"Syn mi powiedział, że nigdy się nie ożeni. Podobno boi się spotkać taką jędzę jak ja!"
Fot. 123 RF

"Syn mi powiedział, że nigdy się nie ożeni. Podobno boi się spotkać taką jędzę jak ja!"

"Nie mogłam dogadać się ani z mężem, ani z synem. Stary coraz częściej wracał do domu pod wpływem, a synowi musiałam sprzątać jego własne mieszkanie! Harowałam wokół nich jak wół, a oni nie okazywali odrobiny wdzięczności. Jeszcze obaj twierdzili, że jestem okropna i że to wszystko moja wina!"  Dorota, 55 lat

Kończyłam odkurzać dywan, gdy usłyszałam kroki na schodach. Mój syn Hubert wbiegł do mieszkania i rzucił kurtkę na krzesło.

Chciałam, by syn związał się z kimś na stałe

– Cześć, mamo, znowu sprzątasz? – zdziwił się. – Przecież byłaś tu przedwczoraj...
– Umyłam okna. Firanki zmieniłam i pościel – wyjaśniłam. – I znowu znalazłam damskie figi za łóżkiem. Sprowadzasz jakieś panny, ale żeby ci któraś posprzątała, to nigdy, tylko zawsze ja muszę – zaczęłam utyskiwać.
– Oj, mamo, przecież wiesz, że nie mam żadnej na stałe, a nowo poznanej lasce nie każę przecież sprzątać – roześmiał się.
– To może najwyższy czas, żebyś sobie jakąś porządną znalazł? Masz pracę, własne mieszkanie i prawie trzydziestkę na karku, a zamiast zakładać rodzinę, tylko zmieniasz auta i motory – wyrzucałam mu.
– Mamo, znowu zaczynasz? Przyszłaś tu, żeby mnie wkurzyć? Lepiej byś ojcu ciepły obiad zrobiła! – rzucił ze złością.
– Jeszcze czego! Znowu wrócił wypity, a ty, jeśli się nie ożenisz, to też się rozpijesz albo, nie daj Boże, zabijesz na motorze! Gdybyś miał żonę, byłbyś bardziej rozważny. Ustatkowałbyś się, a ja już bym się tak o ciebie nie martwiła…
– Mamo, żadna synowa nie wytrzymałaby twojego gderania ani częstych odwiedzin – próbował żartować.
– Bzdury gadasz, będę najlepszą teściową na świecie – zapewniłam. – Nie mam przecież córki, synową kochałabym jak własne dziecko. Tylko znajdź wreszcie jakąś mądrą dziewczynę, która nadawałaby się na żonę i matkę – wzdychałam.
– Nie wiem, czy takie istnieją. – Uśmiechnął się z ironią.
– Oczywiście, że tak, tylko nie spotkasz ich w nocnym klubie. Na przykład Iza, córka Gabrysi, mojej przyjaciółki, jest bardzo miła. Jeśli chcesz, to was zapoznam – zaproponowałam.
– Tylko nie baw się w swatkę! – zdenerwował się Hubert. – Zrozum, że ja nie chcę żadnej baby na stałe!
– No i weź tu z takim gadaj! – krzyknęłam. – Co ty myślisz, że ja ci zawsze będę sprzątać, gotować i prać?!
– To nie sprzątaj i nie przychodź! Ucieszyłbym się, gdybyś mi nie grzebała w rzeczach! – wrzasnął.
– Tak zapuścisz to mieszkanie, że będzie wyglądało jak chlew! Jesteś takim samym brudasem i leniem jak twój ojciec! Obydwaj beze mnie zaroślibyście brudem!
Wracałam do domu wściekła i rozżalona na mojego jedynaka. „Niewdzięczny smarkacz!”, myślałam.

Zwariować można z tymi chłopami!

Kilka lat wcześniej dostałam mieszkanie w spadku po babci. Mogłam je wynająć i mieć z niego zysk! Ale Hubert tak mnie prosił, tak chciał wyprowadzić się na swoje, że przekazałam mu je w darowiźnie. Szkoda tylko, że mnie przybyło obowiązków, bo zostałam gosposią w dwóch domach. Kilka razy w tygodniu robiłam mu zakupy, sprzątałam, gotowałam i prałam, a on jeszcze wypominał mi, że zaglądam mu w kąty! Zwariować można z tymi chłopami!

Nie dość, że mąż często wracał podchmielony, brudził w domu i czepiał się wszystkiego, to jeszcze syn wyrósł na pyskatego buca! A ja się dla nich tak zapracowywałam! Z każdym rokiem miałam coraz słabsze zdrowie i coraz mniej siły. Bolał mnie kręgosłup i nogi nadwyrężone wieloletnią pracą w zakładzie fryzjerskim. Martwiłam się, że długo nie podołam tylu obowiązkom. Marzyłam, że mój syn ożeni się z jakąś mądrą i gospodarną dziewczyną. Dobra synowa zadbałaby o Huberta, a i dla mnie na stare lata byłaby podporą. Niestety, Hubert ani myślał się żenić. Sprowadzał do mieszkania coraz to nowe panienki, ale z żadną regularnie się nie spotykał.

Moje życie z Ryszardem było mdłe i kwaśne

Ucieszyłam się, gdy na wesele do kuzynów przyjechał z dziewczyną. Była ładna i uprzejma, w dodatku miała dobrą pracę. Pomyślałam, że może wreszcie mój syn znalazł swoją drugą połówkę.
Fajna ta twoja Magda, zaproś ją do nas na niedzielę – szepnęłam mu, gdy dziewczyna poszła do łazienki.
– Mamo, to tylko koleżanka z firmy – odparł. – Zaprosiłem ją na wesele, żebym miał z kim tańczyć i żeby mi ciotki nie suszyły głowy, że jestem sam.
– Oj, no to umów się z nią na randkę. Tak ładnie razem wyglądacie – namawiałam go.
– Ty też kiedyś byłaś fajna, tylko po kilku latach zamieniłaś się w jędzę – odezwał się mój mąż.
– A ty się zamknij! Lepiej spójrz na siebie! – syknęłam. – Posiwiały ochlaptus, niedobrze mi się robi, jak na ciebie patrzę!
– I wy mnie próbujecie namówić do małżeństwa? – parsknął Hubert. – Nie róbcie scen chociaż wśród ludzi na weselu, bo wstyd mi za was – stwierdził i odszedł na bok.
Spojrzeliśmy z Ryśkiem na siebie.
– No i się obraził – westchnęłam.
Zawsze musisz mnie krytykować i wyśmiewać, nawet w towarzystwie?! – spytał Rysiek z pretensją w głosie.
– Ty pierwszy nazwałeś mnie zołzą. – Wzruszyłam ramionami.
– A co? Mnie już nie wolno nawet się odezwać? Jesteś zołzą. Albo czepiasz się o głupoty, albo się nie odzywasz – żalił się.
– Bo mnie denerwujesz! – odparłam.
– A wy znowu się sprzeczacie? – usłyszałam głos mojej siostry. – Szkoda życia na kłótnie. Wesele jest, trzeba się śmiać i bawić, a nie siedzieć za stołem ze skwaszoną miną. – Spojrzała na mnie wymownie. – Porywam cię, Rysiu, do tańca.
I popłynęła z moim mężem na parkiet, a ja nałożyłam sobie na talerzyk sałatkę owocową. Pomyślałam, że moje życie z Ryszardem jest takie, jak ta sałatka: mdłe i kwaśne.

– Och! Ale się zasapałam! Już zapomniałam, jak twój Rysiu dobrze prowadzi w tańcu. W życiu pewnie też – zaśmiewała się Helenka.
– Taa... Prowadzi... Na manowce chyba – odparłam, wzdychając ciężko.
– To teraz u was będzie wesele, skoro Hubert z panną przyjechał – ćwierkała.
– Chciałabym, ale on sam nie wie, czego chce – powiedziałam.

Jak mój własny syn mógł mi coś takiego powiedzieć?!

– Co tam u Magdy? Spotykacie się? Zaprosiłeś ją gdzieś? – wypytywałam syna kilka tygodni po weselu.
– Mamo, mówiłem ci, że to tylko koleżanka – odparł rozdrażniony.
– A dlaczego „tylko koleżanka”? Postaraj się, żeby była kimś więcej! Do diaska, wkrótce skończysz trzydzieści lat, na co czekasz?! – podniosłam głos.
– Czego ty ode mnie chcesz?! – krzyknął. – Żebym się ożenił i żył tak jak ty z ojcem?! Pomyśl, jakim wy jesteście małżeństwem i jaki mi daliście przykład – mówił wzburzony. – Odkąd pamiętam, zawsze były w domu awantury albo ciche dni!
– To nie moja wina. Wiesz, jaki jest ojciec – broniłam się. – Stary dziad, który wraca do domu wieczorem i śmierdzi piwskiem albo wódką! Mam anielską cierpliwość, że z nim wytrzymuję!
– A jak wracał trzeźwy, to z nim rozmawiałaś? Powiedziałaś mu kiedyś coś miłego?! – zapytał. – Nie pomyślałaś, że może on ma dość twoich humorów i pretensji i wcale nie chce mu się wracać do domu? Przecież tyle lat jesteście razem. Kiedyś chyba go kochałaś, skoro za niego wyszłaś, dlaczego więc go nie szanujesz? Dlatego, że już tak dobrze nie zarabia jak kiedyś? Albo że czasami powie coś głupiego lub o czymś zapomni? To jest powód, żebyś mu dokuczała?! Dziwisz mi się, że nie chcę się żenić. No to ci powiem. Boję się, że trafię na taką samą jędzę jak ty! Że jakaś miła z początku dziewczyna zamieni moje życie w piekło! – krzyknął, po czym wybiegł z domu.

Od tej pory minął miesiąc. Syn ciężko mnie obraził. Obwinił o swoje niepowodzenia w życiu osobistym. Jak on mógł? Może i mam trudny charakter, ale przecież nie jestem zołzą. Naprawdę chcę, żeby miał udany związek i założył szczęśliwą rodzinę. Hubert jednak twierdzi, że przeze mnie się nie ożeni, bo się boi kobiet. Nie rozumiem, o co mu właściwie chodzi…

 

Czytaj więcej