"U was jak zawsze będzie pełna chata, a moi rodzice zostaną sami – tłumaczył mi mąż... Czy każdą Wigilię mam spędzać z teściami?"
Fot. 123RF

"U was jak zawsze będzie pełna chata, a moi rodzice zostaną sami – tłumaczył mi mąż... Czy każdą Wigilię mam spędzać z teściami?"

"Kiedy powiedziałam teściowej, że tym razem chcę spędzić święta ze swoimi rodzicami i babcią, źle to przyjęła. Zadzwoniła do Jurka mówiąc, że nie przeżyje świąt bez niego. Ja jednak nie chciałam ustąpić... " Marzena, 29 lat

Po ślubie pierwszy raz stanęłam przed dylematem: „U których rodziców spędzamy święta?”. Jurek był jedynakiem, ja miałam dwójkę rodzeństwa. Dobrze wiedziałam, że u mnie będzie pełna chata. Jak brat i siostra przyjadą z dzieciakami, robi się się siedem osób. Do tego przyjdzie babcia i siostra taty…

– Powinniśmy być z tymi, którzy będą samotni – powiedział Jurek, mając na myśli swoich rodziców. Ciężko mi było tak po prostu powiedzieć: „OK”, ale mama mnie przekonała:
– Teściowie na pewno poczują się wyróżnieni, jeśli te pierwsze wspólne święta spędzicie z nimi… No, rozchmurz się! W przyszłym roku przyjedziecie do nas! Hmm, dobrze, jeśli miało to służyć rodzinie, niech będzie.

Święta u teściów zapowiadały się skromne

– Będzie tylko nas czworo – uprzedził Jurek. – Aha, i nie musimy szaleć z prezentami. Powinny być symboliczne. Dla moich rodziców ważniejsze jest to, co duchowe. Wiesz, oni są bardzo religijni…
– Zauważyłam – dobrze pamiętałam, jak zachowywali się podczas naszego ślubu.
To były pierwsze święta, które spędzałam w innym domu niż własny. I od razu zauważyłam różnicę. Mieszkanie teściów było dość skromnie urządzone, można powiedzieć: wręcz ascetyczne. I odzwierciadlało to ich stosunek do rzeczy doczesnych. Czułam się w obowiązku pomóc teściowej, ale ona nie chciała mnie wpuścić do kuchni.
– Jesteś gościem, a ja poradzę sobie świetnie sama. To dla mnie nie pierwszyzna… – zapewniała. Tym samym, kiedy kolacja była gotowa, dawno minęła już siódma. Skręcało mnie z głodu, bo post u rodziny Jurka nie ograniczał się tylko do niejedzenia mięsa. Aż do wieczora teściowa nie pozwoliła nam nic jeść.
– W ten sposób odkupiamy swoje winy… – twierdziła.
Nie myślałam o swoich winach, myślałam wyłącznie o jedzeniu! Nim usiedliśmy do stołu, obowiązkowo podzieliliśmy się opłatkiem. A potem teściu wyciągnął Pismo Święte i zaczął czytać… „O rany!”, niecierpliwiłam się w duchu. „Ile się można modlić?” Długo. Aż w końcu usiedliśmy do stołu…

Cicho, smutno, przed telewizorem...

Teściowa nie gotowała tak pysznie jak moja mama, ale wszystko było „zjadliwe”. Dziwnie się czułam w tej ascetycznej ciszy, która panowała przy ich stole. U nas to było nie do pomyślenia: każdy coś gadał, przekrzykiwał innego… Prezenty, jak zapowiadał Jurek, były symboliczne. Dostałam tomik poezji… Jana Pawła II. A mój mąż – komplet ciepłej bielizny (typowy prezent od kochającej mamusi). Teściowa doniosła nowy dzbanek kompotu z suszu i wszyscy rozsiedli się przed telewizorem.
– To ja zadzwonię teraz do domu – wzięłam telefon i zamknęłam się w dawnym pokoju Jurka.
– Wesołych świąt! – rzuciłam do słuchawki, gdy usłyszałam głos swojej siostry.
– Wesołych!!! – zawołała, przekrzykując hałas, który się dało słyszeć w tle: śmiech dzieci, gwar rozmów… – Co tam u ciebie?!
Cicho, smutno i skromnie. Tęsknię za takimi gwarnymi świętami… Nie wiem, czy usłyszała.
– Cicho, dzieciaki! – huknęła. – Jeszcze chwila i rozniosą cały dom. Niestety, prezenty zajęły ich uwagę tylko na chwilę. Grzesiek, jak w zeszłym roku, przygotował dla nich świąteczne konkursy. Zaczynamy za chwilę… Żałuj, że cię tu nie ma! Znów usłyszałam śmiechy w tle i aż mi się serce ścisnęło. – No dobrze, Grześ potrzebuje mojego wsparcia! – rzuciła Ela. – Całuję i daję mamę! Gdy usłyszałam głos mamy, łza zakręciła mi się w oku:
– Wesołych świąt, córeczko. Złóż teściom życzenia od naszej zwariowanej rodziny – powiedziała.

W domu Jurka czułam się obco

Wróciłam do salonu, gdzie jedynym dźwiękiem zagłuszającym ciszę był dźwięk telewizora. Przed północą obowiązkowo zaczęliśmy się zbierać na pasterkę. Byłam zmęczona i nie miałam ochoty, ale Jurek uparł się, że jeśli nie pójdziemy, rodzicom będzie przykro. Dwa pozostałe dni świąt minęły podobnie. Prawie nie wychodziliśmy z domu, no chyba że do kościoła. Zza stołu przenosiliśmy się na kanapę przed telewizorem albo odwrotnie. Czułam się tutaj obco. Zrozumiałam, jak ważne jest to, żeby święta spędzać wśród „swoich”. Z ulgą wróciłam do siebie… Minął rok, a ja powiedziałam teściowej:
– Tę Wigilię chciałabym spędzić z bliskimi. Babcia ma 95 lat, nie wiadomo, ile jej jeszcze zostało świąt… Chyba źle to przyjęła. Zadzwoniła do Jurka, zaczęła mu tłumaczyć, że nie przeżyje świąt bez niego. Więc on zaczął mi tłumaczyć, dlaczego kolejny roku z rzędu powinniśmy pojechać do teściów. Nie chciałam ustąpić! Wolałam jechać do mamy! W końcu nie wytrzymałam i powiedziałam w złości, że najlepiej zrobimy, jeśli się w tym roku rozdzielimy. Spojrzał na mnie, jakbym chciała popełnić jakieś świętokradztwo, a potem… obraził się.

Robiłam dobrą minę do złej gry

Pierwszy raz w naszym małżeństwie nastały tzw. ciche dni. Ja uciekałam z domu, bo miałam świetny pretekst… biegałam za prezentami.
– Może kupię też coś dla twoich rodziców? – spytałam w końcu.
– Nie musisz – powiedział, nie patrząc na mnie. – Prezenty nie będą mi w tym roku potrzebne…
– Jak to?
– Nigdzie nie jadę. Wziąłem w Wigilię dyżur w szpitalu… A mnie aż zatkało. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy.
– Rodzice jakoś to przełkną, a ty oczywiście zrobisz, co zechcesz – dodał i zajął się swoimi sprawami.
Głupio to wyszło. Ale zrobiłam dobrą mnę do złej gry. Zachowywałam się, jak gdyby nigdy nic: pakowałam prezenty, wydzwaniałam do siostry i brata, co kupić dzieciakom… Dzień przed Wigilią byłam spakowana i gotowa do wyjazdu. Tylko że jakoś nie czułam radości z tych świąt.

Święta bez mojego męża nie miały sensu

W Wigilię mąż wyszedł do pracy, życząc mi „Wesołych świąt”, a ja powstrzymywałam łzy. Ledwo zamknął drzwi, zadzwoniłam do mamy.
– Córeczko, bardzo bym chciała, żebyś była dziś z nami, ale twoja najbliższa rodzina to teraz twój mąż – słyszałam w jej głosie troskę. – Święta to czas miłości. Nie pozwól, żeby w twoim małżeństwie było inaczej… Decyzję podjęłam natychmiast. Zostaję! Złapałam płaszcz i szalik, pobiegłam do sklepu. Tuż przed jego zamknięciem udało mi się kupić barszcz w kartonie, koreczki śledziowe i wędzonego łososia. Pojechałam do szpitala, gdzie pracował Jurek. Na oddziale pusto i cicho.
– Co tutaj robisz? – zdziwił się.
– Święta bez ciebie nie mają sensu – przytuliłam się do niego.
Spędziliśmy Wigilię w jego dyżurce i… nigdy nie było taka wyjątkowa!. W kolejne dwa dni świąt spaliśmy i oglądaliśmy filmy. Tylko my dwoje, cudownie i romantycznie… Jak będzie w tym roku? Wigilia u teściów, Boże Narodzenie u moich rodziców. To tylko dwa dni w roku. I chyba warto iść na kompromisy. W imię miłości i tych pozostałych 364 dni…

 

Czytaj więcej