"Dorota ciągle narzekała i ględziła o swoich problemach. Aż zdarzył się prawdziwy cud...!"
Fot. 123 RF

"Dorota ciągle narzekała i ględziła o swoich problemach. Aż zdarzył się prawdziwy cud...!"

"Nie mogłam już słuchać tego, o czym w kółko opowiadała Dorota. Pracownikiem była sprawnym, ale przyjaciół nie miała wielu. Nie dziwiło mnie to, bo dzień zaczynała i kończyła narzekaniem, a i w środku dnia zawsze znalazł się jakiś powód do marudzenia. Na każde moje „tak” Dorota miała własne „nie”. A byłyśmy zmuszone pracować razem... Jestem bardzo cierpliwa, ale i mnie zaczęły puszczać nerwy..." Ilona, 32 lata

– Tak to właśnie jest – zaczęła od razu, gdy przypomniałam jej o zaległym raporcie. – Zwalają na nas za dużo obowiązków. I co człowiek ma na to poradzić? Nic nie może zrobić, chyba tylko ręce załamać.
– No, ale to nam nie pomoże – odparłam, już zniecierpliwiona. – Wiesz co? Ja przeliczę te dane, a ty sprawdź umowy z zeszłego roku, dobrze?
– Te segregatory są tak okropnie zakurzone... Na pewno dostanę uczulenia.
Złowiłam współczujące spojrzenie Baśki. Przy poprzednim projekcie pracowałyśmy razem, ale teraz szefowa przydzieliła mi Dorotę.

Dorota traciła mnóstwo czasu. Na narzekanie!

Około czternastej byłam gotowa, ale maruda wciąż siedziała w segregatorach. W międzyczasie poszła do sekretariatu poskarżyć się na bałagan w dokumentacji, potem do księgowej, by powiedzieć jej, że koszulki na dokumenty są kiepskiej jakości. A na koniec udała się do pokoju socjalnego, gdzie ględziła o swoim fatalnym samopoczuciu i problemach z żołądkiem – wszystko to przez ogromne stresy, którym jest poddawana.
– Ile ci to jeszcze zajmie? – spytałam, patrząc na rozłożone papiery.
– No nie wiem, chyba z godzinę. – Dorota otarła pot z czoła. – Boże, jak tu gorąco. Ta klimatyzacja jest do niczego. Niby dmucha zimnym powietrzem, ale jest tak duszno...
Westchnęłam już nieźle wkurzona.
– W czym ci mogę pomóc, żeby było szybciej? – spytałam po chwili.
– Sama nie wiem. Może gdybyś przejrzała te papiery...
Ostatecznie pomagałam jej godzinę. Akurat tyle, ile Dora spędziła na narzekaniach!
Kolejne dni wyglądały podobnie. Gdy w końcu doszło do przedstawienia raportu, koleżanka od rana jęczała, że ma potworny ból głowy, jest jej niedobrze, i że chyba się zatruła.
– Może powinnaś iść do lekarza i na zwolnienie? – rzuciłam zniecierpliwiona, bo usiłowałam się skupić na raporcie, który musiałam sama przedstawić.
– Do lekarza? – Dorota wykrzywiła usta. – Mój lekarz w życiu nie dałby mi zwolnienia z takiego błahego powodu. Musiałabym mieć chyba zapalenie płuc!
Postanowiłam się na moment wyłączyć. Jej głos odbierałam więc jak niezbyt miłe brzęczenie. Zauważyła to.
– Nie słuchasz mnie – rzuciła z pretensją. – No tak, kogo ja obchodzę? Teraz najważniejsza jest prezentacja!
Miałam jej już coś powiedzieć, ale do sali konferencyjnej weszła szefowa i pani prezes. Dorota osunęła się omdlewająco na krzesło obok laptopa. Wymusiłam na niej, żeby chociaż wciskała klawisz i przesuwała slajdy.
Ręce mi się spociły, serce przyspieszyło. Ten raport kosztował mnie sporo nerwów. Zauważyłam jednak zachęcający i wspierający uśmiech szefowej. Nie pamiętam, co dokładnie mówiłam, ale gładko płynęłam przez liczby, fakty, wyliczenia i prognozy. Wydawało mi się, że trwa to całe wieki, choć okazało się, że zaledwie piętnaście minut. Kiedy usiadłam, poczułam, że sukienka lepi mi się do pleców.

Naprawdę miałam jej dosyć

Po spotkaniu szefowa podziękowała nam krótko, jak to miała w zwyczaju. Nie jest osobą wylewną. Ale w jej oczach widziałam, że pochwała kierowana była do nas. Na właśnie – nas, chociaż to ja odwaliłam prawie całą robotę.
Gdy szłyśmy do biurek, Dorota miała minę, jakby zjadła cytrynę.
– Widziałaś? – powiedziała. – Nawet nas nie pochwaliła! Tyle pracy i nic...
– Co ty mówisz? – zdumiałam się. – Przecież podziękowała!
– Tak oschle? Mogła sobie darować – biadoliła dalej.
Naprawdę miałam dosyć Doroty. Odwróciłam się i poszłam do łazienki. Tam siedziałam tak długo, aż przeszła mi złość. Tego dnia koleżanka wyszła wcześniej, bo umierała z bólu... Wtedy wezwała mnie szefowa i solennie pochwaliła. Spytała, jak mi się współpracowało z koleżanką.
– Dobrze – odparłam.
Popatrzyła na mnie tak, jakby chciała mnie prześwietlić.
– Lojalność to piękna zasada, pani Ilono – powiedziała. – Ale nie zawsze należy ją stosować. Mam dla pani kolejne zadanie. A skoro tak dobrze pracuje się pani z Dorotą, to pozostanie w zespole.
O mało nie odgryzłam sobie języka!
Tym razem wracałam z pracy z Baśką. Nareszcie miałam się komu wyżalić.
– I znów muszę z nią pracować! Mamy opracować ankiety, które zostały wysłane do klientów, co oznacza, że ja będę tyrać, a ona narzekać, jak to nas wykorzystują.
– No wiesz – rzuciła po chwili Baśka. – A znasz takie przysłowie: „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”? – Uśmiechnęła się przebiegle.
Przyznam, że miałam materiał do przemyśleń. A gdy obudziłam się następnego dnia rano, pomysł sam zaświtał mi w głowie!

Zaczęłam stosować jej taktykę

Dorota dopadła mnie, gdy tylko weszłam do biura.
– Wiesz już, że mamy opracować ankiety? – spytała z błyskiem w oczach.
Natychmiast zrobiłam cierpiętniczą minę, żeby ją uprzedzić.
– To okropne, prawda? No tak, za dobrą pracę dostajemy jeszcze więcej na barki. Zamiast dać nam odpocząć, szefowa dowala nam kolejne zajęcie!
Miło było popatrzeć na jej zdziwioną minę i szeroko otwarte oczy.
– Ilona, czy ty się źle czujesz? – spytała ostrożnie.
– Źle? Źle to mało powiedziane! Czuję się FATALNIE!
Za plecami usłyszałam parsknięcie i dźwięk odsuwanego krzesła. To Baśka nie wytrzymała i uciekła pośmiać się gdzie indziej.
– A co konkretnie ci jest?
Wszystko! To znaczy, boli mnie głowa, żołądek i mam okropną miesiączkę. Ledwo stoję na nogach!
W życiu nie widziałam, żeby Dora poruszała się z taką szybkością.
– Zaparzę ci ziółek! Potem przyniosę te ankiety. Jakoś damy radę. Trzymaj się. – I poleciała.

To był cud!

Dorota po prostu wreszcie miała pole do popisu, poczuła się ważna i potrzebna. Co prawda za chwilę poinformowała całe biuro o tym, że „opiekuje się przyjaciółką”, ale dzięki temu robota aż paliła jej się w rękach. Do szesnastej wykonałyśmy połowę zadania.
– Ależ kawał pracy odwaliłyśmy! – zawołała radośnie. – Może chcesz, żebym odprowadziła cię na przystanek? Czujesz się lepiej? A może gorzej?
Troszkę lepiej, głównie dzięki tobie – odparłam, a jej twarz rozjaśnił uśmiech. Zadziwiająco miłe miała oblicze, gdy nie była taka skwaszona.
Przyjęta przeze mnie strategia dała doskonałe rezultaty. Okazało się, że Dorotka, zwykle ofiara i cierpiętnica, ma nieprzebrane pokłady empatii. Trzeba było tylko cierpieć bardziej niż ona. Co więcej, z czasem koleżanka zaczęła nawet dostrzegać jakieś pozytywy, które musiała przecież pokazać mnie, biadolącej i jęczącej.
Nowy projekt zakończył się sukcesem. Dorota nawet sama poprowadziła prezentację, bo mnie akurat okropnie bolała głowa...
– Tak się bałam publicznych wystąpień, ale przecież nie mogłam cię zawieść! – powiedziała, gdy było po wszystkim.
Szefowa pochwaliła nas przy reszcie pracowników, Dorota była zachwycona.
Ale to jeszcze nic... Następny dzień zaczęła tak:
– Wiesz, Ilonka, znalazłam taki kurs pozytywnego myślenia. Sądzę, że powinnaś na niego pójść. Oczywiście chętnie ci potowarzyszę – dodała.
Myślałam, że wybuchnę śmiechem, ale wytrzymałam. W dodatku przyjęłam jej propozycję. I powiem szczerze, fajnie spędzamy razem czas!

 

Czytaj więcej