"Dziesięć lat temu wzięłam chorą mamę do siebie i opiekowałam się nią aż do końca. Brat i siostra nie wspierali mnie w niczym. Teraz nie mogą przeboleć, że mama w testamencie zapisała mi swoją biżuterię i rodzinne pamiątki. Twierdzą, że nic mi się nie należy!" Jolanta, 49 lat
Jeszcze nie uschły wiązanki na grobie mamy, a Wanda z Mirkiem już walczyli o majątek. Staruszka chciała uniknąć konfliktów, więc spisała testament. Zgodnie z jej wolą dom miał zostać podzielony na nas troje. Z kolei rodzinne pamiątki, takie jak fotografie czy biżuterię, dziedziczyłam ja sama. Miało być to wyróżnienie za moje poświęcenie, jak mówiła mama. Dziesięć lat temu wzięłam ją do siebie i opiekowałam się nią aż do końca.
– A niby z jakiej racji masz zgarnąć to wszystko? – pieklił się brat.
– Tego życzyła sobie mama – odparłam, starając się opanować łzy. Poczułam się, jakbym ukradła te rzeczy.
– Na pewno ją zmanipulowałaś! – rzucił.
– Jak możesz być taki okrutny? – popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. – Już zapomniałeś, że przez ostatnią dekadę zajmowałam się mamą? Ile razy mi pomogliście z Wandą? Wysyłaliście pieniądze na leki lub opiekunkę?
– Przecież miałaś do dyspozycji emeryturę mamy – prychnął.
– Która nie wystarczała nawet na połowę potrzeb! – aż się zagotowałam.
– Źle ci się nie powodzi – bąknął. – Poza tym my z Wandą mieszkamy daleko, mieliśmy swoje życie, problemy.
– A ja nie?! – wybuchłam. – Mąż, praca, dom, dorastające dzieci i niesprawna matka. Myślisz, że było mi łatwo?
– Nikt cię nie zmuszał – wzruszył ramionami. – Sama tego chciałaś.
Nie sądziłam, że jest taki bezduszny. Owszem, tak zdecydowałam.
Dziesięć lat temu mama dostała udaru, który wystąpił jako powikłanie cukrzycy. Od dłuższego czasu mieszkałam czterysta kilometrów od rodzinnego domu. Na miejscu, w sąsiednich wioskach, zostali Wanda i Mirek wraz z rodzinami. I to oni zajęli się mamą. Tak się nią jednak opiekowali, że gdy przyjechałam ją odwiedzić w szpitalu, była wychudzona i blada jak śmierć. Z trudem łapała powietrze.
– Mamusiu... – ujęłam jej wiotką dłoń. Więcej nie mogłam z siebie wykrztusić.
– Jak mogliście doprowadzić ją takiego stanu?! – naskoczyłam na siostrę i brata, gdy wyszłam z sali na korytarz.
– Nie chce jeść, mówi, że już będzie umierać – odparła Wanda. – Przecież nie zmuszę jej do życia... – dodała zimno.
– To nasza mama! – krzyknęłam. – Trzeba zrobić wszystko, by z tego wyszła!
– Jesteś mądra, bo mieszkasz daleko i nic cię nie obchodzi – wtrącił się brat. Tego było za wiele. Uznałam, że za żadne skarby nie zostawię z nimi mamy.
– Zabiorę cię do siebie, mamuś – wyszeptałam, gdy wróciłam do sali. Nie wiem, czy mnie zrozumiała, ale po policzku spłynęła jej łza. Ze wzruszenia zaczęło mnie drapać w gardle. – Jeszcze wrócisz do zdrowia – obiecałam. – Już moja w tym głowa.
Miałam wrażenie, że brat z siostrą odetchnęli z ulgą, gdy przekazałam im swoją decyzję. Musiałam jeszcze powiadomić męża i dzieci. Kamil nie był szczęśliwy, ale rozumiał, że to jedyny słuszny wybór. Z kolei nastoletni synowie ucieszyli się, że będą mieli babcię blisko. Dwa tygodnie później przeprowadziliśmy mamę do naszego domu. Odstąpiliśmy jej pokój gościnny. Wystarałam się dla niej w NFZ o łóżko przeciwodleżynowe i o dofinansowanie na pieluchomajtki, bo po udarze mama już nie wstała. Nie była sparaliżowana, ale nie miała siły chodzić. Psychika się zbuntowała. A mnie ani rehabilitantom nie udało się jej zmusić do ruchu. Konieczne było też zatrudnienie opiekunki, bo przecież oboje z Kamilem pracowaliśmy. Ponadto trzy razy w tygodniu przed wyjściem do biura szykowałam mamę na dializy. Transport medyczny przyjeżdżał o szóstej rano, więc wstawałam przed piątą, żeby zdążyć.
– Córciu, masz tyle problemów przeze mnie – załamywała ręce mama.
– Daj spokój, kochana, jestem ci to winna – odpowiadałam krótko.
Nowe życie okazało się trudne, lecz warto było się poświęcić, bo mama żyła jeszcze dziesięć lat. Przez ten czas Wanda z Mirkiem odwiedzili nas może z pięć razy, ale szybko wyjeżdżali, bo przy mamie trzeba było się napracować – zmieniać jej pieluchomajtki, ćwiczyć, żeby nie zrobiły się odleżyny, wysłuchać po raz dwudziesty tych samych historii. Dla mnie było to naturalne, dla nich – uciążliwe. Dlatego tak naprawdę tylko ja trwałam przy niej do samego końca. Odeszła po cichutku, we śnie. Choć miałam dużo czasu, żeby przygotować się na jej śmierć, czułam ogromną tęsknotę. A teraz jeszcze doszedł do tego spotęgowany do granic możliwości żal i złość na rodzeństwo.
– Po tym, jak postąpili, wstydziliby się o cokolwiek upominać – stwierdził mąż.
Miał rację. Poza tym może i podzieliłabym się z nimi biżuterią oraz zdjęciami, ale nie po tym, co zrobili, gdy mama przeniosła się do mnie.
Nasz rodzinny dom stał od tamtej pory pusty, ale gdy na dzień Wszystkich Świętych przyjeżdżałam na grób taty, który zmarł wiele lat wcześniej, właśnie tam się zatrzymywałam. I z roku na rok obserwowałam, jak z domu ubywa kolejnych sprzętów. Telewizor, kuchenka, radio, pralka, czajnik, żelazko. Nic się nie ostało. Siostra z bratem uznali, że mama nie potrzebuje tych rzeczy, więc je zabrali.
– Chociaż radio byś mi dał – podczas jednego z nielicznych spotkań z bratem zwróciłam mu uwagę. – Mama miałaby czego słuchać, gdy jestem w pracy.
– Już je sprzedałem – wyznał bezczelnie. Odbiornik musiałam więc kupić sama. A teraz jeszcze brat z siostrą domagali się pamiątek po mamie. Generowało to kłótnie, głównie między Wandą a Mirkiem, którym z niesmakiem się przysłuchiwałam. Mama chciała być pochowana przy ojcu, więc od tygodnia przebywałam w rodzinnym domu.
Po pogrzebie mąż z synami wrócili do miasta, a ja wzięłam urlop, żeby uporządkować rzeczy mamy i ustalić z rodzeństwem, co robimy z domem. Ale póki co wciąż wracał temat mojej indywidualnej części spadku.
– Daj mi chociaż pierścionek zaręczynowy matki – namawiała Wanda. – Wiesz, ten z rubinem. Zawsze mi się podobał.
– Przykro mi, ale mama obiecała go Wojtkowi – wyznałam zgodnie z prawdą. Przed śmiercią staruszka przekazała biżuterię mojemu najstarszemu synowi. Miał się nią oświadczyć swojej dziewczynie, Marysi, którą mama bardzo lubiła.
– A udław się tymi świecidełkami! – prychnęła siostra. Ale okazało się, że to dopiero namiastka konfliktu.
Rodzeństwo wreszcie przebolało, że mama oddała rodzinne pamiątki mnie, ale zaczęła się walka o dom. Mirek chciał go od razu sprzedać. Wanda remontować, żeby podnieść cenę. Potem zaproponowała, że dom kupi jej córka, która wkrótce wychodziła za mąż. Oczywiście za grosze. Na to nie zgodził się Mirek. Mnie było wszystko jedno. Tak naprawdę nie chciałam w tym uczestniczyć. Nie pogodziłam się ze śmiercią mamy i zamiast w spokoju odbyć żałobę, zostałam wciągnięta w finansowe utarczki.
– Co tak cicho siedzisz? – zwrócił się do mnie brat. – Nie obchodzi cię los domu?
– Wolę, żeby został w rodzinie, ale dostosuję się do waszej decyzji – odparłam.
Od tamtej pory minął rok. Wanda z Mirkiem wciąż się kłócą. Raz interweniowałam. Nie mogłam patrzeć, jak dom niszczeje, więc postanowiłam sama go kupić. Ustaliliśmy z mężem, że weźmiemy kredyt i potraktujemy to jako inwestycję.
– Zapłacę wam 180 tysięcy – zaproponowałam, gdy zadzwoniłam do brata. To była rozsądna kwota, zważywszy na stan nieruchomości, metraż i lokalizację.
– To za mało – prychnął Mirek. – Chcesz nas oszukać?! Wstydziłabyś się!
„Nie, to ty byś się wstydził”, uznałam z żalem i więcej do tematu nie wróciłam. Niech się sami martwią o kupca. Wciąż go szukają, a mnie jest przykro, że wszystko tak się potoczyło. „Dobrze, że tego nie widzisz, mamo, bo pękłoby ci serce”, myślę czasem i tulę się do jej swetra, z którego coraz bardziej ulatnia się jej zapach. Gdy zupełnie zniknie, nie wiem, jak poradzę sobie z tęsknotą...