"W życiu bym nie pomyślał, że mógłbym zrobić coś takiego, ale tonący brzytwy się chwyta. Rozkochałem starszą od siebie kobietę, której brakowało w życiu uczucia i wsparcia. Omamiłem ją pustymi słowami i gestami, a potem kazałem sobie słono zapłacić..." Andrzej, 30 lat
Miałem wyrzuty sumienia, ale… musiałem się ratować, załatwić mój problem w sposób jak najmniej bolesny. Dla mnie. Więc kiedy nadarzyła się okazja, skorzystałem z niej. Po prostu.
Nie układało jej się w małżeństwie. Mojej przełożonej. Podsłuchałem, jak rozmawiała przez telefon. Załamywał jej się głos, gdy prosiła, żeby się uspokoił, żeby dał im szansę. Mówiła, że go kocha, że przecież byli taką świetną parą, że praca nie jest i nigdy nie była ważniejsza od niego… Po skończonej rozmowie długo stała, starając się uspokoić oddech i nie rozpłakać. Było mi jej żal, ale sobie współczułem bardziej.
To nie było łatwe zadanie, wymagało czasu i wyczucia. Częściej niż inni zanosiłem jej dokumenty do podpisu. Pytałem o samopoczucie, prawiłem komplementy, ale w stosownych granicach. Nie odnosiłem się do jej wyglądu, jeszcze nie, chwaliłem postawę i dokonania. Mówiłem, że mnie inspiruje, że ją podziwiam. W końcu zobaczyłem błysk zainteresowania w jej oku. Wtedy zacząłem w nasze rozmowy wplatać delikatne uwagi na temat jej urody. Nie musiałem kłamać. Choć tuż przed pięćdziesiątką, wyglądała na dekadę młodszą. Była zadbana, zgrabna, ładna z natury, a oznaki wieku umiejętnie maskowała makijażem.
Przeniesiono mnie na inne stanowisko, do zespołu, który miał opracowywać nowy projekt i podlegał bezpośrednio pod nią. Spędzaliśmy razem coraz więcej czasu, w wolnych chwilach rozmawialiśmy… Była bystra, dowcipna, ale kryła w sobie smutek. Podsłuchałem jeszcze kilka jej prywatnych rozmów i wyciągnąłem wnioski. Była kobietą sukcesu, która w życiu zawodowym osiągnęła wyżyny, a w życiu osobistym brakowało jej akceptacji i miłości.
Nieśmiało wyznawałem, że w moich oczach jest najpiękniejsza i najmądrzejsza, że ciągle o niej myślę… Wystarczył mi miesiąc. Pocałowałem ją na korytarzu, kiedy jako ostatni wychodziliśmy z firmy.
– Boże, przepraszam. Nie wiem, co mnie napadło, to znaczy wiem, jesteś taka cudowna, ale nie powinienem, to niestosowne… – udałem zmieszanego.
Nie odpowiedziała, tylko pociągnęła mnie za krawat i nie oderwaliśmy się od siebie przez kilka minut. Dalej się nie posunęliśmy. Nie tamtego dnia. Chciałem jej zaangażowania. Inaczej nie osiągnąłbym celu.
Dopiero na targach, na które pojechaliśmy razem… Nie wiedziałem, że jestem do tego zdolny. Nic do niej nie czułem. Owszem, podobała mi się, ale… Jak mówisz znajomym, że mają ładny dom, to nie oznacza, że jest w twoim guście i marzysz o takim samym. Grunt, że stanąłem na wysokości zadania. Dziwiłem się jej mężowi. Miał w domu piękną, inteligentną kobietę, z której mógł być dumny, a on wiecznie robił jej wyrzuty. Więc ja powtarzałem, że jest wspaniała i niesamowita. A ona rozkwitała…
Czułem niesmak. Nie zasługiwała na to, co dla niej szykowałem, ale pętla na mojej szyi zaciskała się coraz bardziej. Długi rosły, musiałem je zacząć spłacać. W przeciwnym razie… Wolałem nawet nie myśleć o tym, co mogą mi zrobić.
Opowiadała mi o mężu. Źle się czuła, zdradzając go, ale i tak już byli na granicy rozwodu. I to ona jest winna, bo postawiła na karierę, bo zarabia więcej niż on… Czekała na pozew. Potrzebowała wsparcia i dobrego słowa, i to ode mnie dostawała. Seks był tylko dodatkiem. Ale to dzięki niemu zbierałem dowody…
– Pięćdziesiąt tysięcy? To jakiś żart? – zdziwiła się, gdy któregoś dnia wszedłem do jej biura i powiedziałem, że tyle właśnie potrzebuję.
– Niestety nie. Mam poważne kłopotów i tyle właśnie potrzebuję, żeby się od nich uwolnić.
– A jak ci ich nie dam?
– Może zwrócę się do twojego męża? Orzeczenie o winie, podział majątku… Pewnie przyda mu się to...
Odtworzyłem fragment nagrania, na którym słychać, jak mówi, że ma dość tego małżeństwa bez przyszłości i że tylko przy mnie czuje się kobietą.
Popatrzyła na mnie z odrazą.
– Wynoś się. Jesteś zwolniony. Powód znajdę – wycedziła.
Udawała silną, wściekłą, ale znałem ją już na tyle, by wiedzieć, że jest bliska płaczu. Złamałem ją. Byłem gorszy niż jej zakompleksiony mąż. W walce o przetrwanie okazałem się bezwzględny.
– Termin mnie goni, za trzy dni przyjdę po swoje rzeczy i kasę – powiedziałem cicho i wyszedłem.
Czułem się podle, wychodząc z biura. Mniejsza o utratę pracy, znajdę inną, gardziłem sobą, że nie umiałem znaleźć innego rozwiązania. Pożyczka wśród rodziny nie wchodziła w grę. Nie chciałem, by wiedzieli, że jestem hazardzistą. Matka by zawału dostała.
Sto tysięcy długu. Równowartość połowy kawalerki w moim mieście, a ja przepuściłem taką kasę w kasynie! Jak mogłem do tego dopuścić? I jak miałem się z tego wyplątać?
Wziąłem kredyty, ale mojej zdolności wystarczyło tylko na połowę należności, a spłata rat zjadała sporą część moich zarobków. Niemal głodowałem. Brałem nadgodziny i każdą możliwą fuchę, ale to wszystko było za mało. Kasyno żądało spłaty pozostałej części, odsetki rosły…
I wtedy podsłuchałem tamtą rozmowę.
Miałem wyrzuty sumienia, ale tonący brzytwy się chwyta. Uwiodłem starszą od siebie kobietę, która miała pieniądze, za to brakowało w jej życiu uczucia i wsparcia. Omamiłem ją pustymi słowami i gestami, a potem kazałem sobie słono zapłacić.
Zgodnie z zapowiedzią zjawiłem się w firmie po moje rzeczy. Zajrzałem też do gabinetu pani dyrektor. Już nie uśmiechała się na mój widok. Wyglądała na zmęczoną, kilka lat starszą niż przed trzema dniami. Widziałem, że jej przygnębienie to moja wina. Mogłem się jeszcze wycofać, przeprosić, skasować nagrania i zdjęcia, a potem wyjść i ponieść konsekwencje. Ale stchórzyłem. A jeśli naprawdę coś mi zrobią? Albo skrzywdzą kogoś z moich bliskich?
Poczekałam, aż dostanę potwierdzenie, że zrobiła przelew, i wyszedłem z jej biura i życia.
Spłaciłem dług i obiecałem sobie, że nigdy więcej nie przestąpię progu kasyna. Nawet mnie już nie ciągnie, choć wcześniej wydawało mi się, że jeśli nie zagram, to rozsadzi mnie od środka. Nie czuję satysfakcji. Tylko ulgę, że już nikt nie dzwoni do mnie w środku nocy i nie grozi uszkodzeniem ciała. I ogromny wstyd, który chyba nigdy mnie już nie opuści. Nie umiem zapomnieć smutku i żalu w jej oczach. Niech mnie nienawidzi, ale niech nie wyrzuca sobie, że to jej wina, bo dała się wykorzystać.
Mam już inną pracę. Dorabiam też. Nie mam chwili wolnej, i dobrze. Jak zaczynam za dużo myśleć, mam ochotę iść na most. Odkładam każdy grosz, oszczędzając na wszystkim, bo chcę oddać jej te pieniądze. Nie naprawię krzywdy, którą wyrządziłem. Nie zmienię ułudy, w którą uwierzyła, w prawdę, ale tylko tak mogę przeprosić. Nie wiem, ile czasu zajmie mi uzbieranie całej kwoty, ale to teraz dla mnie sprawa życia i śmierci. Nie powiem, że honoru, bo straciłem go już dawno temu.