"Miałam 40 lat, byłam samotna i zaniedbana. Wtedy w moim życiu pojawił się Jerzy…"
Fot. 123 RF

"Miałam 40 lat, byłam samotna i zaniedbana. Wtedy w moim życiu pojawił się Jerzy…"

"W pewnym momencie dotarło do mnie, że młodość przeminęła, a moje marzenia o miłości, mężu i dzieciach nigdy się już nie spełnią. Byłam zrezygnowana. Po pracy siadałam przy oknie i gapiłam się na swój zniszczony ogród. Kiedy pewnego dnia zobaczyłam za furtką nieznajomego mężczyznę, nie przypuszczałam, że to początek pięknej historii..." Ewelina, 46 lat

Jak większość kobiet chciałam mieć dom, męża i dzieci, ale akurat tego los mi poskąpił. W zamian dał dobrą pracę i dom na kredyt, w którym czekałam na rodzinę do momentu, kiedy skończyłam 40 lat. Właśnie wtedy do mnie dotarło, że moja młodość przeminęła. Co z tego, że nie czułam się na swój wiek? Dla mnie to był czas, kiedy przestałam marzyć...

Byłam coraz bardziej zgorzkniała i zaniedbana

Zaczęłam żyć dniem codziennym, który często zamiast uśmiechu wywoływał na twarzy brzydko mnie postarzający grymas. Również po czterdziestce przestało mi się chcieć o siebie dbać. Nie przykrywałam nieidealnej cery pudrem. Zrezygnowałam z kobiecych ubiorów, stwierdzając, że polar i dżinsy lepiej pasują do mojego wieku i wyglądu. Zaniedbałam też ogród, którego projektowanie zajęło mi 10 lat. Z niechęcią patrzyłam na altankę, w której mieliśmy przesiadywać całą rodziną, a miejsce przeznaczone na piaskownicę coraz bardziej mnie drażniło. Irytował też spory dom, przeznaczony dla więcej niż jednej osoby. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby go zamienić na mieszkanie, sprzedać lub choćby wynająć. Jednak każdy samotny wieczór osłabiał moją chęć do czegokolwiek. Najczęściej zasiadałam przed telewizorem z (nie ukrywam) szklaneczką czegoś mocniejszego. Dzięki temu udawało mi się nie myśleć. Wstyd się przyznać, ale często zasypiałam na kanapie w ubraniu.

Duży dom przypominał mi o niespełnionych marzeniach

Budziłam się rano, a lustro pokazywało mi wymiętą, zmęczoną twarz i skołtunione włosy. Szybko doprowadzałam się do porządku i szłam do pracy, a po powrocie do domu znów zakładałam ulubiony dres i się obijałam. Dla wygody przestałam też korzystać z piętra domu. Zrobiłam to, żeby nie sprzątać pustych pomieszczeń i nie rozpamiętywać, że właśnie tam miała być moja małżeńska sypialnia. A po drugiej stronie korytarza pokój dziecięcy. Kiedyś z tego całego żalu i złości zniszczyłam ogród. Wieczorem wycięłam młode drzewka i krzewy. Powyrywałam kwiaty, do których nie miałam już serca. Przynajmniej wszystko wyglądało adekwatnie do mojego życia. Smutny dom, o który nikt nie dbał. Smutny, pusty ogród i tak samo smutna i pusta w środku kobieta. Nie zapraszałam do siebie nikogo, więc świat też o mnie zapomniał. Choć, jak się okazało, nie do końca.

W moim zdewastowanym ogrodzie pojawił się mężczyzna

Pewnego piątkowego popołudnia usłyszałam z dworu wołanie:
– Halo! Czy jest ktoś w domu? Nie spodziewałam się nikogo, a nawet jeśli ktoś koniecznie chciał mnie zobaczyć, to… miał problem. Nie ruszyłam się z kuchni, w której piłam kawę i patrzyłam na swój zniszczony ogród. Ten ktoś jednak nie odpuszczał. Niechętnie podniosłam się z krzesła i ruszyłam w stronę ganku. Uchyliłam drzwi. Za furtką stał mężczyzna dobrze po czterdziestce. Nie znałam go.
– Pan do mnie? – zdziwiłam się.
– Tak. Z góry przepraszam, że zawracam pani głowę. Wprowadziłem się niedawno do tego bloku – machnął ręką w kierunku budynku, który został wybudowany zaraz za moim płotem. – Na drugie piętro. Patrzyłam na niego całkowicie zdezorientowana. „Chyba nie przyszedł się przedstawić?”, zastanawiałam się. Bliższa byłam stwierdzeniu, że raczej miał nie po kolei w głowie…
– Przepraszam, nie mam czasu – wycofałam się i zamierzałam zamknąć drzwi, ale on znów się odezwał.
Ma pani poważnie uszkodzoną rynnę – mężczyzna wyłuszczył powód wizyty. – Często siedzę na balkonie i kiedy wycięła pani drzewa, zauważyłem defekt. Trzeba się tym szybko zająć, bo porobią się zacieki na elewacji, a potem może być tylko gorzej. Wiem, bo jestem dekarzem – uśmiechnął się przyjaźnie. „Czyli jeszcze są na świecie ludzie, których obchodzi los zupełnie obcych im osób…”, pomyślałam zaskoczona. Ale nawet jeśli tak było, to ja z kolei nie przejmowałam się losem rynny. Podziękowałam mężczyźnie za troskę i powiedziałam, że się tym zajmę.
– Mogę pomóc, jeśli pani chce – zaproponował. – Szkoda takiego ładnego domu. Naprawdę. Mężczyzna miał uczciwe spojrzenie i jego troska wydawała się autentyczna.
– No dobrze – zgodziłam się, bo pewnie prędzej czy później musiałabym zająć się sprawą i poszukać fachowca. A skoro specjalista stoi przed drzwiami i prosi…– Kiedy możemy się umówić? – zapytałam.
– Może jutro zajrzałbym do pani z narzędziami? Obejrzę, pomierzę. Potem zamówię rynnę i ją zamontuję. – Dużo to będzie kosztowało? – dociekałam. Mężczyzna wymienił niemałą kwotę, ale kiwnęłam głową. Skoro był to wydatek nie do uniknięcia, trzeba było go zrobić. Zaproponowałam godzinę wizyty i dodałam ze wstydem: – Bramkę zostawię otwartą, bo mam zepsuty dzwonek. Proszę wejść i zapukać do drzwi. Psa nie mam – dodałam i zamknęłam drzwi, po czym zerknęłam w lustro.

Mój Boże! Jak ja wyglądałam!

Wprawdzie mężczyzna, z którym rozmawiałam, nie miał wyglądu amanta, ale ja prezentowałam się znacznie gorzej. Stary dres, rozciągnięty podkoszulek, rozczochrane, przetłuszczone włosy… „Co za koszmar”, pomyślałam i tknięta jakimś impulsem poszłam prosto do łazienki. Weszłam do wanny, porządnie umyłam włosy, a potem przebrałam się w czyste i bardziej twarzowe ubranie. Kąpiel dodała mi sił, odświeżyła i ciało, i umysł.
Wizyta fachowca zmotywowała mnie do jako takiego ogarnięcia domu. Nie chciałam się wstydzić przed obcym człowiekiem. O dziwo postanowiłam nawet upiec szarlotkę, czego nie robiłam od wieków.
Dekarz zjawił się punktualnie. Poprowadziłam go na strych, skąd można było się dostać na dach. Pan Jerzy, bo tak miał na imię pomocny sąsiad, obejrzał rynnę, wykonał pomiary i zszedł z dachu.
– Na szczęście w porę zauważyłem usterkę i woda nie pociekła na elewację – powiedział zadowolony. – W poniedziałek zamówię rynnę i skontaktuję się z panią, gdy tylko ją dostanę. Skinęłam głową, wyjęłam z portfela parę banknotów i podałam je fachowcowi.
– Oj, przyda się – uśmiechnął się. – Ostatnio mam niewiele zleceń, więc ciężko byłoby cokolwiek wysupłać – wyznał szczerze. Odprowadziłam pana Jerzego do drzwi, ale on jakoś nie kwapił się do wyjścia.
– Wie pani, mam dzisiaj trochę czasu. Może zerknę na dzwonek przy furtce? – zagadnął. Zaczerwieniłam się ze wstydu. Chyba wreszcie do mnie dotarło, jak zaniedbałam dom i… siebie. – To drobiazg, naprawdę… – zapewnił łagodnym głosem. – Poza tym jak kobieta ma sobie poradzić z takimi męskimi zajęciami? A ja chętnie pomogę. Przynajmniej się do czegoś przydam – uśmiechnął się przyjaźnie. – Dobrze. Jeśli byłby pan taki miły…

Pan Jerzy palił się do pomocy

Zadowolony pokiwał głową i rozłożył przy bramce torbę z narzędziami. Ja tymczasem poszłam do kuchni i przygotowałam podwieczorek. Podałam aromatyczną kawę oraz kilka kawałków ciasta. Pan Jerzy przerwał pracę i delektował się szarlotką.
– Ech, może i potrafię wszystko zrobić w domu, ale takiego ciasta nie upiekę – westchnął. Spojrzałam na niego z sympatią i pomyślałam, że może nie jest najmłodszy, ale ciągle miły oraz… zadbany. I też najwidoczniej samotny.
– No, dzwonek zrobiony! – zawołał wreszcie i po chwili dawno niesłyszana melodia rozniosła się w moim domu. A ja uświadomiłam sobie, że bardzo mi brakowało tego dźwięku i że robiłam wszystko, żeby tylko odciąć się od świata. A tymczasem świat przyszedł do mnie. I wcale nie były to niemiłe odwiedziny.
– O nie, nie ma mowy – pan Jurek wzbraniał się, gdy próbowałam zapłacić za naprawę. – To drobnostka i żadnych pieniędzy nie przyjmę. Co najwyżej dokładkę ciasta… Uśmiechnęłam się i zaprosiłam go na taras. Potem poszłam dokroić ciasta. Gdy wróciłam z tacą, zauważyłam, że mężczyzna ogląda stoły i ławki, a potem sprawdza paznokciem łuszczącą się farbę. Chyba faktycznie nie mógł usiedzieć na miejscu. „Prawdziwa złota rączka”, pomyślałam z uznaniem.
– Tak, wiem – westchnęłam. – Wszystko aż się prosi o odnowienie, ale nie mam do tego głowy – wyznałam. Potem nalałam malinowej herbaty do szklanek i nałożyłam gościowi porcję ciasta.
– A ja mam pewien pomysł – powiedział tajemniczo pan Jerzy. – Wie pani, ja się strasznie nudzę w domu. A nogi aż mi się rwą do pracy. Dlatego od czasu do czasu chętnie skosiłbym trawę czy coś pomalował. No i ciasto pomógłbym zjeść – dodał rozbrajająco.

Był taki sympatyczny. Bardzo miło się z nim rozmawiało...

Dzięki temu spotkaniu uświadomiłam sobie, że jednak brakuje mi kontaktu z ludźmi. Zrozumiałam, że niepotrzebnie zamykam się w domu tylko ze swoimi czarnymi myślami. Siedzieliśmy razem do późnego wieczora. Herbata się skończyła, z ciasta dawno zostały okruszki, a my ciągle rozmawialiśmy i, choć śmiesznie to zabrzmi, trudno było nam się rozstać… Kilka dni później Jerzy powiadomił mnie, że rynna dotarła i wreszcie może się zabrać do pracy. Sprawnie uporał się z wymianą. Potem równie sprawnie skopał zdewastowany ogród i pomógł zasiać trawę. Spotykaliśmy się dość często, bo przy domu było naprawdę dużo pracy. Samotność już mi nie doskwierała. Chciało mi się wracać z pracy, nawet piec ciasto i czekać na Jurka. Dom pojaśniał. Często wietrzone pomieszczenia pachniały świeżością, a na parapetach zazieleniły się kwiaty. Ja też pojaśniałam od delikatnego uśmiechu, który stale gościł na mojej twarzy, i od kobiecych ubrań wyciągniętych z dna szafy. Ale przede wszystkim od ciepłego spojrzenia Jurkowych oczu i od czule zdrabnianego przez niego mojego imienia.

Już nie byłam Eweliną tylko „Ewelcią”

Jednak największa niespodzianka czekała mnie rok później. Nadeszła kolejna wiosna. Szykowałam się właśnie do pracy. Pakowałam torebkę i wyglądałam przez okno. Zerkałam na niebo, żeby ocenić, czy będzie padać. Jakież było moje zdziwienie, gdy zauważyłam, że pod oknem ktoś wkopał sporych rozmiarów drzewo! Wybiegłam z domu i… oszalałam ze szczęścia, bo tym drzewem okazała się moja ukochana magnolia. Zauważyłam też, że do jednej gałęzi była przyczepiona koperta. Zdjęłam ją. W środku była kartka, na której widniało tylko kilka zdań. Ewelciu, kiedyś powiedziałaś, że marzysz, żeby w Twoim ogrodzie rosła magnolia. Wyznam Ci, że ja też o czymś marzę… Chciałbym z Tobą patrzeć na nią, lecz nie tylko wtedy, gdy będzie kwitła, ale także wtedy, kiedy opadną z niej wszystkie kwiaty. Twój Jurek. To było wyznanie miłości. Pierwsze w moim życiu, ale piękniejsze niż mogłabym to sobie wyobrazić. Popłakałam się pod tą NASZĄ magnolią. Los i mnie ofiarował okruch szczęścia, który od pięciu lat kojarzy mi się z magnolią.

 

 

Czytaj więcej