"Moja siostra uważa, że miłość to magia. Wierzy, że gdzieś tam w świecie na każdego z nas czeka ten jeden wyjątkowy człowiek, któremu jesteśmy pisani. Co pewien czas przyprowadza jakiegoś zagubionego marzyciela czy inną Miłość Swojego Życia, która po jakimś czasie okazuje się pomyłką. I poszukiwania ruszają od nowa… A zegar tyka.". Joanna, 38 lat
Nie mogę już słuchać o tej całej miłości, motylach i innych bzdetach, o których mówi moja siostra. To wszystko literatura, w której Aśka się zaczytuje. A dla mnie ważne jest życie. A życie to sprawy do ogarniania, kredyty, pieniądze, dzieci… I człowiek przy twoim boku, z którym brniesz przez to wszystko, z którym cieszysz się ze zwycięstw, przeżywasz porażki i który daje ci wsparcie, kiedy nie masz już siły. Wiele razy radziłam Asi, żeby przestała bujać w obłokach, bo do końca życia będzie sama, ale ona uważa, że to ja mam problem. Ostatnio umówiłam ją na randkę z kolegą mojego męża, Rafałem. To odpowiedzialny facet, a ona stwierdziła, że to sztywniak i nudziarz. Byłam na nią wkurzona!
W przeciwieństwie do Aśki zawsze twardo stąpałam po ziemi. I pewnie dlatego nigdy nie czekałam na te osławione motyle w brzuchu. Zresztą kiedy moje rówieśnice były zajęte pierwszymi miłościami, ja zakuwałam, bo miałam plan: chciałam się dostać na medycynę. A że nie należałam do najlepszych uczennic w klasie, kosztowało mnie to sporo pracy i wysiłku. A potem, na studiach, też zasuwałam, żeby zaliczyć, zdać, żeby się dostać na staż…
Właśnie tam spotkałam Adama. Zwrócił moją uwagę, bo był ambitny. I, jak się później okazało, też miał plan. A im lepiej go znałam, tym bardziej byłam przekonana, że to ktoś idealny dla mnie. Czy to było zakochanie? Nie wiem. Lubiłam Adasia, podziwiałam go, spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu, potem zaczęliśmy snuć wspólne plany… Nie czułam przy tym zawrotów głowy ani żadnej mistycznej więzi dusz. Po prostu w którymś momencie już wiedziałam, że to będzie idealny partner dla mnie i ojciec dla moich dzieci. Co więcej, teraz, po latach mogę powiedzieć, że się nie myliłam. Żyjemy dobrze...
Mamy piękny dom z ogrodem, dwójkę udanych dzieci i oszczędności na koncie. Mamy grono dobrych znajomych, podróżujemy po świecie… Każde z nas prowadzi swoją praktykę lekarską. I oczywiście, zdarzały nam się gorsze momenty, przeszliśmy razem przez niejedną burzę, ale dzięki temu wiem, że mogę zawsze na Adasia liczyć.
Wiem również, że nigdy nie dostanę od niego kwiatów, nie zauważy mojej nowej fryzury i nie zaprosi mnie na romantyczną kolację, bo romantyzmu nie ma w nim za grosz, i że nie będzie pamiętał o moich urodzinach. Nie pójdzie ze mną na zakupy, bo tego nienawidzi. A od rozmów o życiu mam raczej siostrę, bo z nim o tym nie pogadam. Ale cóż. Przecież nie ma ideałów. Na co zdaje się liczyć Aśka. Na Boga, ileż można! Przecież czas ucieka, a ona nie jest już romantyczną młodą dziewczyną, tylko panią w średnim wieku, która ciągle liczy na…
W sumie to nie wiem na co. Że spotka księcia, który porwie ją ze zwykłej, szarej rzeczywistości i uniesie na białym koniu w świat bajki?! I co pewien czas przyprowadza jakiegoś poszukiwacza przygód w typie Indiany Jones’a, zagubionego marzyciela czy inną Miłość Swojego Życia, która po jakimś czasie okazuje się tylko podróbką, falsyfikatem. I poszukiwania ruszają od nowa…
A zegar tyka. Wszyscy normalni faceci są już zajęci. A jeśli nie, to Aśka i tak nie zwróci na nich uwagi. Jeszcze chwila, a straci szansę na bycie matką… Na ułożenie sobie dobrego, zwykłego życia.
– Cześć, siostra, już ci przeszło z Rafałem? – zadzwoniła do mnie dzisiaj.
– To nie mnie miało przejść. To ty miałaś w nim dostrzec swoją szansę – westchnęłam. – Jak było w górach?
– W górach? Cudownie! I wiesz, chyba się zakochałam… – wyznała, a ja pomyślałam, że to może być nieuleczalne…