"Przez lata kochałam mojego przyjaciela. W końcu mu o tym powiedziałam..."
Fot. 123 RF

"Przez lata kochałam mojego przyjaciela. W końcu mu o tym powiedziałam..."

"Jacka poznałam 20 lat temu, na studiach. Był cudowny! Wysoki, przystojny poeta o rozmarzonym spojrzeniu. Od razu między nami zaiskrzyło. Rozumieliśmy się doskonale, szybko się zaprzyjaźniliśmy. Wtedy się nie przyznałam, że czuję do niego coś więcej. Czekałam na jego ruch. Nie doczekałam się, a potem sprawy się skomplikowały..." Alina, 42 lata

Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Te proste słowa zakończyły trzeci poważny związek w moim życiu – pomyślałam wtedy, że prawdopodobnie ostatni...

Nikt nie mógł zastąpić ukochanego Jacka

Nie miałam już ani chęci, ani siły zaczynać od nowa. Najgorsze, że Marek w ogóle nie był zdziwiony. Nie protestował, nie walczył. Wzruszył tylko ramionami.
– Skoro tak uważasz… – rzucił na odchodne.
Marek spakował się szybko, przynajmniej miał się gdzie wynieść. Po raz kolejny pogratulowałam sobie, że nie zgodziłam się na wspólny zakup większego mieszkania. Dzięki temu każde z nas miało – w razie niepowodzenia – swój własny kąt. 
– Przykro mi, że nam nie wyszło – zmusiłam się, żeby na koniec powiedzieć coś miłego, chociaż wcale tak nie czułam. Tak naprawdę ogarnęła mnie wielka, oszałamiająca ulga.
Nieprawda. To mnie jest przykro, że sama nie widzisz, co robisz. – Przed Markiem nic nie dało się ukryć. – Nikt nie jest w stanie go zastąpić. I nigdy nie będzie.
Zamknęłam za nim drzwi, puściłam jakąś sentymentalną muzykę i nalałam sobie wina. Wiedziałam, że tego dnia znowu będę płakać pod prysznicem, choć już nie musiałam się z tym kryć. 
W końcu zadzwoniłam do Marzeny.
– Jezu! – wyrzuciła z siebie. – Zaraz tam będę.
– Nie – powstrzymałam ją. – Nie dzisiaj. Jutro, dobrze?
– Jak wolisz, ale… Ech, nie wiem, co mam z tobą zrobić – westchnęła.
– Ja też – zgodziłam się pokornie.
W trakcie kąpieli nie płakałam, tylko zaczęłam myśleć. O tym, kiedy wszystko poszło nie tak. Nie musiałam się długo zastanawiać ani szukać winnego...

Dobrze wiedziałam, dlaczego nie wychodzi mi z facetami

Dwadzieścia lat temu byłam młoda, trochę szalona i… zakochana do szaleństwa. Studia to idealny czas na takie rzeczy. On był… Cudowny! Wysoki, przystojny poeta o rozmarzonym spojrzeniu. Na filologii nigdy nie ma wielu facetów, a każdy z nich jest co najmniej dziwaczny, ale nie on. Jacek był idealny! Do tego miał poczucie humoru. Po raz pierwszy zwróciłam na niego uwagę, gdy na zajęciach z poetyki wyśmiał wiersz Szymborskiej „Nic dwa razy”.
– Jak to „nic dwa razy się nie zdarza”? – rzucił. – Ludzkie historie powielają się i powtarzają w nieskończoność. Pewnie dlatego mamy w grupie aż cztery Magdy.
Wtedy jego obserwacja wydawała mi się taka głęboka… Śmieszna, ale z filozoficznym podtekstem.
Rozumieliśmy się doskonale, szybko się zaprzyjaźniliśmy. Nigdy się nie przyznałam, że czuję do niego coś więcej. Chciałam, żeby to on pierwszy się odsłonił, żeby dał mi jakiś znak, żeby zrobił cokolwiek. A później irytowało mnie, że tego nie robi, więc zaczęłam kombinować. Ostatecznie – i jemu na złość – umówiłam się z jego kumplem.
Wtedy coś się zepsuło. Kazika nawet specjalnie nie lubiłam, choć robił wrażenie na dziewczynach. I mama była przeszczęśliwa, bo Kazik studiował na polibudzie, a pan inżynier to zawsze lepsza partia niż polonista. Gdy ta farsa ostatecznie mnie znudziła (jakieś pół roku później) i postanowiłam rzucić Kazika (oczywiście dla Jacka), okazało się, że dramatycznie się spóźniłam. Jacek szykował się do ślubu, bo wpadł z inną koleżanką z sąsiedniego wydziału.
– Wiesz, że to twoja wina – powiedziała wtedy Marzena.
Uznałam, że zwariowała. Bo niby co ja miałam wspólnego z tym, jakie dziewczyny mu się podobały… I dlaczego był na tyle beztroski, aby nie uważać.

Nadal przyjaźniłam się z Jackiem

Jakiś czas później bawiłam się na jego weselu, udając, że wcale mnie to nie boli. Bo Jacek i ja zostaliśmy przyjaciółmi. Nadal bardzo dobrze się rozumieliśmy i lubiliśmy spędzać ze sobą czas. Fakt, że on był żonaty, a ja szukałam kolejnej wielkiej miłości, w niczym nam przecież nie przeszkadzał, prawda?
Marzena oczywiście uważała inaczej.
– Powinnaś zerwać tę znajomość – powiedziała mi kiedyś, kilka lat temu, kiedy niemal zaręczyłam się z pewnym Tomkiem. – Zapomnij o Jacku, tak będzie lepiej dla wszystkich.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi – odpowiedziałam obrażonym tonem. – Znamy się tyle lat, przyjaźnimy. Głupio byłoby tak nagle się odciąć. No i w zasadzie dlaczego? Przecież nic się nie dzieje…
– Yhm – rzuciła sceptycznie Marzena. – Jasne.
Tylko z nim mogę porozmawiać o wszystkim – rozgadałam się niespodziewanie. – Wiesz, jaki jest Jacek. Zawsze ma czas. Wysłucha cię, zrozumie. Czasami nie widzimy się kilka miesięcy, ale gdy już się spotkamy, jest tak, jakby cały ten czas nie miał znaczenia.
Przyjaciółka tylko na mnie patrzyła. Nie skomentowała, ale tak naprawdę nie musiała. Chociaż nigdy jej się nie przyznałam, co czułam na studiach, to ona i tak wiedziała.
Jacek musiał w jakiś niewytłumaczalny sposób wyczuć, że o nim myślę (zresztą nie zdarzyło się to nam po raz pierwszy), bo niedługo później zadzwonił, żeby zaprosić mnie na kawę.
– Będę akurat w mieście – mówił. – Przejdziemy się, pogadamy…
– Wszystko w porządku? – zaniepokoiłam się.
– Sam nie wiem – westchnął.

Powiedziałam mu, że jestem szczęśliwa. Skłamałam

Było cudownie. Jak zwykle, gdy się widzieliśmy. Mimo że Jacek początkowo zdawał się być nie w humorze. Mało się odzywał, nie patrzył mi w oczy. Dopiero po jakimś czasie nieco się ożywił. Spacerowaliśmy po naszych ulubionych zakamarkach wokół rynku, tak samo jak za studenckich czasów, potem usiedliśmy w małej kawiarence.
– Chyba popełniłem błąd – powiedział w pewnym momencie. – Wielki błąd.
Tym razem spojrzał mi w oczy… Tak głęboko, aż do samego dna.
Ale ja nigdy nie byłam zbyt spostrzegawcza, takie subtelności łatwo mi umykają. Pewnie dlatego moje życie się tak ciągle komplikuje.
Nie zrozumiałam go.
– Spokojnie, na pewno wszystko się ułoży – paplałam, posypując latte cynamonem. – Ja też miałam różne myśli. Wątpliwości, doła. Nasze studia nie najlepiej przygotowują do życia, ale… Ostatecznie nie jest tak źle.
Czyli ty… jesteś szczęśliwa? – zapytał Jacek.
– Tak! – odparłam beztrosko. – Bardzo. Świetnie mi idzie w nowej pracy. Znacznie lepiej, niż się spodziewałam. I być może w końcu wyjdę za mąż!
– Hm… Tak, coś słyszałem. – Pokiwał głową, jednak znowu unikał mojego wzroku. – Gratuluję, cieszę się.
Jednak nie wyszłam za Tomka. Od tamtego popołudnia z Jackiem coś się zmieniło. Tak jak on nie patrzył mi w oczy, tak samo teraz ja nie mogłam znieść widoku swojego narzeczonego. Wszystko mnie w nim drażniło. To, jak mówił, co robił, że wszędzie zostawiał brudne naczynia. Nie minęło pół roku, a już nie byliśmy razem.
A teraz przechodziłam przez to po raz trzeci – z Markiem.

Zostałam sama, smutna i zdezorientowana

Bo nie wiedziałam, co jest ze mną nie tak. Dlaczego nie potrafię z nikim zbudować przyszłości, z jakiego powodu ostatecznie zawsze wszystko się sypie.
Ja wiem, dlaczego – pochwaliła się Marzena.
Nie udało mi się dłużej unikać tego spotkania. Moja przyjaciółka, na którą zawsze mogłam liczyć, musiała mi powiedzieć, co o tym wszystkim myśli.
– Daj spokój – westchnęłam ciężko. – Nie chcę tego słuchać.
Bo wiesz, że mam rację. Walczysz z przeznaczeniem, Alinko, a to się nigdy dobrze nie kończy.
Nie skomentowałam. Przewróciłam tylko oczami, wstałam i powędrowałam do kuchni po więcej ciastek do kawy.
– No dobrze, nic już nie mówię – skapitulowała Marzena. – Tylko się na mnie nie obrażaj. Spotkajmy się jutro na mieście – zaproponowała. – Pójdziemy na zakupy, potem zjemy coś pysznego. To najlepsze remedium na złamane serce.
Tak długo nalegała, aż zgodziłam się z nią umówić. Nie miałam zresztą nic do stracenia. Skoro moje dni znowu stały się puste, musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie. Rzucenie się w wir pracy nie zawsze pomagało, przecież już tego próbowałam.
Miałyśmy się spotkać w cukierni. Rano tak długo się wybierałam (głównie z powodu braku ochoty), że ostatecznie mocno się spóźniłam. W dodatku – jak na złość – nie miałam gdzie zaparkować. Po drodze dzwoniłam do Marzeny, żeby się usprawiedliwić, ale nie odbierała. Coraz bardziej się niecierpliwiłam i denerwowałam. A jeśli się na mnie wkurzyła? W końcu wpadłam do cukierni zziajana, rozglądając się za przyjaciółką. Marzeny nigdzie nie było. Za to przy oknie siedział Jacek...

Już nie walczę z przeznaczeniem

Na mój widok Jacek wstał i uśmiechnął się z zakłopotaniem.
– Cześć – rzucił.
– Jak miło cię widzieć! – Cmoknęłam go w policzek. – Co ty tutaj robisz?
– Marzena do mnie dzwoniła – wyznał.
– O nie! – wyrwało mi się.
Domyśliłam się, co sobie wykombinowała, i zrobiło mi się głupio. Nawet jeżeli moja przyjaciółka miała rację, to było już o wiele za późno, aby naprawić dawne błędy. Czasu po prostu nie da się cofnąć.
– Spokojnie, nic się nie stało – ciągnął Jacek, który chyba źle odczytał moją reakcję. – Coś jej wypadło, dlatego poprosiła, żebym ją zastąpił. Nie masz nic przeciwko?
– Nie, nie. Oczywiście, że nie.
– Więc usiądźmy, dobrze? – zaproponował.
Odsunął dla mnie krzesło, zamówiliśmy kawę. Z początku nie rozmawialiśmy o niczym ważnym, a mimo to atmosfera była gęsta i jakaś taka ciężka. Coś wisiało nad naszymi głowami, być może to przeznaczenie, które – zdaniem Marzeny – tak bezustannie oszukiwaliśmy. Na tę myśl, która nagle zaświtała w mojej głowie, nie mogłam się nie uśmiechnąć. Ba, zaczęłam się śmiać w głos! Całą sobą, aż zatrzęsłam się od tłumionego chichotu. Taki wstyd – kobieta po czterdziestce, samotna i z życiem w ruinie… W dodatku po raz trzeci i na własne życzenie!
Jednak najwidoczniej ten mój śmiech przełamał jakąś barierę.
– Rozwiodłem się z żoną – wyznał nieoczekiwanie Jacek. – To nigdy nie miało sensu, bo… zawsze myślałem tylko o tobie, Alinko. I wtedy, i teraz.
Delikatnie dotknęłam palcami jego dłoni. Chwycił moją rękę i już nie puścił. Spojrzał mi w oczy, a ja znowu się uśmiechnęłam. Może Marzena miała rację, może to rzeczywiście przeznaczenie. I nie zamierzałam dłużej z nim walczyć.

 

Czytaj więcej