"Rodzice nie mieli dla mnie czasu, ale dzięki Florze nie czułam się taka samotna. Tylko przy niej mogłam być sobą, tylko jej mogłam się zwierzyć z tego, co myślę o ojcu tyranie i matce, która mnie nie przytulała. Bałam się momentu, kiedy wyprowadzę się z domu. Odsuwałam myśl o rozstaniu z Florą. Do dzisiaj za nią tęsknię..." Izabela, 25 lat
Flora była moją najlepszą przyjaciółką, a właściwie jedyną, bo jako dziecko wymagającego ojca-pracoholika i oschłej matki, czułam się potwornie samotna. Spędziłyśmy niezliczone godziny, włócząc się po mieście, przystając przed każdą wystawą z ciuchami, przesiadując latem w parku i grzejąc się w słońcu, a zimą jeżdżąc na sankach z górki.
Pierwszy raz zobaczyłam Florę, kiedy miałam dziewięć lat. Natychmiast zamarzyłam o wiecznej przyjaźni. Naprawdę wtedy myślałam, że będzie ona wieczna... Chyba jak każde dziecko, które nie rozumie, że istnieje coś takiego jak śmierć...
– Flora! Florentyna! – wołałam ją. – Dzisiaj bawimy się w chowanego!
Zawsze to ja decydowałam, co będziemy robić, i uwielbiałam to. W domu powtarzano mi, że „dzieci i ryby głosu nie mają”, dlatego przyjaciółka, która z ochotą spełniała moje życzenia, była bezcennym skarbem.
Ona czekała w klatce bloku, aż ja się schowam, a kiedy nadeszła pora, biegała i mnie szukała. Nigdy nie zdarzyło się, żeby mnie nie znalazła, chociaż wymyślałam coraz lepsze kryjówki.
Potem, kiedy skończyłam gimnazjum, miałam już mniej czasu na zabawy na podwórku. Wciąż jednak lubiłyśmy łazić to tu, to tam, ale wieczory spędzałyśmy na czytaniu albo oglądaniu filmów. Uwielbiałam serię „Szklana pułapka”. Flora obejrzała ze mną każdą część po wiele razy.
– Dzisiaj zobaczymy film z Bruce'em Willisem – mówiłam do niej. – Rany, musisz tak ziewać, kiedy o nim mówię? Dobrze wiesz, że to mój ulubiony aktor!
Spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym, że kompletnie nie rozumie, co w nim widzę, i zapadła się głębiej w fotelu ojca, który jak zawsze był w pracy.
Wieczór spędziłyśmy po mojemu: oglądając Bruce’a Willisa i wcinając skrzydełka kurczaka. No, te skrzydełka to bardziej były dla niej, bo ja się wtedy odchudzałam. Ale kiedy mama je proponowała, nie odmawiałam. Wiedziałam, że Flora pochłonie swoją i moją porcję.
Gdy byłam w liceum, Flora popadła w konflikt z moim ojcem. Tacie przeszkadzało, że, jak mówił, plącze się po naszym domu.
– Człowiek wraca skonany po pracy i nawet nie może się poczuć panem u siebie! – denerwował się, zastając ją w fotelu w dużym pokoju. – Proszę cię, zabieraj ją do siebie. I nie dawaj jej naszego jedzenia. Myślisz, że zarabiam na to, żebyś jej dawała kurczaka? I wszędzie te jej włosy! – dodawał, strząsając z oparcia złote kosmyki.
Bałam się momentu, kiedy wyprowadzę się z domu. Odsuwałam myśl o rozstaniu z Florą. Tylko przy niej mogłam być sobą, tylko jej mogłam się zwierzyć z tego, co myślę o ojcu tyranie i matce, która mnie nie przytulała. Flora nigdy nie powiedziała, że mam przestać źle o nich mówić, bo to są moi rodzice. Rozumiała, co czuję, i pozwalała mi się wygadać.
Ale dzień rozstania był nieunikniony. Jeszcze zanim zdałam maturę, ojciec miał wylew i nie mógł dłużej pracować. Mama chciała, żebym poszukała sobie pracy. Załatwiła mi posadę w salonie meblowym. W innym mieście...
Zamieszkałam w obskurnym wynajętym pokoiku bez dostępu do kuchni i wejściem przez garaż. Dobrze, że w pracy była mikrofalówka. Dzięki temu mogłam zjeść coś ciepłego. O pysznych skrzydełkach kurczaka, które tak uwielbiałyśmy wsuwać z Florą, mogłam jedynie pomarzyć...
Ale bardziej niż za skrzydełkami tęskniłam za przyjaciółką. Nasz kontakt się urwał. Do rodziców dzwoniłam rzadko. Mama mówiła tylko o tym, jak się męczy z tatą, który nigdy nie odzyskał sprawności po wylewie, i jak to ja mam dobrze, bo nie muszę się poświęcać tak jak ona. W mojej ciasnej i zimnej klitce, z pracą, w której szef robił mi obleśne propozycje, i przy braku jakichkolwiek znajomych, wysłuchiwanie wymówek mamy było ponad moje siły. W pewnym momencie po prostu przestałam odbierać jej telefony.
Ale pewnego dnia odebrałam i usłyszałam, że mam natychmiast przyjechać.
– Nie martw się, nie chodzi o ojca ani o mnie – wyjaśniła. – Tylko o Florę.
Gdy przyjechałam, okazało się, że moja przyjaciółka jest chora. Miała nowotwór trzustki. Nic nie jadła i bardzo cierpiała. Potrzebowała leczenia u specjalisty i drogich leków, ale nikogo nie było na to stać.
– Jedziesz ze mną – powiedziałam, przełykając łzy. – Ja się tobą zaopiekuję.
– Gdyby chodziło o któreś z nas, pewnie byś palcem nie kiwnęła – warknął ojciec, kiedy usłyszał, że zabieram ją do miasta. – Taka z ciebie dobra córeczka!
Chciałam mu wtedy wykrzyczeć, że z nią jestem związana mocniej niż z nimi, bo to ona była przy mnie przez całe dzieciństwo i młodość. To ona mnie akceptowała bezwarunkowo, ona jedna naprawdę mnie kochała i tylko do niej mogłam się przytulić. Ale nic nie powiedziałam. Ostatecznie byli moimi rodzicami.
Flora nie mogła zamieszkać ze mną legalnie, bo właściciel był chciwy i na pewno doliczyłby mi do pokoju. Ukrywałam ją więc. Spałyśmy na jednym łóżku. Z powodu choroby Flora nie wychodziła z domu, a do lekarza woziłam ją firmowym autem, do którego kluczyki podwędzałam po godzinach pracy.
Ale rokowania dla niej były beznadziejne.
– To guz nieoperacyjny – powiedziała pani doktor w zielonym fartuchu, marszcząc z troską brwi. – Możemy tylko zapewnić jej komfort na te ostatnie tygodnie, które jej pozostały...
Flora wiedziała, że umiera, i bardziej martwiło ją, że ja się tym smucę niż własne cierpienie. Pocieszała mnie jak mogła, chociaż nie miała już siły na nic. Mogła tylko spać i gasnąć w oczach, a ja snułam się między domem a pracą, próbując tłumić ból i żal.
To wtedy poznałam tego klienta. Rozpłakałam się, kiedy zapytał o wygodną sofę. Zapytał, co mnie tak smuci, a potem zaproponował, że odwiezie mnie po pracy do domu. Miał na imię Arek i z jakiejś przyczyny czułam, że jest dobrym człowiekiem. Czułam się przy nim bezpiecznie, ufałam mu. Dlatego powiedziałam mu o Florze. Poznali się i od razu polubili.
– Myślisz, że mam u niego szanse? – zapytałam przyjaciółki, kiedy Arek wyszedł. – On jest taki jak ty... tylko, że jest... facetem.
Nic nie powiedziała, ale widziałam uśmiech w jej brązowych, ciepłych oczach.
Ten uśmiech zgasł następnego dnia. Flora odeszła tak jak żyła: bez hałasu, próbując nie sprawiać problemu. Byłam pewna, że jej ostatnie myśli dotyczyły mnie, martwiła się, że będę smutna po jej śmierci...
Arek pomógł mi z pochówkiem i formalnościami. A kiedy było po wszystkim, przytulił mnie z całej siły i powiedział, że to nie przypadek, iż poznałam go właśnie w tym momencie życia.
– Wiem, że straciłaś przyjaciółkę – szepnął. – Ale czas leczy rany. Obiecuję, że jeszcze będziesz szczęśliwa. Zrobię wszystko, żebyś była, jeśli tylko mi pozwolisz.
Pozwoliłam. Arek dał mi ciepło, miłość i troskę, jakiej nie doświadczyłam w domu rodzinnym. Jest moim partnerem i przyjacielem. Życie z nim jest łatwiejsze i piękniejsze.
Czuję się lekko, jakby całe moje samotne dzieciństwo i smutna młodość były tylko odległym wspomnieniem. Wszystko się zmieniło. Jestem już inną osobą: szczęśliwszą, mam przyjaciół. Czasami jednak myślę o mojej pierwszej przyjaciółce, tej która sprawiła, że przetrwałam chłodne lata. Tęsknię za nią. Tęsknię za tą szlachetną istotą, która potrafiła kochać mnie taką, jaką byłam, i niczego nie oczekiwać w zamian. Za moją sunią, złotą labradorką o brązowych oczach, które zawsze lśniły oddaniem i wiernością. Brakuje mi ciebie, piesku. Nigdy o tobie nie zapomnę.