Zobaczyłam na poboczu szosy ciało kobiety – to byłam ja! Dotarło do mnie, że był wypadek i chyba nie żyję. Zdziwiło mnie, że nie czuję żadnego bólu, że jest mi lekko i cudownie... Czy tak właśnie wygląda umieranie?
Przygotowywałam się właśnie do wizyty mojej najlepszej przyjaciółki ze studiów. Po pięciu latach miałyśmy znowu się spotkać i powspominać stare dobre czasy. Mój mąż wyrozumiale stwierdził, że nie będzie nam przeszkadzał w babskich ploteczkach.
– Pojadę odwiedzić rodziców. Na pewno się ucieszą – powiedział z uśmiechem.
Kiedy wyszedł, zadzwonił telefon.
– Cześć, Kasiu – usłyszałam głos mojej siostry. – Ratuj! Opiekunka zachorowała i nie mam z kim zostawić Kuby. A muszę iść do pracy. Czy mogę ci go podrzucić na kilka godzin?
Zgodziłam się, choć to trochę pokrzyżowało mi plany. No ale czego nie robi się dla starszej siostry?
Mariola przywiozła Kubę wraz z całym pudłem zabawek. Przez chwilę bawiliśmy się, a potem pojechaliśmy na dworzec. Mgła i rzęsiście padający deszcz ograniczały widoczność i bardzo utrudniały jazdę, a do przyjazdu pociągu zostało tylko dziesięć minut. Nacisnęłam pedał gazu i wyprzedziłam samochód jadący przede mną. Wycieraczki pracowały jak oszalałe, a mimo to nie zgarniały deszczu. Znów ugrzęzłam w korku. Nerwowo spoglądałam na zegarek. Byłam coraz bardziej poirytowana.
– Jak oni jeżdżą! – krzyczałam, jak gdyby miało mi to w czymś pomóc.
Kuba podśpiewywał sobie pod nosem, widać bardzo podobała mu się ta deszczowa wycieczka. Znowu przyspieszyłam. W ostatniej chwili zauważyłam nadjeżdżającą z przeciwka ciężarówkę. Pisk opon, dźwięk klaksonu i odgłos tłuczonych szyb... To była ostatnia rzecz, jaką zapamiętałam...
Oszołomiona otworzyłam oczy. Jeszcze dokładnie nie wiedziałam, co się właściwie stało. Było mi jakoś dziwnie. Uczucie, że gdzieś nie zdążę, nagle zniknęło. Rozejrzałam się wokoło i moją uwagę przykuł widok ciała leżącego na poboczu. „O Boże, chyba zdarzył się wypadek. Muszę coś zrobić, pomóc, wezwać karetkę pogotowia”, myślałam gorączkowo. Zbliżyłam się do kobiety i dokładnie się jej przyjrzałam. O dziwo, rozpoznałam w niej siebie. To byłam ja... „Umarłam?”, zastanawiałam się. „Ale przecież nie czuję żadnego bólu, jest mi dobrze i lekko...”.
Rozmyślania przerwały mi krzyki. Jakiś pojazd zatrzymał się na poboczu. Dopiero teraz zauważyłam, że mój samochód jest prawie zmiażdżony. Młody mężczyzna podszedł do wraka i próbował wyciągnąć z niego przerażonego Kubę. Siostrzeniec był ranny, ale przytomny. Widziałam, jak trzęsie się ze strachu i pochlipuje. Zbliżyłam się do niego i czule objęłam.
– Wszystko będzie w porządku. Ciocia jest przy tobie. Nie bój się. Jesteś bezpieczny – powiedziałam łagodnie.
Kuba nie usłyszał mnie, ale wyraźnie się uspokoił na widok młodego mężczyzny. Kobieta, która była z nim, szybko wezwała karetkę i radiowóz.
Po chwili ambulans był na miejscu. Lekarze od razu zajęli się Kubą. Uspokoiłam się, wiedząc, że jest pod właściwą opieką. Znowu spojrzałam na swoje ciało. Zostało częściowo przykryte kocem. Jakiś policjant pochylał się nade mną. W tym momencie niewiele mnie to jednak interesowało. Bardziej intrygujący był mój obecny stan. Nie stąpałam po ziemi, tylko pływałam w powietrzu. Wszystko widziałam z góry. Podobało mi się to uczucie nieważkości. Czułam się niewiarygodnie lekka. Cokolwiek robiłam, wykonywałam to bez najmniejszego wysiłku. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz było mi tak cudownie.
Patrzyłam na potłuczone szkło, rozbity samochód i tłum ludzi krzątających się lub tylko obserwujących zajście. Ja też chciałam pomóc, ale podświadomie wiedziałam, że już nic nie mogę zrobić. Poza tym nie czułam żadnej łączności z tymi wszystkimi ludźmi i ze światem. Chciałam, aby ten stan nieważkości trwał wiecznie. Było mi tak przyjemnie. Brak jakichkolwiek ograniczeń, zmartwień oraz kłopotów działał na mnie po prostu hipnotycznie.
Nagle zauważyłam bardzo jasne, magnetyczne światło. Nie musiałam jednak mrużyć oczu, jak to zwykle czyniłam, patrząc wprost w słońce. Delektowałam się pięknem tego niecodziennego zjawiska. Powoli ze światła wyłoniła się moja ukochana babcia. Zmarła pięć lat temu. Wyglądała przepięknie. Na jej twarzy nie było śladu zmarszczek, a jej długie włosy znów miały kruczoczarny kolor. Podeszła do mnie i skarciła pieszczotliwym głosem:
– Co ty tu robisz, kochane dziecko? Wracaj tam, gdzie twoje miejsce. To jeszcze nie jest czas na ciebie. Masz przecież tyle rzeczy do zrobienia na ziemi. Pomyśl o swoim mężu, na pewno bardzo za tobą tęskni.
Spojrzałam na jej łagodną twarz z miłością, ale odpowiedziałam stanowczo:
– Nie chcę! Tutaj jest przyjemnie, jasno i lekko. Pozwól mi zostać, babciu... – prosiłam.
– Nie możesz. Jeszcze nie teraz. Kiedy przyjdzie twój czas, sama ci o tym powiem... – odparła i uśmiechnęła się.
Wiedziałam, że babcia ma rację. Przecież mnie kochała i chciała dla mnie jak najlepiej. Pomachałam jej na pożegnanie i jeszcze przez chwilę delektowałam się swoją lekkością. Nie zapamiętałam wejścia do ciała.
Obudziłam się w karetce, a potem znowu zemdlałam. Nie wiem, jak długo byłam nieprzytomna. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam białe szpitalne ściany i zatroskaną twarz mojego męża.
– Poznajesz mnie? – zapytał drżącym głosem. – Tak bardzo się o ciebie martwiliśmy. Czy dobrze się czujesz?
Jego słowa docierały do mnie niczym przez mgłę. Czułam przeraźliwy ból przy każdej nawet najmniejszej próbie poruszenia się.
– Czy z Kubą wszystko w porządku? – zapytałam, z trudem artykułując słowa.
– Jest trochę poobijany, ale wyjdzie z tego. Wciąż jest w szoku.
– Wiesz, kochanie, byłam po tamtej stronie życia. Spotkałam babcię. Pozdrawia cię... – przerwałam mu.
Mój mąż uznał chyba, że nie doszłam jeszcze do siebie, bo tylko łagodnie się uśmiechnął.
– Prześpij się. Musisz teraz odpocząć – powiedział.
Zamknęłam oczy i powróciłam myślą do innego, cudownego świata. Przypominałam sobie szczegóły mojej pięknej podróży. Od tego czasu nabrałam przekonania, że nie ma najmniejszego powodu bać się śmierci. Jeżeli to, co niedawno przeżyłam, było właśnie umieraniem, któż mógłby się tego bać?