"Chciałam pomóc Joli, gdy nie mogła znaleźć pracy. Czas pokazał, że nie było warto..."
Fot. Adobe Stock

"Chciałam pomóc Joli, gdy nie mogła znaleźć pracy. Czas pokazał, że nie było warto..."

"Od dziecka miałam zapał do działania i nauki, a potem do pracy. Jeszcze na studiach założyłam pierwszą firmę. Potem drugą, marketingową. Tymczasem moja młodsza siostra Jola ledwie człapała przez życie. Nie miała żadnych zainteresowań, żadnych pasji. Miała za to ciągłe pretensje, że sobie dobrze radzę, zazdrościła mi. Niestety z czasem było tylko gorzej..." Elżbieta, 42 lata

Od małego wyrywałam się przed szereg. Szkolne przedstawienia, robienie gazetek, zbiórki charytatywne. Uwielbiałam to! Wychowawczyni mówiła, że wszędzie mnie pełno i jeśli mój entuzjazm nie minie, z takim podejściem do życia zrobię karierę. Nie minął. Ani w liceum, ani na studiach. Wciąż miałam ochotę na działanie. samorząd szkolny, potem senat studencki. Różnego rodzaju organizacje. Dorywcze prace. Tymczasem moja młodsza o rok siostra ledwie człapała przez życie. Nie miała żadnych prawdziwych zainteresowań, żadnych pasji. Nie twierdzę, że musiała mieć, każdy jest inny. Różniłyśmy się i to było w porządku. Przynajmniej dla mnie.

Jola mi zazdrościła. Ciągle skarżyła się rodzicom...

Miała pretensje, że to ja kolejny raz dostałam pochwałę, nagrodę, wyróżnienie. Mama jej tłumaczyła, że jeśli chce być popularna i nagradzana, to musi się ruszyć i coś zrobić, a skoro jej się nie chce, bo woli siedzieć w kącie i patrzeć, jak życie płynie obok, to niech nie narzeka. Logiczne. Nie dla niej. Dąsała się jak małe dziecko, mimo upływu lat.
Oddalałyśmy się od siebie. Ja, ciągle zajęta, zaganiana, pochłonięta jakimś nowym projektem, wyzwaniem. Ona, siedząca w swoim pokoju i gapiąca się w sufit. Dosłownie. Było mi szkoda naszej relacji z dzieciństwa, bo kiedyś starałam się ciągnąć ją za sobą, ale ile można. Nie zamierzałam zwalniać czy wciąż na nią czekać, byle nie było jej przykro. Zbyt duże poświęcenie. Nawet dla siostry.

Ona tkwiła w miejscu. Ja pędziłam

Jeszcze na studiach założyłam pierwszą firmę. Potem drugą, marketingową. Po trzydziestce skręciłam w stronę produkcji kosmetyków. Poznałam fantastyczną chemiczkę, która tworzyła niesamowite receptury oparte na naturalnych składnikach. Potrzebowała doinwestowania i wypromowania. I tu wkroczyłam ja. Włożyłam w to całe oszczędności, szukałam inwestorów, pracowałam jako marketingowiec, byle interes się kręcił i rozwijał.
Moi rodzice początkowo byli raczej przerażeni moją przedsiębiorczością, bo pochodzili z czasów, gdy stała praca na etacie, najlepiej w państwowej firmie, oznaczała bezpieczeństwo i godny byt. Ale gdy zorientowali się, że naprawdę wiem, co robię, zaczęli mi kibicować.
– Masz szósty zmysł do biznesu… – Ojciec patrzył na mnie z podziwem. – Gdybym tylko był młodszy… Ale może pomogłabyś siostrze. Wiesz, że trudno jej znaleźć pracę…
No tak, Jola. Wiecznie niezadowolona. Ciągle szukająca lepszego zajęcia. Marząca o księciu z bajki, który sam się zajdzie.
– Tato, co w mojej firmie ma robić ktoś, kto studiował bibliotekoznawstwo? Gdybyśmy choć miały jakieś archiwum, żeby przekładała teczki…
Mama spojrzała na mnie błagalnie.
– No dobra, postaram się.

Naprawdę starałam się siostrze pomóc

Szukałam Joli zajęć. Może obsługa zamówień? Nie wypaliło. Kiedy trafił jej się bardziej wymagający klient, pisała albo mówiła mu bez ogródek, że takich ludzi nie obsługujemy. Przeprowadziłam z nią rozmowę. Jedną, drugą, piątą… W końcu przesunęłam ją do nadzorowania magazynu. Miała kontrolować stan zatowarowania i wychodzenia paczek. Szybko okazało się jednak, że Jola woli oglądać seriale, niż rzeczywiście pracować. W magazynie ciągle coś szwankowało. A to były braki popularnych produktów, a to paczki wychodziły z wielkim opóźnieniem albo ginęły bez żadnego wyjaśnienia. Nie mogłam sobie pozwolić na takie straty, zwłaszcza na początku działalności firmy, kiedy sporo musiałyśmy inwestować, a nie zarabiałyśmy tak dużo, jak byśmy sobie życzyły.
Gdy kolejnych kilka rozmów z Jolą na temat jej obowiązków nie poskutkowało, powiedziałam: basta, bardzo mi przykro, ale tu nasze zawodowe drogi muszą się rozejść. Wyjaśniłam rodzicom, że nie mogę narażać całej mojej pracy, a także wysiłków Kamili, która opracowała receptury, oraz zatrudnionych osób, za które odpowiadałyśmy, tylko dlatego, że kocham moją siostrę i chciałabym jej pomóc.
Pokiwali nad moją decyzją głowami, ze smutkiem, ale też ze zrozumieniem.

W internecie pojawiły się negatywne opinie o naszych kosmetykach...

Kilka tygodni później w sieci zaczęło dziać się coś niepokojącego. Zdziwiło mnie to. Na różnych forach, grupach na Facebooku i wśród opinii Google pojawiały się niepochlebne recenzje naszych produktów. Oskarżenia, typu: „produkt spleśniały, nie nadaje się do użytku”, „krem wywołał ciężką reakcja alergiczną”, „dostałam nie to, co zamówiłam” i tak dalej.
– Alergie mogą zdarzyć się zawsze… – mówiła Kamila. – Z drugiej strony mamy tak przebadane produkty, że to powinny być śladowe ilości… A w to, że coś spleśniało, nie uwierzę nigdy, przecież to była świeżutka partia, wszystko zabezpieczone…
– Sprawdziłam zapisy kamer, paczki pakowane były prawidłowo, zamówienia takie, jak trzeba… Nie rozumiem – zastanawiałam się, – Poprosiłam te osoby o kontakt, może da się coś wyjaśnić.
Niestety żadna z osób komentujących nasze produkty i działanie firmy nie skontaktowała się nami. A negatywnych opinii przybywało. Nie ukrywam, martwiłam się coraz bardziej. Sieć w obecnych czasach to olbrzymie narzędzie marketingowe. I doskonale rozumiałam zależność między informacjami, które się tam pojawiały, a zmniejszoną liczbą zamówień w naszym sklepie. Pisałam do osób wystawiających te opinie, chcąc wyjaśnić te dziwne sytuacje. Cisza. W końcu wpadłam na trop. Bambi. Kiedy moja siostra była mała, uwielbiała bajkę o tym tytule. Oglądała ją na kasecie wideo tyle razy, że dorobiła się przydomka Bambi. Co prawda, od dawna go nie używaliśmy, ale kiedy zauważyłam, że na kilku różnych grupach nieprzychylne komentarze podpisane są nickiem Bambi, zaświeciła mi się czerwona lampka. Cały żyrandol czerwonych, migających lampek!
Natychmiast pojechałam do domu rodziców i w ich obecności – bo moja trzydziestoczteroletnia siostra wciąż z nimi mieszkała – zaczęłam ją wypytywać. Bez pardonu.
Wypierała się oczywiście, ale kiedy pokazałam opinie podpisane jej przezwiskiem z dzieciństwa… Rozpłakała się. Przyznała, że zamieszczała te komentarze, ale… w dobrej wierze. Chciała, żebyśmy bardziej się starały, byśmy dalej pracowały nad jakością kosmetyków i obsługi, żeby klienci byli bardziej zadowoleni i częściej u nas kupowali. Ile ona miała lat? Pięć? Naprawdę sądziła, że ktokolwiek uwierzy w to absurdalne tłumaczenie?! Ręce opadały…

Świadomie mnie skrzywdziła. Z zawiści 

– To nie był jeden komentarz, robiłaś to od tygodni, codziennie! Zobacz, jak poleciały w dół nasze zamówienia, a co za tym idzie, dochody! Będziemy wychodzić z tego miesiącami, jeśli nie latami, bo zła opinia będzie się za nami ciągnęła Bóg wie jak długo! A wszystko dlatego, że ośmieliłam się i zwolniłam cię za byle jaką pracę?!
– Nieprawda, to nie dlatego, ja chciałam…
– Przestań kłamać! Nie zamierzam cię słuchać! Wychodzę i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego!
Wyszłam, głośno trzaskając drzwiami. One nic mi nie zawiniły, ale byłam wściekła. Tyle miesięcy ciężkiej pracy, tyle pieniędzy włożonych w biznes, świetne produkty… I to wszystko mogło lec w gruzach, bo moja siostra była zazdrosna o to, że mi się udało!
Za sobą słyszałam podniesione głosy rodziców. W tym konflikcie ujęli się za mną, jednak niewielkie to było pocieszenie. Jola, moja siostra, świadomie mnie skrzywdziła. Z zawiści. Ciężko to zrozumieć, jeszcze trudniej się z tym pogodzić. Od tamtej pory minęło ponad pięć lat, a ja nadal nie rozmawiam z Jolką. Ciągle mam do niej żal i nie potrafię wybaczyć jej tego, co zrobiła. Zwłaszcza że do teraz mnie nie przeprosiła. Jakby nic się nie stało. Jakby nie miała za co przepraszać. Jakby wciąż była moją małą siostrzyczką, której jako starsza powinnam pobłażać. Nie tym razem.

Czytaj więcej