"Od kilku lat na samą myśl o Bożym Narodzeniu cierpnie mi skóra. Przyjeżdżają do nas moi bracia z rodzinami, którzy oczekują pełnej obsługi. Żadna bratowa nigdy niczego ze sobą nie przywozi. Na miejscu też nic nie pomagają. Żadna nawet tyłka nie ruszy, żeby chociaż odnieść po sobie talerz ze stołu. Nawet po szklankę nie chce im się iść do kuchni, tylko krzyczą, żeby ktoś przyniósł. Czy w innych rodzinach też tak to wygląda...?!" Anna, 35 lat
Akurat robiłam farsz do pierogów, gdy do kuchni zajrzał Adaś, mój niespełna siedmioletni synek.
– Nie cierpię świąt! – rzucił ze złością, marszcząc zabawnie czółko.
– Jak to „nie cierpisz”? – zdziwiłam się. – Przecież uwielbiasz choinkę i prezenty. Możesz jeść smakołyki i bawić się z kuzynkami... – zaczęłam wyliczać, ale Adaś tupnął nogą i zawołał:
– Wcale nie! Nienawidzę świąt! A zwłaszcza gości! Muszę oddać im mój pokój! To niesprawiedliwe, mamo! I nikt nie ma dla mnie czasu... Ty gotujesz, tata gada z wujkami i ciociami, a mi jest bardzo smutno – zakończył z żalem, po czym pobiegł do sypialni.
Od kilku lat na samą myśl o Bożym Narodzeniu czy Wielkanocy cierpnie mi skóra i zamiast przeżywać radość i duchowe uniesienia, zastanawiam się, czy się ze wszystkim wyrobię. Dlaczego mam tyle pracy? Bo dwa razy w roku przyjeżdżają do nas moi bracia z rodzinami. W sumie dziewięć osób. Niby nic, ale szykowanie jedzenia na trzy dni dla takiej gromady ludzi to ogromne wyzwanie, zwłaszcza że żadna bratowa nigdy niczego ze sobą nie przywozi. Póki żyła mama, dzieliłyśmy się obowiązkami i jakoś dawałyśmy sobie radę, ale od czterech lat zostałam ze wszystkim sama i naprawdę nie było mi łatwo...
– Słyszałem, co mówił Adaś... – rzucił mąż, wchodząc do kuchni. Westchnęłam ciężko, ale nic nie powiedziałam. – Ty też jesteś zmęczona, Aniu – ciągnął Darek. – Nie rozumiem więc, dlaczego co święta znosisz te najazdy...
– Mam zabronić Piotrowi i Kubie przyjeżdżać do rodzinnego domu? – żachnęłam się.
– To już jest tylko nasz dom, bo spłaciliśmy twoich braci i nic im nie jesteśmy winni... – odpowiedział. – Ja oczywiście nie mam nic przeciwko Kubie i Piotrowi, ale te kilkudniowe święta z ich rodzinami są bardzo męczące. Ty cały czas stoisz przy garach i gotujesz, żeby im dogodzić, a oni i tak wybrzydzają. Z kolei ja obsługuję gości i znoszę ich myszkowanie po kątach, choć doprowadza mnie to do szału. Jednak najgorsze w tym wszystkim jest to, że w ogóle nie zajmujemy się naszymi dziećmi. Niby Boże Narodzenie to najbardziej rodzinne święta, ale my dla siebie w ogóle nie mamy czasu...
– To prawda. – Pokiwałam głową. – Tylko powiedz mi, co ja mam zrobić? Darek wzruszył ramionami.
– Pogadaj ze swoją rodziną, zwłaszcza z bratowymi. Może wreszcie coś ze sobą przywiozą albo przynajmniej niech ci pomogą tutaj. Wkurza mnie, że one zachowują się tak, jakby przyjechały do hotelu z formułą all inclusive. Żadna tyłka nie ruszy, żeby chociaż odnieść po sobie talerz ze stołu. Zresztą, ich dzieci i twoi bracia są nie lepsi. Nawet po szklankę nie chce im się iść do kuchni, tylko krzyczą, żeby ktoś przyniósł...
Nawet mamę, nadzwyczaj gościnną osobę, denerwowali swoim lenistwem, ale niestety, nigdy nie zwróciła im na to uwagi. A szkoda.
– Gość w dom, Bóg w dom – wzdychała, kiedy jej o tym mówiłam. – To przecież tylko kilka dni. Jakoś to, Aniu, przetrwamy. Najważniejszy jest spokój i duch świąt...
Rozejrzałam się po zabałaganionej kuchni. W zlewie stał stos brudnych naczyń i misek, w których wcześniej mieszałam masę na piernik i kapustę z grzybami do pierogów. Musiałam przygotować je wcześniej i zamrozić. Na desce do prasowania leżały pogniecione poszwy i poszewki. Miałam je wyprasować i oblec pościel dla gości. Przy koszu na śmieci walało się pudło po pizzy. Nie zdążyłam niczego przygotować na kolację, więc zamówiłam ją z rozpaczy. Dzieci i mąż zjedli pizzę z rozkoszą, ale potem narzekali na ból brzucha. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła dwudziesta czwarta. Wiedziałam, że znowu późno się położę, a rano będę nieprzytomna...
„Jeżeli na tym właśnie polega duch świąt, to ja uprzejmie za takie Boże Narodzenie dziękuję”, pomyślałam i poczułam, że mam dość. Uprzytomniłam sobie, że przecież to jest dopiero początek przygotowań, potem będzie wizyta, a na koniec oczywiście pranie i sprzątanie po gościach. „Nie zdzierżę tego”, jęknęłam w duchu. I wtedy zakiełkował mi w głowie pewien szalony pomysł...
– W tym roku świąt nie będzie – oznajmiłam i aż się roześmiałam. – To znaczy będą, ale tylko dla nas.
– Naprawdę? – zapytał Darek z niedowierzaniem w głosie. – Powiesz braciom i bratowym, żeby nie przyjeżdżali, bo ich wizyty są dla ciebie ciężarem? Przewróciłam oczami.
– No coś ty! Wiem, że powinnam im w końcu wygarnąć, ale nie mam odwagi. Dlatego... skłamię, że zachorowałam.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł. – Mąż pokręcił głową. – A jeżeli twoje bratowe stwierdzą, że i tak przyjadą, i zaproponują, że one wszystko przygotują?
– Nie sądzę, żeby okazały się takimi dobrymi samarytankami, a jeśli nawet, to wtedy powiem, że mam grypę albo nawet... odrę! Magda jest straszną hipochondryczką, na pewno się wystraszy.
– Ty szachrajko! – Darek spojrzał na mnie z błyskiem w oczach. – Teraz już wiem, po kim nasze dzieci kłamią jak z nut – dodał, grożąc mi palcem, ale w końcu zaakceptował mój pomysł.
Następnego dnia z rana zrobiłam telekonferencję z braćmi i powiedziałam, żeby nie przyjeżdżali do nas, bo jestem chora. Zmartwili się, ale tylko z jednego powodu.
– Ojej, to straszne! – zawołał Kuba. – I co my teraz zrobimy? – No właśnie, i kto przygotuje święta?! – zapytał wyraźnie poirytowany Piotr.
– Nie wiem, ale ja na pewno nie. To przykre, że nie pytacie mnie, jak się czuję, tylko zastanawiacie się, kto wszystko ugotuje i poda! – odparłam ze złością, po czym się rozłączyłam. I natychmiast poczułam ulgę. Po powrocie z pracy nie musiałam już się tak spieszyć i całe popołudnie spędziliśmy z dziećmi. Najpierw graliśmy w planszówki, a potem czytaliśmy książki. Wieczorem urządziliśmy jeszcze konkurs na wybudowanie najwyższej wieży z klocków. Wyluzowałam się. Ola i Adaś byli zachwyceni, że w końcu poświęciliśmy im trochę czasu. A kiedy usłyszeli, że w tym roku nie przyjadą goście i tak będą wyglądać całe święta, wołali jedno przez drugie:
– Super! Hurra! – I bardzo dobrze! – Nie miałem pojęcia, że jesteście tacy niegościnni – udał oburzenie Darek i zaczął łaskotać nasze rozchichotane szkraby. „Trochę nieładnie, że skłamałam”, pomyślałam ze skruchą. „Ale zrobiłam to w słusznej sprawie”. Przyszło mi też do głowy, że to będą udane święta, bo wreszcie spędzę je z najbliższymi.