"Od dawna nic mnie nie łączyło z mężem, dlatego podjęliśmy decyzję o rozwodzie. Psycholog radziła, byśmy spróbowali jeszcze raz, ale nie wyszło. Chcieliśmy chociaż oszczędzić dzieciom cierpienia, ale nie wiedzieliśmy, co robić. Na początku w domu było piekło..." Krystyna, 40 lat
Siedziałam z mężem przy kolacji i słuchałam, jak po raz kolejny tokuje o tym, jak to był dziś ostry dla podwładnego i jak to dyrektor innego działu koniecznie chce się z nim zaprzyjaźnić. I poczułam, że mam dość.
– Nie kocham cię i chcę rozwodu – powiedziałam niespodziewanie nawet sama dla siebie. I jednocześnie zrozumiałam, że to prawda, i że tego właśnie chcę.
Witek umilkł w połowie zdania.
– W porządku – odezwał się po chwili. – Ja też o tym myślałem.
Nie spodziewałam się tego.
– Kiedy przyszło ci to do głowy? – spytałam.
– Wczoraj, kiedy opowiadałaś, w jaki sposób zdołałaś przekonać do swojego projektu radę nadzorczą – odparł, a do mnie dotarło, że nasze rozmowy kręciły się jedynie wokół podstawowych spraw domowych oraz pracy. Żeby to jeszcze była rozmowa, ale my chwaliliśmy się przed sobą, kto w czym jest lepszy. Jakbyśmy żyli na torze wyścigowym.
Nie zawsze tak było. Pobraliśmy się z miłości. Mieliśmy sporo szczęścia, bo nasi rodzice byli zamożni. Kupili nam na spółkę czteropokojowe mieszkanie – co prawda na obrzeżach miasta, ale w pobliżu była szybka kolejka, więc do centrum jechaliśmy kwadrans. A w garażu stał pięcioletni fiat. Od razu po studiach dostaliśmy ciekawe posady. Żyć, nie umierać. Uwielbiam swoją pracę w reklamie, więc nawet kiedy urodziłam dzieci – syna i córkę, w odstępie dwóch lat – nie przerwałam pracy. Od czego są pomoce domowe, żłobki i przedszkola?
Teściowej to się nie podobało, namawiała mnie na urlop macierzyński twierdząc, że tak małe dzieci potrzebują domu, matki, opieki.
– Poza tym – tokowała – dla kobiety nie ma nic lepszego niż urlop macierzyński.
– Być może – nie chciałam się kłócić. – Ale jak nie będę pracować trzy lata, wypadnę z rynku, nie awansuję i będzie kicha.
W oczach teściowej widziałam kompletne niezrozumienie. Inne pokolenie, inne wartości. Ja nie zamierzałam dać się zamknąć w domu. Miałam inne plany na życie. Na szczęście teściowa nie napierała zbyt mocno, a ja potrafiłam wytrwać przy swoim zdaniu, czyli dzieci maszerują do żłobka, a potem do przedszkola. Ja wychowałam się w ten sposób i nie jestem z tego powodu upośledzona.
Mijały lata. Trzy, pięć. Im lepiej nam szło w pracy, tym w domu wiało większym chłodem. Nie wiedzieć kiedy zamieszkaliśmy w dwóch osobnych pokojach i każde żyło własnym życiem, chociaż oboje bardzo kochaliśmy dzieci i one tego naszego odseparowania zupełnie nie odczuwały. Ale wiecznie tak nie mogło trwać. Jak widać, nie tylko ja miałam już dość.
– Masz kogoś? – Spojrzałam na Witka uważnie.
Nie życzyłam mu źle i nawet byłoby dobrze, gdyby sobie kogoś przygruchał. Wtedy może byłoby mi lżej. W końcu człowiek czuje się psychicznie bardziej komfortowo, gdy winę za rozpad związku może zrzucić na przeciwną stronę.
Mąż się roześmiał.
– Wiesz, pomyślałem sobie teraz, że byłoby dobrze, gdybyś mnie zdradziła z jakimś facetem. Miałbym czyste sumienie, że to nie z mojej winy.
– Wychodzi, że ani z mojej, ani twojej, ale naszej. Coś się w nas wypaliło. Księża mówią, że co Bóg złączył, ale… – Wzruszyłam ramionami. – Nie warto z domu robić hotelu.
– Od dawna mnie nie kochasz?
Czy od dawna? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Teraz próbowałam wyjaśnić to nie tylko jemu, ale i sobie samej.
– Myślę, że to było jak ze świecą, która powoli topi się, dopala, aż w końcu gaśnie. Dopiero wówczas zauważamy, że wokół zrobiło się ciemno.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, a potem spojrzeliśmy na drzwi do pokoju dzieci.
– Pamiętasz rozwód Staśków? – spytał.
Trzy lata temu nasi przyjaciele rozeszli się po dwunastu latach małżeństwa. Na rozwodzie najgorzej wyszły ich dzieci. Rodzice walczyli o nie, nie widząc, że niszczą je po drodze. Psycholodzy, przesłuchania, w domu awantury, podjudzania.
– Pamiętam. Musimy zrobić wszystko, żeby jak najmniej to odczuły – powiedziałam.
Skinął głową.
Nie bardzo wiedzieliśmy, jak należy postąpić. W końcu człowiek nie rozwodzi się codziennie.
Postanowiliśmy poszukać rady u psychologa. Wybór padł na kobietę koło pięćdziesiątki, która z pewnością była już życiowo doświadczona. No bo co, oprócz wiedzy książkowej, może mi zaoferować jakiś tam trzydziestolatek?
– Dlaczego chcą się państwo rozwieść? – spytała.
– Bo już się nie kochamy – powiedzieliśmy niemal równocześnie.
– Chociaż w tej jednej sprawie jesteście zgodni – roześmiała się psycholożka.
– W innych też – dopowiedziałam, a Jarek przytaknął. – Chodzi nam o dzieci. Chcemy, żeby przeszły przez rozwód w jak najłagodniejszy sposób.
– Rzadko spotykam rodziców, którzy myślą w ten sposób. Zazwyczaj dzieci najmniej liczą się w czasie publicznego prania własnych brudów. Zanim jednak będę wam cokolwiek radzić, chciałabym, żebyście spróbowali po raz ostatni. W końcu przeżyliście ze sobą…?
– Trzynaście lat – podpowiedział Witek.
– No właśnie, trzynaście. Nic zatem się wam nie stanie, jak spróbujecie jeszcze przez miesiąc pobyć ze sobą. Pan niech zabierze żonę do teatru. Pani może niech przygotuje dobrą kolację. Może się okaże, że wasza decyzja jest zbyt pochopna?
No dobra, zobaczymy. Witek kupił bilety do kina na film, na który od dawna oboje ostrzyliśmy sobie zęby. Ja zrobiłam smaczną kolację. W sumie było miło, ale przez ten cały miesiąc wieczorem każde szło do swojego pokoju. Ja wymawiałam się, że muszę jeszcze w nocy przejrzeć dokumenty, Witek chciał poczytać książkę. Po prostu już się nie pragnęliśmy. I to był gwóźdź do trumny małżeństwa.
– Byliśmy dla siebie grzeczni, lecz nadal obojętni – podsumowałam psycholożce naszą relację z minionego miesiąca. – To już koniec.
Skinęła głową.
– Rozmowa z dziećmi nie będzie przyjemna – powiedziała spokojnie. – Przede wszystkim musicie zrozumieć ich emocje i pogodzić się z nimi. Uprzedzam, że reakcje mogą być skrajne: od płaczu, krzyku, agresji po odizolowanie się od świata zewnętrznego. Nie protestujcie, niczego nie naprawiajcie, lecz przyjmijcie ich uczucia, pozwólcie wyrażać im swój ból, lęk i złość. Oczywiście wszystkie dzieci mają nadzieję, że następnego dnia znowu będziecie kochającą się parą. Jeżeli wasza decyzja jest ostateczna, nie dawajcie im nadziei. W przeciwnym wypadku proces oswajania się z nową sytuacją będzie trwał znacznie dłużej. Musicie jednocześnie utwierdzić dzieci w przekonaniu, że nadal je kochacie i wasze rozstanie tego nie zmieni. Dzieci zawsze boją się, że skoro rodzice od siebie odchodzą, to tym samym mogą przestać ich kochać. Że to one są winne rozstania. Dlatego warto cierpliwie tłumaczyć, że choć nie będziecie już małżeństwem, to nadal każde z nich będzie dla was najważniejsze pod słońcem.
Postąpiliśmy zgodnie z radami psycholożki. Rzeczywiście w domu rozpętało się małe piekiełko. Kiedy jednak dzieci zobaczyły, że nadal każde z nich jest dla nas ważne, żal i początkowa rozpacz powoli uległy stonowaniu.
Od naszego rozwodu mija już rok. Dzieci spędzają dwa tygodnie u mnie i dwa tygodnie u Witka. Czasami wyjeżdżamy razem na weekend lub organizujemy wspólne święta, we czwórkę. Mam wrażenie, że oboje czują się z tym dobrze, wiedzą, że są kochane i mogą na nas liczyć. Powiecie, że nasze dzieci mają sporo szczęścia. Ale wszystko zależy od nas samych, od tego, czy myślimy najpierw o swoich dzieciach, a dopiero potem o sobie, czy też na odwrót.