"Moja sławna siostra nie chciała się dokładać do opieki nad tatą... A on ją tak kochał!"
Fot. 123 RF

"Moja sławna siostra nie chciała się dokładać do opieki nad tatą... A on ją tak kochał!"

"Dla ojca liczyła się tylko Justyna. Była jego najmłodszą córką, jego oczkiem w głowie i rodzinną gwiazdą. Trzeba przyznać, że od małego była piekielnie zdolna. Gdy zrobiła karierę, praktycznie przestała się pojawiać w rodzinnym domu. Nie przyjechała na pogrzeb mamy, w nosie miała ojca... W końcu powiedzieliśmy z bratem – dość!"  Barbara, 55 lat

 – Dzwoniła? – pytał codziennie tata, a mnie to pytanie doprowadzało do szału. Bo moja młodsza siostra nie zadzwoniła, choć napisała do mnie parę przykrych SMS-ów. Nie czytałam ich ojcu. Chociaż często nie wszystko już kojarzył, na pewno byłoby mu przykro. A gdy było mu przykro, stawał się nieznośny. Nie chciał brać leków. Bałaganił wokół siebie niemiłosiernie, a potem narzekał, że się lenię. Dlatego milczałam, nie chciałam dokładać sobie pracy i nerwów.

Justyna zawsze była oczkiem w głowie ojca

Jak w tej bajce – ukochana córka, bo najmłodsza. Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że od małego była piekielnie zdolna. Już w przedszkolu nauczycielka poradziła rodzicom, aby zastanowili się nad muzyczną edukacją Justynki, która na przedstawieniach śpiewała jak aniołek. I rodzice nie zlekceważyli tej porady. Jednak mnie i Markowi, naszemu bratu, też niczego nie brakowało. Byliśmy posłuszni i dobrze się uczyliśmy. Dość powiedzieć, że Marek został inżynierem, fachowcem, a ja pracuję jako pielęgniarka. Obecnie na dwa etaty. Drugi mam w domu, przy ojcu. I coraz częściej czuję się zmęczona, wręcz wykończona.
My z bratem nie sprawialiśmy rodzicom kłopotów, ale też nie poświęcali nam aż tyle uwagi. Byli zajęci wynoszeniem Justyny na piedestał. To prawda, że często i ja byłam z niej dumna. Jak wtedy, gdy mając zaledwie szesnaście lat, zaśpiewała arię operową na święcie gminy. Klaskało jej kilkaset osób. Albo wtedy, gdy wyjechała studiować w akademii muzycznej w dużym mieście i gdy okazało się, że wygrywa konkursy. Wkrótce zmieniła też imię i nazwisko. Ojcu i matce mogła wmawiać, że to pseudonim artystyczny, ale ja wiedziałam swoje. Wstydziła się, że pochodzi z takiej rodziny, bo weszła w wielki świat. A wielki świat nie lubi zwykłych ludzi. Zwykli ludzi służą do bicia brawa w ciemnej sali.

Siostra nie chciała mieć z nami wiele wspólnego

Oczywiście, za wiele mogłam być siostrze wdzięczna. Nie omieszkała mi tego wypomnieć. Dzięki niej w ogóle poszłam do opery. W naszej rodzinie nikt wcześniej tego nie robił. Przysłała nam bilety, gdy po raz pierwszy zaśpiewała główną rolę. Ale po zejściu ze sceny była zajęta głównie swoimi nowymi znajomymi, nie rodziną.
Kiedy wyszłam za mąż, zafundowała mi tydzień miodowy w Paryżu. Naszemu bratu dołożyła się do samochodu. Ale w zamian chciała jednego – abyśmy dali jej spokój i byli daleko.
I przez lata ten układ nam odpowiadał. Ale nie rodzicom. Oni tęsknili za swoją gwiazdą, która raz do roku, góra dwa, pojawiała się w domu.
Gdy zmarła mama, Justyna nie przyjechała na pogrzeb. Byliśmy zdruzgotani, zwłaszcza ojciec. Kiedy minęła mi już pierwsza złość, pomyślałam, że może to dobrze? Przez lata widziałam, jak oczy ojca stają się coraz bardziej ślepe na samouwielbienie Justyny, w które zresztą wepchnęli ją razem z matką.
– Dlaczego nie przyjechała? – zamartwiał się tata.
Byłam zdumiona tym, że się martwi, zamiast złościć.
– Widocznie miała coś ważnego – mruknął Marek.
W końcu okazało się, że mejl do niej nie dotarł. Justyna była w trasie z przedstawieniem, a wtedy programowo nie odbierała telefonu, a pocztą zajmowała się jej sekretarka. Może trochę usprawiedliwiało ją to, że nie domyślała się, co się stało. Mama nie była przewlekle chora. Jednak te kilka telefonów z domu chyba powinno ją zastanowić…
– Zwolnię tę idiotkę – irytowała się, gdy w końcu z nią porozmawiałam. – Ale… I tak wiedziałam, że coś się stało. Gdy przygotowywałam się do wyjścia na scenę, poczułam smutek. To było to? Którego dnia mama odeszła?
– Szóstego września…
– No właśnie, to było dokładnie szóstego września.
Nie skomentowałam.
– A teraz przyjedziesz? – zapytałam.
– Teraz? No, kiedyś przyjadę.
– Tata na pewno chętnie by cię zobaczył.
– Tak, tak, wiem, ale… Hm, mam trasę, przedstawienia, zobowiązania. Może wpadnę na święta.
– Na wigilię? Dopiero za trzy miesiące?!
– Ech, to szybko zleci – rzuciła obojętnie i zakończyła rozmowę.

Tata tak bardzo na nią czekał

Miałam tego dość, tymczasem tata nie przyjmował do wiadomości oczywistych faktów.
– To kiedy Justynka przyjedzie?
– Na święta…
– W listopadzie?
Biedny myślał, że na święto zmarłych. Gdyby wiedział, że i grudzień nie wypali…
Tak to wyglądało przez kilka lat po śmierci mamy. Ojciec coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Mój mąż zmienił pracę i najczęściej nie było go w domu. Dzieci wydoroślały. Zazwyczaj byliśmy z ojcem sami. On, tracący pamięć, i ja – zmęczona po pracy w przychodni. A na ścianie w salonie wielkie zdjęcie mojej siostry. Patrzyła na mnie ironicznym wzrokiem bogini, której nie dotykają ziemskie sprawy. Tysiąc razy dziennie miałam ochotę je zdjąć i cisnąć w kąt.
Wiedziałam, że z ojcem jest coraz gorzej. Przecież znałam te stany z doświadczenia. Starsi ludzie niepewni, zrozpaczeni i równie zagubieni bliscy. Marek, gdy przyjechał do domu, smucił się, a potem robił mi przelew na konto. Tyle mógł pomóc i ja to doceniałam. Za to Justyna – milczała. Nie interesowała się ojcem, ani nami.
Mijał czas, a ja wiedziałam, że niebawem nadejdzie nieuchronny moment trudnej decyzji. Tata przestawał mnie poznawać, zaczął wymagać całodobowej opieki, pieluchowania. Nie mogłam rzucić pracy, Marek również.

Rozwiązanie było tylko jedno. Dom opieki…

– Musimy się zorientować w możliwościach – zagaił delikatnie Marek, gdy kolejny raz zjechał do domu.
Tata spał smacznie po lekach, które dostał na noc. Bardzo się pobudził wizytą rodziny, był nerwowy, jakby wiedział, że powinien pamiętać tego mężczyznę z brodą. Ale nie pamiętał. Serce mi się ściskało, gdy patrzyłam na jego cierpienie. To ten człowiek uczył Marka łowić ryby, odrabiał ze mną lekcje, zachwycał się śpiewem Justyny. Miałam wrażenie, że ją jedną jeszcze jakoś pamięta. Czasem puszczałam mu nagrania i wtedy się ożywiał, coś błyskało mu w oku, jakby okruch pamięci. A ja byłam zazdrosna. Bo pamiętał Justynę, która miała go za nic, a mnie, która trwała przy nim od tylu lat, pytał: „Kim pani jest?”.
– Wiem. Musimy… Marek, to takie trudne – szepnęłam.
– Musimy znaleźć dom opieki. Ja się trochę rozglądałem, Baśka – powiedział mój brat dzielnie. – Mam kilka propozycji, z tym że… to nie jest tanie. Ale do byle zakładu go przecież nie oddamy.
– Nie ma mowy – odparłam.
– Ojciec ma emeryturę, ale brakuje jeszcze czterech tysięcy. Gdyby podzielić to na naszą trójkę… – ciągnął Marek. – Wyjdzie ponad tysiąc na łebka.
– Nie jest to mało – przyznałam. – Ale na spółkę ujdzie.

Justyna nie chciała pomóc

Napisałam do Justyny. Milczała. Dzwoniłam. Nic z tego. W końcu dodzwoniłam się do biura.
– Niestety, jest na próbie.
– Proszę powiedzieć, że dzwoni siostra i że to pilna sprawa rodzinna. Chodzi o zdrowie ojca.
– Przekażę… – w głosie odbierającej telefon kobiety usłyszałam zdziwienie.
Siostra? Tak, siostra, do cholery! Efektem tego był telefon dzień później.
– Skoro nie odpowiadam, to znaczy, że jestem zajęta – rzuciła Justyna naburmuszonym tonem. – Co się dzieje?
Krótko i dość oschle opisałam jej sytuację i poinformowałam o tym, że składamy się dla taty.
– To głupi pomysł – odpowiedziała Justyna. – Ojcu będzie najlepiej w domu.
Tak sądzisz? To może przyjedziesz i się nim zajmiesz? Przebierzesz pieluchę, wsadzisz do wanny?
– Jak wiesz, jestem zajęta.
– Tata wymaga specjalistycznej opieki, której nawet ja nie potrafię mu zapewnić – wyjaśniłam cierpliwie.
– To ty tak twierdzisz – prychnęła.
– Jestem pielęgniarką i wiem, co mówię. Zresztą Marek się ze mną zgadza.
– Ale ja się nie zgadzam.

Dość niańczenia artystki ze spalonego teatru

Przepłakałam pół nocy. Nie wiedziałam, co myśleć, co robić… Ale gdy mąż wrócił z trasy, objął mnie i powiedział stanowczo:
– Koniec z niańczeniem twojej cudownej siostry, gwiazdy ze spalonego teatru. Najwyżej pójdziemy do sądu po alimenty dla taty. 
Justyna przegrała sprawę. Nawet co nieco wyciekło do mediów, które sobie na niej użyły.
Szczerze? Nie żałuję jej ani trochę. Tatę odwiedzam co tydzień razem z bratem, jego żoną i naszymi dziećmi, jeśli mogą przyjechać. Mam pewność, że ojciec jest zaopiekowany i zadowolony, chociaż już nas nie poznaje. Ale czasem ściska moją dłoń i patrzy na mnie w taki szczególny sposób, a wtedy wiem, że jestem jego Basią i nie jestem nieważna.

 

Czytaj więcej