"Nie chciałam słuchać żadnych tłumaczeń mojego narzeczonego. Pobiegłam zapłakana do domu rodziców i wysłałam mu esemesa, że z nami koniec. Bliscy mnie rozumieli, tylko babcia uważała, że mogłam mu dać drugą szansę. Być może miała rację...?" Iza, 33 lata
Wesele było już dopięte na ostatni guzik, chociaż do ślubu mieliśmy jeszcze miesiąc. Salę zarezerwowaliśmy prawie dwa lata wcześniej i zdążyliśmy już zaprosić wszystkich gości – ponad sto czterdzieści osób. Suknię ślubną miałam odebrać za kilka dni. Tylko butów nie mogłam sobie dopasować. Chciałam takie, jakie miała moja koleżanka, która wychodziła za mąż rok wcześniej – pantofelki z miękkiej skórki w kolorze écru. Na szczęście Ewka powiedziała, że skoro mi się podobają, chętnie mi je pożyczy. Oczywiście się zgodziłam. Tylko kiedy przyniosłam je do domu rodziców i założyłam, żeby pochwalić się mamie, ona spojrzała na mnie jakoś tak dziwnie.
– Wiesz, córeczko, ludzie mówią, że nie powinno się pożyczać butów do ślubu, bo to może przynieść pecha.
– Oj tam, mamo, jakiego pecha? Przecież my z Maćkiem tak bardzo się kochamy i idealnie do siebie pasujemy – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Z Maćkiem znaliśmy się już osiem lat. Poznaliśmy się w pierwszej klasie liceum, chodziliśmy do równoległych klas. Widywaliśmy się na przerwach i on od razu zwrócił moją uwagę. Wysoki, szczupły, o pięknym, szerokim uśmiechu. Należał do szkolnej drużyny koszykarskiej. Okazało się, że nadajemy na tych samych falach. Szybko się w sobie zakochaliśmy. Wkrótce poznałam rodziców i rodzeństwo Maćka. Jego rodzina bardzo ciepło mnie przyjęła. W ich domu czułam się jak u siebie. Podobnie było z Maćkiem. Znajomi mówili, że pasujemy do siebie. My nawet porządnie pokłócić się nie umieliśmy. Jak się o coś posprzeczaliśmy, nie minęło pół godziny i któreś wyciągało rękę na zgodę.
Gdy skończyliśmy liceum, wyjechaliśmy do pracy do Holandii. Obydwoje pracowaliśmy w tej samej szklarni, zamieszkaliśmy też w jednym mieszkaniu. Przez dwa lata wspólnie gotowaliśmy, robiliśmy zakupy, prowadziliśmy dom. I układało nam się znakomicie. Wtedy też Maciek mi się oświadczył. Oczywiście powiedziałam „tak”, bo nie wyobrażałam sobie życia bez niego.
Postanowiliśmy wrócić do Polski. Chciałam dalej się uczyć, zapisałam się na studia licencjackie z ekonomii. Maćkowi ciocia załatwiła pracę w salonie samochodowym. On od zawsze interesował się motoryzacją i dobrze się na niej znał. Tak więc wszystko układało się nam znakomicie... Czasami miałam tylko wrażenie, że praca za bardzo pochłania mojego narzeczonego, bo zdarzało mu się zostawać w salonie do późna. Od czasu do czasu jego firma organizowała też spotkania integracyjne połączone ze szkoleniami, Maciej chętnie brał w nich udział. Tłumaczył, że angażuje się tak dla naszego dobra, bo liczy na awans, a także wyższe zarobki.
– Wiadomo, kochanie, po ślubie pieniądze się nam przydadzą. Na świat przyjdą dzieci... – mówił.
Trzy tygodnie przed ślubem Maciek znów miał spotkanie służbowe. Postanowiłam, że tego wieczoru też się rozerwę, i umówiłam się w klubie z koleżankami. Przy drinkach plotkowałyśmy o różnych babskich sprawach. Cała w emocjach opowiadałam im o przygotowaniach do ślubu. Nawet nie zauważyłam, że minęła jedenasta. Było już za późno, żeby do domu wrócić autobusem. Wzięłyśmy więc z koleżanką taksówkę. Iwona jechała dalej, ja wysiadłam prawie przy samym bloku. Wyciągnęłam telefon, żeby zadzwonić do Maćka i zapytać, czy może już wrócił. Nagle usłyszałam jego dzwonek gdzieś w pobliżu. Wytężyłam wzrok i... Przed jedną z klatek zobaczyłam Maćka całującego się z jakąś dziewczyną! Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Stanęłam obok nich. Pękało mi serce. Nic nie powiedziałam, tylko odwróciłam się i uciekłam z płaczem. Maciek natychmiast za mną pobiegł.
– Izka! – wołał i w końcu mnie dogonił. – Tak mi przykro... Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. To... to, co widziałaś, to jakieś nieporozumienie, przelotny romans! – tłumaczył się. Mówił też o tym, że koleżanka z pracy była bardzo nachalna i od dłuższego czasu starała się go uwieść.
– Iza, kocham tylko ciebie, ona zamotała mi w głowie! Iza... Proszę, zostań!...
Nie chciałam go słuchać ani na niego patrzeć. Pobiegłam zapłakana do domu rodziców. Wysłałam mu esemesa, że z nami koniec. Mama myślała, że ktoś mnie napadł, bo zanosiłam się od płaczu i nie mogłam wykrztusić słowa.
– Zadzwonię po Maćka – powiedziała, czym dolała oliwy do ognia.
– Z nami koniec! – wyłkałam.
– Jak to, dlaczego? Przecież wszystko już gotowe do ślubu... – Mama nie mogła uwierzyć w moje słowa.
– Nie będzie żadnego ślubu, mamo! Maciek mnie zdradza! Zdradza, rozumiesz?! – krzyknęłam i jak burza wpadłam do swojego dawnego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i przepłakałam noc.
Z samego rana do mieszkania rodziców zapukał Maciek. Znów próbował się tłumaczyć. Na kolanach błagał, żebyśmy się nie rozstawali, żebym dała mu drugą szansę, że to już nigdy się nie powtórzy. – Nie mogę... Nie mogę ci wybaczyć – powiedziałam zgodnie z wewnętrznym przekonaniem i oddałam mu pierścionek zaręczynowy.
Wstydziłam się dzwonić do zaproszonych gości i informować ich o tym, że jednak nie będzie ślubu ani wesela. Na szczęście przyjmowali tę wiadomość ze względnym zrozumieniem. Tylko moja babcia, kiedy opowiedziałam jej o całej sytuacji, pokiwała głową i powiedziała:
– Oj, dziecko, ten Maciek to dobry chłopak. W życiu różnie bywa, nie zawsze układa się idealnie... Chłopak pobłądził i będzie miał nauczkę na całe życie, ale może trzeba było mu dać szansę?
– Nie wiem, babciu, tak bardzo mnie zranił – odparłam wtedy. – Jak miałabym mu patrzeć w oczy, jak zaufać? Babcia już nic nie powiedziała, tylko mnie przytuliła.
Od tamtego czasu minęło dziesięć lat. Czasami zastanawiam się, czy babcia Jadzia nie miała racji. Nie ułożyło mi się w życiu. Trzy lata po rozstaniu z Maćkiem poznałam pewnego chłopaka, Radka. Tworzyliśmy parę przez rok, ale to nie było to. Łączyła nas tylko namiętność. Czułam, że sypiam z kimś obcym... Z Maćkiem tworzyliśmy porozumienie dusz, miałam wrażenie, że jesteśmy jednością.
Rozstałam się z Radkiem i od tego czasu właściwie jestem sama. A mam już trzydzieści trzy lata i bardzo chciałabym założyć rodzinę. Ogłosiłam się nawet na portalu dla samotnych i byłam na kilku randkach. Nie spotkałam nikogo wartościowego. Powoli przestaję wierzyć, że poznam kogoś, kto stanie się dobrym, kochającym mężem i ojcem moich dzieci. Tak bardzo chciałabym być szczęśliwa.
Wiem od wspólnych znajomych, że długo rozpaczał po naszym rozstaniu. W końcu jednak związał się z dziewczyną, którą poznał w nowej pracy. Z tamtą, z którą go zobaczyłam, podobno już więcej się nie spotkał... Z nową wybranką zamieszkali razem i po dwóch latach wzięli ślub. Wkrótce urodziła im się córka. A jednak coś nie grało w tym związku, bo gdy dziewczynka miała trzy lata, Maciek rozwiódł się z żoną i wyjechał do Wielkiej Brytanii.
Pół roku temu spotkałam go na ślubie znajomych... Przez całą uroczystość czułam na sobie jego wzrok. Gdy nowożeńcy opuścili kościół i pojechali na wesele, zamieniłam z Maćkiem kilka zdań. Serce waliło mi jak oszalałe, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać. Potem zaczęłam rozmawiać z jakimś starym znajomym, udając, że obecność Maćka jest mi zupełnie obojętna. Ale to nie była prawda... Wciąż zastanawiam się, czy do niego zadzwonić. Nie wiem, czy po takim czasie ma to w ogóle sens. Znów za nim tęsknię...