"Odkąd pamiętam wszyscy zwracali uwagę na to, że jestem brzydka. Dzieci w szkole się śmiały, sąsiedzi szydzili. Mówili nawet na mnie Baba Jaga, a mi było tak wstyd... Myślałam, że nic nie da się z tym zrobić. Do czasu, gdy trafiłam na wizytę do pewnego młodego lekarza. Popatrzył, wypytał i... odmienił moje życie." Izabela, 24 lata
Nigdy nie byłam ładną dziewczynką. Nastolatką też nie. Nie pomagały ani blond loki jak u Violetty Villas, ani to, że byłam zgrabna i wysoka. Przeciwnie. To jeszcze bardziej zwracało na mnie uwagę, a wolałabym zniknąć w tłumie.
– Co jej po tych anielskich włosach przy tej brodzie Baby Jagi? – wyzłośliwiała się kiedyś siostra mamy, myśląc, że nie słyszę.
– Jeszcze jej tylko jakiejś brodawki brakuje i mogłaby dzieci straszyć – westchnęła sąsiadka, która nie domknęła drzwi po tym, jak przyszłam pożyczyć szklankę cukru.
Szybko zorientowałam się, że odstaję od koleżanek. Miałam krzywe zęby i długą brodę.
– Nie bądź próżna – denerwowała się mama, kiedy próbowałam się żalić. – Taka twoja uroda, a dla Boga wszyscy jesteśmy piękni – ganiła mnie.
Była bardzo religijna i niespecjalnie przykładała wagę do wyglądu. Niestety żadne modlitwy nie skróciły mojej żuchwy. Nie sprawiły też, że dzieciaki przestały się ze mnie naśmiewać.
– Ej, szczena, daj spisać matmę.
Mogłam nie dawać, ale wiedziałam, że tylko tym sposobem zapewniam sobie względny spokój od gorszych prześladowań. Nie dość, że nie mogłam normalnie jeść wielu rzeczy, to jeszcze zaczęły mnie dręczyć wieczne przeziębienia i problemy żołądkowe. Lekarka z przychodni ładowała we mnie jakieś antybiotyki i syropki, ale nigdy nie poleciła mojej mamie, by udała się ze mną do specjalisty.
Kiedy skończyłam osiemnaście lat, nic się nie zmieniło, internistka kontynuowała sposób leczenia swojej poprzedniczki. Jednak na szczęście wiekowa lekarka odeszła na zasłużoną emeryturę.
– Jak ci nasza doktórka nie pomogła, to co wielkiego zdziała ten świeżak ledwo po studiach? – zastanawiała się pani Kazia, sąsiadka, którą spotkałam w kolejce do nowego medyka. – Ludzie słusznie gadają, że on nic nie wie i na niczym się nie zna. Sam nie leczy, tylko szasta skierowaniami i odsyła do specjalistów. A gdzie tu z naszego miasteczka się dostać dalej? – biadoliła. – Ja ostatnio tylko po receptę przyszłam, a ten mnie na jakieś rentgeny wysłał. Tłukłam się autobusem godzinę…
W końcu nadeszła moja kolej i nie musiałam słuchać dłużej tych narzekań. Lekarz faktycznie był młody, do tego niski i drobny. Wyglądał jak licealista, ale budził moje zaufanie. Przeprowadził fachowy wywiad, wypytał o wszystkie dolegliwości. Zawahałam się przy problemach z żołądkiem, ale pomyślałam, że albo teraz, albo nigdy. Przeszedł do badania. Kiedy się ubrałam i z powrotem usiadłam przy biurku, najpierw coś pisał, a później długo mi się przypatrywał, ale nie z litością czy odrazą.
– Wiesz, co to jest progenia? – zapytał, a mnie serce załomotało z nerwów, bo zabrzmiało groźnie. Nawet nie zauważyłam, że przeszedł ze mną na „ty”.
– Nie. – Zakołysałam się na krześle.
– To wrodzona wada kostna, polegająca na nadmiernym wzroście żuchwy. To nie tylko defekt kosmetyczny. Źle gryziesz, nie przeżuwasz pokarmu jak należy, stąd twoje wzdęcia i bóle brzucha. Nocą najpewniej śpisz z otwartymi ustami, śluzówka jest przesuszona i podrażniona, dlatego masz kłopoty z gardłem.
Słuchałam jak zaczarowana. Więc długa broda nie była elementem mojej wątpliwej urody, tylko chorobą.
– Można to wyleczyć? – zapytałam z nadzieją.
– Można, ale trzeba dużo czasu, pieniędzy i samozaparcia.
Nic, co usłyszałam po „ale”, się nie liczyło, więc w głowie huczało mi tylko słowo „można”.
– Przez niepoprawne ułożenie zębów masz zaawansowaną próchnicę. Czeka cię stomatolog, później ortodonta, aparat, chirurg szczękowy, operacja i znowu ortodonta. Chciałabyś spróbować?
– Pyta pan, czy chciałabym wyglądać normalnie, żeby ludzie się na mnie nie gapili i nie wyśmiewali?
Skinął głową ze zrozumieniem, sięgnął po karteczkę i coś na niej nabazgrał.
– To namiar na dentystkę w mieście. Przyjmuje w ramach funduszu. Szepnę jej, by znalazła terminy. – Podał mi wizytówkę. – Ona poleci ci ortodontę.
Z gabinetu wychodziłam cała w skowronkach.
– Co za głupoty ci ten młodzik naopowiadał? Jaka operacja? Czy ty się słyszysz, dziecko?! Łamanie kości twarzy?! – Mama aż się trzęsła ze złości, kiedy powtórzyłam jej to, co usłyszałam od lekarza. – Nie bądź próżna. Bogu się podobasz.
– Ale ja się nie chcę podobać Bogu! – uniosłam się. – Chcę się podobać chłopakom, być zapraszana na imprezy, mieć koleżanki.
– Na nauce się skup, a nie na randkach i dyskotekach. Maturę masz za chwilę. Ja sobie żyły na dwóch etatach wypruwam, twoją rentę po ojcu odkładam, żebyś miała na stancję, a ty się bzdurami zajmujesz – wychrypiała.
Od krzyku mama aż straciła głos i wiedziałam, że jej nie przekonam. Jednak ziarno zostało zasiane. Miałam cel i zamierzałam zrealizować marzenie o normalnym wyglądzie. Pozbyć się bólów brzucha i wiecznych infekcji. Samozaparcie miałam, czasu też mi nie brakowało, więc uzbroiłam się w cierpliwość. Pozostał tylko temat pieniędzy. Mama faktycznie ciężko pracowała, ale nie dawała mi kieszonkowego. Składała na moje studia. Już dawno upatrzyłam sobie matematykę na politechnice. I w tym momencie mnie olśniło. Dla mnie matma była łatwa i zrozumiała, ale dla innych stanowiła czarną magię. A ja umiałam tłumaczyć i miałam cierpliwość. Tak zaczęła się moja przygoda z korepetycjami.
Pierwsze zarobione pieniądze przeznaczyłam na dojazdy do miasta do poleconej dentystki. Mama dużo pracowała, nawet nie zauważyła moich nieobecności. Kiedy maturę miałam w kieszeni, pokój wynajęty, zęby wyleczone z próchnicy, a w szufladzie odłożone zaskórniaki, przyszedł czas na ortodontkę.
– Wada jest potężna – powiedziała na wstępie.
„Jakbym sama nie wiedziała”, pomyślałam i chciałam przewrócić oczami.
– Ale nie z takimi sobie radziłam. – Uśmiechnęła się. – Zapraszam na fotel. – Pukała i stukała w każdy ząb, aż mnie głowa rozbolała. – Zęby są wyleczone, dobrze przygotowane do aparatu. Możemy zaczynać – zawyrokowała, a ja z radości poczułam motyle w brzuchu. – Wypiszę pani skierowanie na zdjęcia rentgenowskie. Na kolejnej wizycie zrobimy wyciski. Następnie przygotuję plan leczenia i wstępny kosztorys. Pokieruję też panią do chirurga szczękowego. To nie jest prosta sprawa, czeka panią kilka lat wyrzeczeń i bólu, ale jest pani młoda i będzie pani piękna.
Może mi się wydawało, ale chyba z zazdrością spojrzała na moje włosy. Z gabinetu wyszłam zbombardowana informacjami. Musiałam rozważyć wszystkie „za” i „przeciw”.
Przez kolejne tygodnie w wolnym czasie myślałam tylko o operacji, czytałam fora, oglądałam zdjęcia i po cichu żałowałam, że mama nie zainteresowała się moją wadą dekadę wcześniej. Być może dziś nie czekałoby mnie łamanie kości i niepewność powikłań. Jednak zdecydowałam. Dość miałam spojrzeń i komentarzy, które w dużym mieście stały się jeszcze bardziej natrętne niż w moim miasteczku. Tam już wszyscy zdążyli się przyzwyczaić do Baby Jagi. Chciałam też odzyskać zdrowie.
Pół roku później, kiedy wiedziałam już, że kwalifikuję się do zabiegu chirurgicznego, podpisałam plan leczenia u ortodontki i w moich ustach zabłysnął aparat. Przez kolejne dni bolały mnie wszystkie zęby, jadłam jedynie przecierane zupy i jogurty.
– Co ty tak seplenisz? – zainteresowała się mama, kiedy rozmawiałyśmy przez telefon.
– Język sobie przygryzłam – skłamałam.
W aparacie zobaczyła mnie dopiero kilka tygodni później, gdy przyjechałam w odwiedziny. Powiedzieć, że nie była zachwycona, to nic nie powiedzieć.
– Podobno chciałaś być ładniejsza? Myślisz, że te druty dodają ci uroku? – wyzłośliwiała się.
– Mamo, spędźmy miło ten weekend – poprosiłam, nie dając się sprowokować.
Przez kolejne miesiące przeżywałam chwile załamania, bo wada jeszcze się wyostrzyła.
– Spokojnie, to normalne – cierpliwie zapewniała ortodontka.
Na stół trafiłam po trzech latach. Kiedy po operacji spojrzałam w lusterko, przeraziłam się. Wyglądałam jak fioletowy balon. Lekarz był wyraźnie rozbawiony moją reakcją.
– Wszystko poszło wyśmienicie. Rozsznurujemy panią, opuchlizna zejdzie i pozna się pani. – Poklepał mnie po ramieniu.
O niczym innym tak nie marzyłam, jak o tym rozsznurowaniu. Do operacji nie zdjęto mi aparatów, a zęby związano. Przez niemal miesiąc jadłam tylko to, co można wciągnąć przez słomkę. Po cichu cieszyłam się z nakazu noszenia maseczek, bo ukrywałam pod nimi siną twarz i obrzmienie. Uniknęłam też ciekawskich spojrzeń na uczelni, bo zajęcia prowadzono zdalnie.
Mama nadal nie była przekonana do moich poczynań, ale wiedziałam, że się martwi. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem. Zaburzenia czucia szybko minęły, przestałam seplenić, łatwiej mi się oddychało.
– Pięknie – zachwycała się ortodontka. – Aparat zostawimy jeszcze na około rok, ale efekty już są spektakularne.
Przypomniałam sobie słowa mamy o próżności, ale naprawdę trudno było mi się oderwać od lustra. Z „koziej brody” nic nie zostało. Twarz nabrała harmonii i proporcji. Kiedy w końcu trzeba było wrócić na politechnikę, już nie kuliłam się pod spojrzeniami kolegów.
– Iza! Wbijasz na imprezę do Wojtka? Świętujemy koniec pandemii.
– Nie znam żadnego Wojtka – chciałam się wykręcić.
– To poznasz! – Jacek, znajomy z grupy, beztrosko wzruszył ramionami. – Zaraz cię zapowiem. – Wyciągnął komórkę.
– Będzie jeszcze Iza. Jaka Iza? – powtórzył moje imię, bo jego rozmówca najwyraźniej mnie nie kojarzył. – No wiesz, ta z tą… – zawahał się i spojrzał prosto na mnie. – Ta ładna blondynka z długimi lokami.