobry – przywitał się mój chłopak i pocałował mamę w rękę, po czym uścisnął dłoń ojcu i oznajmił: – Witamy w domu! Rodzice wybuchnęli śmiechem, a ja przedstawiłam im mojego wybranka. Opowiedziałam, że jest chrześcijaninem z Palestyny, że tak jak ja studiuje medycynę, ale rok wyżej, że po polsku mówi jeszcze nie najlepiej, ale za to świetnie po angielsku i dzięki temu może się uczyć bez przeszkód, itd.
Rodzice zachowali rezerwę, ale wieczór minął w miarę gładko. Leżąc w łóżku, usłyszałam ich rozmowę:
– Ale nam zięcia przywiozła, bin Laden brązowy… – gderała mama.
– Nie gadaj głupot – zdenerwował się ojciec. – Mądry, grzeczny, chrześcijanin, lekarzem będzie. I dobry dla Elżuni. Widać, że ją kocha.
– Może masz rację. Przecież do Dzieciątka mędrcy ze Wschodu przyszli… „Cała mama…”, pomyślałam z czułością i nieco uspokojona zasnęłam.
Nazajutrz rano miałam z nią robić pisanki. Alego, który spał w pokoju obok, nie pozwoliła zbudzić, mówiąc, że to robota dla kobiet.
– Moja babka w Wielką Sobotę wyganiała chłopów z domu, bo ponoć pisanka tylko wtedy przynosi domowi błogosławieństwo, gdy jej męskie oko nie ogląda – dodała.
– O, to wy już wsztali? – Ali, ubrany i ogolony, zajrzał do kuchni. – A czo to bendże za potrawa? – zapytał na widok garnka z łupinami cebuli.
– Żadna potrawa, tylko pisanki – wyjaśniła mama. – Na święconkę – dodała i jednak zaprosiła go do zdobienia.
Pisaliśmy ciepłym woskiem na skorupkach, a potem wkładaliśmy jaja do słoików z rozpuszczonymi barwnikami.
– Coś ty wymalował? – zawołała rodzicielka na widok pisanki Alego. – Komputer?! Samochód?! Nie wolno!
– Dlaczego? – spytał radośnie.
– Dlaczego, dlaczego… Bo taka tradycja! Widziałeś kiedy pisankę z autem? Byłam pewna, że ani takiej, ani innej. – Wzorki biegnące wokół jajka są symbolem nieskończoności – wyjaśniłam. – Pisanka to znak nowego życia, przypomina o Jezusie, który przez swoją śmierć i zmartwychwstanie dał ludziom życie wieczne. Można wypisać na niej słońce, bazie, kłosy zboża…
Rozmowę przerwało pukanie do drzwi, po czym weszła sąsiadka, pani Franciszka.
„Już się rozeszło, że Arab przyjechał…”, pomyślałam. „Pewnie soli chce pożyczyć…”
– Pochwalony… A macie może chrzanu pożyczyć, bo mnie do święconki… – urwała na widok mojego chłopaka i dodała, niby zaskoczona: – A kto to do nas przyjechał? Witamy, witamy… – rozsiadła się, zapominając o chrzanie. – A skąd to pan szanowny? – zapytała.
– Z Wrocławia – odpowiedział Ali.
Mama podała sąsiadce chrzan, ale pani Franciszka nie miała zamiaru wyjść.
– Pan pewnie polskich zwyczajów ciekawy – zagadnęła znów mojego chłopaka. – My z dziada pradziada pokarmy na Wielkanoc święcimy. Żeby jadła przez cały rok nie brakło. Kiedyś to po przyjściu z kościoła trzy razy chałupę obchodzono ze święconką, aby uchronić mieszkańców od zła – paplała.
Ali nie wydawał się znudzony jej gadaniem. Przeciwnie, co chwilę podpytywał o coś to mamę szykującą koszyczek, to panią Franciszkę.
– A czo jeszt w tym papierku?
– Sól. Ma nas chronić od grzechu i zepsucia – wyjaśniła mama, dumna, że wykazała się znajomością tradycji nie mniejszą niż sąsiadka.
– Aha… A chleb to po czo? – drążył Ali.
– Toż to znak Pana Jezusa, który jest Chlebem Życia – przejęła pałeczkę sąsiadka.
– Baranek z ciasta też Go oznacza. A chrzan przypomina, że męka pańska była gorzka. No i jajka… – Żnak nowego życia – wykazał się Ali.
– O, widzę, pan obeznany. A o topieniu Judasza czy pogrzebie śledzia pan słyszał? – pani Franciszka nie dawała za wygraną.
– Dawniej w Wielkim Poście ludzie sam żur ze śledziem jedli – ciągnęła, nie czekając na odpowiedź. – Tak im się to jedzenie przykrzyło, że w Wielki Piątek albo w Sobotę śledzia do drzewa przybijali, a naczynie z żurem rozbijali i w ziemi zakopywali.
Sama słuchałam z zainteresowaniem.
– A topienie Judasza? – zapytałam.
– W środę popielcową zrzucano z wieży kościelnej kukłę Judasza, potem wleczono ją przez całą wieś aż nad rzekę. Tam ją podpalano, a to, co z niej zostało, rzucano w wodę i kamieniami weń ciskano, póki nie zatonęła.
– No to zbieramy się do kościoła – powiedziała nagle znad koszyczka mama.
Mama zaciągnęła nas do pierwszej ławki, widać przeszły jej uprzedzenia, tym bardziej że wszystkie sąsiadki patrzyły na nas z zainteresowaniem, kłaniały się uprzejmie, zagadywały.
– Zobacz, to Grób Pański – powiedziałam szeptem do ukochanego.
– I to tak w każdym koszczele?
– W każdym. A żebyś wiedział, jak parafie rywalizują, w czyjej świątyni piękniejszy grób – zaśmiałam się.
Na niedzielne śniadanie zjechała się cała nasza rodzina. Ali zaprzyjaźnił się z moim rodzeństwem i bratankami. Oni też go polubili, czemu dzieciaki dały wyraz w poniedziałek rano… Obudziły mnie krzyki Alego w jego ojczystym języku. „No tak, śmigus-dyngus”, pomyślałam i pobiegłam na ratunek.
Osłupiały i ociekający wodą Ali siedział na łóżku. Chłopcy się śmiali.
– Mam sze lepiej mycz? – zapytał tylko. Wywołał tym kolejny wybuch radości.
Jemu humor poprawiło dopiero wyjaśnienie mamy, że oblanie w poniedziałek wielkanocny wróży powodzenie u płci przeciwnej. Nie pozostał też dłużny siostrzeńcom, więc piskom, śmiechowi i krzykom nie było końca.
– Piękne te wasze polszkie szwięta – powiedział Ali do mamy następnego dnia na pożegnanie.
– Mam nadzieję, że to nieostatnie spędzone z nami – odpowiedziała.