"Po raz pierwszy od bardzo dawna miałam spędzić z ojcem trochę czasu. Z nim i z jego nową rodziną, a dokładnie – z żoną, która była zaledwie pięć lat starsza ode mnie, a od ojca młodsza dwadzieścia lat…To było dla mnie takie trudne, bo ciągle nie mogłam zapomnieć…" Małgorzata, 50 lat
Jechałam do Poznania, do ojca. Pociąg toczył się bez przeszkód, a ja rozmyślałam nad tym, jak bardzo w ostatnich latach wszystko się zmieniło. Rozwiodłam się, odeszła moja mama, a ojciec – hulaka, bawidamek i łamacz serc, na starość stał się przykładnym mężem. Jakoś trudno mi było w to wszystko uwierzyć…
W końcu stanęłam na peronie. Już z daleka zobaczyłam wysoką postać ojca ze starannie przystrzyżoną siwą czupryną. Musiałam obiektywnie przyznać, że tata jest reprezentacyjnym mężczyzną. Trzymał się krzepko i mocno pomimo siedemdziesięciu pięciu lat. Niejedna kobieta się za nim oglądała, gdy tak kroczył przez peron – coraz bardziej uśmiechnięty.
– Małgosia! Jak dobrze, że przyjechałaś! Ninka i dzieci nie mogą się doczekać!
Skrzywiłam się nieznacznie. Ninka, jego nowa żona, miała pięćdziesiąt pięć lat, a jej dzieci były po trzydziestce. Jedno z nich miało już własne dziecko, co czyniło mojego ojca przyszywanym dziadkiem, a mnie… przyszywaną ciotką? Ojciec przerwał moje myśli, chwytając za walizkę.
– Daj spokój – powiedziałam, ściskając go – Walizka jest mała i lekka. Świetnie sobie poradzę!
– Nie wątpię, ale chciałem być miły!
W końcu po tych wszystkich uprzejmościach wsiedliśmy do samochodu. Jechaliśmy, a ojciec cały czas mówił. O Ninie, o jej córce i synu oraz o wnuczce, a także o domu, jego remoncie, ogrodzie i że zaczął zakładać sad. O tym, że sąsiad chce być w kolejnej kadencji sołtysem i że Ninka śpiewa w chórze przy gminnej świetlicy… Przyznam, że słuchałam go jednym uchem, patrzyłam na zieleń za oknem. Piękna wiosna…
– … ciekawe, co też dzisiaj Ninka wymyśliła na deser? – dobiegło mnie z boku.
Westchnęłam. Chyba też zgłodniałam.
Na ganku stała już cała rodzina i wypatrywała nas. Potem zaczęło się witanie. Nina była dla mnie serdeczna, jej syn i córka grzeczni, ale lekko zdystansowani, wnuczka urocza. Potem zaprowadzono mnie do pokoju, w którym wisiał na ścianie wielki portret jakiejś świętej, a pod nim, w wazoniku, stały kwiatki. Obraz był całkiem ładny i pasował do wnętrza i do Niny, ale jakoś zupełnie nie do mojego ojca. Zamiast jednak przyglądać się świętej, która wyglądała na wyjątkowo cierpliwą, poszłam umyć ręce. Słychać było nawoływanie na obiad.
Musiałam przyznać, że Nina potrafiła gotować. Stół wyglądał bardzo elegancko, a potrawy pięknie pachniały.
– Dobrze znów być w domu – westchnął Rafał, syn Niny.
– Nie ma jak obiad u mamy – dodała Anita, jej córka, trzymająca na kolanach czteroletnią Marysię.
– Wszystko pięknie wygląda i na pewno wspaniale smakuje – dodałam, bo chyba wypadało coś powiedzieć.
– Bardzo się cieszę – rozpromieniła się Nina. – Specjalnie wypytałam Mareczka o to, jakie lubisz potrawy, Małgosiu. My uwielbiamy rodzinne obiady.
Ojciec uśmiechnął się zadowolony, a ja słuchałam oniemiała. Rodzinne obiady? Ile ich było w naszym domu? Niewiele, bo ojciec albo zajmował się pracą, albo swoimi sprawami – zwykle były nimi inne kobiety, co mama odkryła po jakimś czasie. Wtedy w domu wybuchały awantury, ojciec pakował walizkę i się wyprowadzał. Mijały miesiące, czasem trzy, czasem więcej i wracał skruszony, a mama przyjmowała go z powrotem, wierząc, że to ostatni raz. Ostatni raz nastąpił, gdy miałam siedemnaście lat i powiedziałam mamie, że jeśli jeszcze raz zgodzi się na to, co ojciec wyprawia, to ja się z domu wyprowadzę. Myślę, że pomogłam jej podjąć decyzję, dzięki której kolejne lata swojego życia przeżyła przynajmniej w spokoju, choć nigdy nie zapomniała o ojcu. Podejrzewam, że kochała go do końca – co było jej tragedią i nieszczęściem.
A teraz siedziałam przy tym stole, z miłą, nową rodziną mojego ojca, i niestety nie mogłam zapomnieć o przeszłości. On najwyraźniej mógł.
– Ja chcę do dziadka – zamarudziła nagle mała Marysia i wokół zrobiło się drobne zamieszanie. Po chwili mała siedziała już na kolanach mojego ojca. Wydawała się całkiem zadowolona z tego powodu. Ojciec pogłaskał ją po główce.
I znów spłynęła na mnie fala wspomnień.
Mam jakieś pięć-sześć lat. Jesteśmy nad morzem na wakacjach. Mama poszła drzemać po obiedzie, a ojciec zabrał mnie na lody na deptak. Są lata 70., wokół gwar i szum, cała Polska przybyła na urlopy do zakładowych domków. My także, mama pracuje w elektrociepłowni w biurze, nasz ośrodek jest ładny, zadbany, są place zabaw dla dzieci, nieźle wyposażona stołówka. Zresztą to lata rządów Gierka, wszyscy wierzą, że może być tylko lepiej. Tata siedzi przy stoliku i coś pije – pewnie lemoniadę z butelki ze śmiesznym korkiem, a ja jem lody, rozkoszuję się tym smakiem. Jest błogo, dobrze… aż nagle ojciec przestaje się uśmiechać i mówi do mnie: poczekaj tu chwilę. Widzę, że wstaje i bierze za łokieć jakąś panią. Odchodzą kawałek od lodziarni. Nagle czuję się samotna, ojciec najpierw wymachuje rękami, a potem głaszcze tę panią po ramieniu. Ona odchodzi.
– Kto to był? – pytam, jak to dziecko.
– Nikt ważny. Koleżanka z pracy. Też jest tu na wakacjach.
Po powrocie do domku wczasowego okazuje się, że zaraz trzeba iść na kolację. Mama się gniewa na tatę, że opchałam się lodami i nie zjem porządnego posiłku. Rodzice znów się kłócą, a ja czuję się winna i nie wspominam mamie, że spotkaliśmy koleżankę taty z pracy…
– Jeszcze dokładkę? – wyrwał mnie z rozmyślań głos nowej żony ojca.
– Słucham?
– Widzę, że się zamyśliłaś. Może po deserze pójdziecie z tatą na spacer? – powiedziała Nina – Co ty na to, Mareczku? Mógłbyś zabrać córkę i pokazać jej, jak powstaje twój nowy projekt?
Ojciec nie wyglądał na szczególnie zachwyconego, ale może tak mi się wydawało. W każdym razie kiwnął głową.
Rodzina Niny rozeszła się do swoich spraw, a my ruszyliśmy przez ogród. Było ciepłe, wiosenne popołudnie. Ojciec jakoś milczał i ja też. Nie bardzo wiedziałam, co mu powiedzieć, czułam się znów nie na miejscu. „Po co w ogóle mnie zapraszał? I po co się zgodziłam?”, myślałam.
– Cieszę się, że tu jesteś, Małgosiu, to dla mnie, dla nas bardzo ważne – powiedział ojciec.
Milczałam dalej. Bo co miałam mówić?
– A ty? Cieszysz się?
– Tato, nie wiem – odparłam w końcu. – Po co mnie zaprosiłeś? Żeby się pochwalić swoim sukcesem? Że tak świetnie sobie radzisz? Że masz rodzinę? Przez lata miałam tylko mamę, a ciebie od święta. A ona ciągle rozpamiętywała to, że ją zdradzałeś! Sama jestem po rozwodzie i ciągle się zastanawiam, czy to, że mi się nie udało, to także twoja wina. Dopiero teraz nauczyłam się ufać… Michałowi. Ale nadal nie wiem, czy mogę zaufać tobie!
– Zaprosiłem cię, bo jesteś moją córką. Zawsze byłaś i zawsze będziesz. Nina miała rację, mówiąc mi, że zaproszenie nie wystarczy…
– Nie rozumiem? – wydukałam.
– To mądra i cierpliwa kobieta. Wie, jakie mam wady, a mimo to… zdecydowała się na życie ze mną. Łatwo jej nie było. Ale cały czas nalegała, abym nawiązał relację z córką. Tłumaczyła mi, że to ważne, istotne, niezbędne. Miałem stracha, ale wiedziałam, że pora, abym to ja…
W tym momencie ojciec odwrócił się do mnie.
– Małgosiu, proszę cię, błagam cię o przebaczenie. Nigdy ci tego nie powiedziałem, a już dawno powinienem. Byłem egoistą, kłamcą i draniem. Zniszczyłem życie twojej mamie. Ale proszę – daj mi szansę. Chociaż cień szansy. Myślisz, że możemy jeszcze się porozumieć? Jak ojciec z córką?
Poczułam, że po twarzy lecą mi łzy. Nie spodziewałam się po nim takich słów. A jednocześnie przecież przez tyle lat na nie czekałam…
– Spróbuję – obiecałam – Nie obiecuję, że będzie łatwo. A teraz…
– Chcesz wracać?
– Nie, pokaż mi ten swój sad.