"Dawałam z siebie wszystko, by wyjść na ludzi. Ciężko pracowałam nad swoim wyglądem i z wulgarnej, wyzywającej dziewczyny stałam się kobietą na poziomie. Ani mój narzeczony, ani tym bardziej jego matka nie mają pojęcia, kim tak naprawdę jestem, skąd pochodzę. Łgałam jak z nut, rozgrzeszając się tym, że pracuję nad sobą, uczę się, naprawiam to, co było złe i zepsute. Wierzyłam, że to wystarczy…" Ania, 24 lata
Salon sukni ślubnych przytłoczył mnie bogactwem wyboru. Każda z sukienek wydawała mi się cudowna, w każdej czułabym się jak księżniczka. Helena najwyraźniej miała inne zdanie, bo przy każdej krzywiła się z dezaprobatą, Zaczęłam się obawiać, że nie zrobimy dzisiaj zakupów, bo to moja przyszła teściowa była inicjatorką tej wyprawy i fundatorką sukni. Zgodziłam się, bo z pieniędzmi było u mnie bardzo krucho.
– Cześć, Anka! – zawołał ochryple znajomy głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam dawną koleżankę, której za nic w świecie nie spodziewałabym się spotkać w tym miejscu. Tak było różne od tego, gdzie się poznałyśmy.
– Skąd się tu wzięłaś? – zapytałam.
Ewka wzruszyła ramiona.
– Trudno uwierzyć, że tu pracuję, co? Ano trafiło się ślepej kurze ziarno. Mam fach w rękach, to zaryzykowali – wychrypiała i dodała z uznaniem: – Aleś się wylaszczyła!
Trudno zaprzeczyć. Ciężko pracowałam nad swoim wyglądem i z wulgarnej, wyzywającej dziewczyny stałam się kobietą na poziomie. Byłam z siebie bardzo dumna.
Moja przyszła teściowa marszczyła brwi, patrząc na Ewkę. Wygolone włosy po bokach głowy, tatuaże i mocny makijaż nie wzbudziły w niej zachwytu. Taka buntowniczka zupełnie nie pasowała do eleganckiego świata Heleny.
– Aniu, zaproś koleżankę na kawę, skoro dawno się nie widziałyście. Zawsze miło powspominać, prawda?
Z pozoru kurtuazyjna propozycja, ale wyczuwałam w niej drugie dno. Zapewne matka Marka chciała przy okazji wysondować, skąd się znamy. Byłyśmy tak różne. Też z pozoru.
Ewa zareagowała szerokim uśmiechem, ignorując znaki, jakie próbowałam jej dawać zza pleców Heleny. Co za pech, że na nią wpadłam! Ani mój narzeczony, ani tym bardziej jego matka nie mieli pojęcia, kim tak naprawdę jestem.
Miałam szczęście o tyle, że udało mi się w poprawczaku zdać maturę, a po wyjściu dostałam mieszkanie socjalne i szansę na nowe życie. Wykorzystałam ją dobrze. Znalazłam pracę i zapisałam się na studia. Sprawy się skomplikowały, kiedy poznałam Marka. Z jednej strony był dla mnie jak wygrana na loterii, z drugiej miałam wrażenie, że ukradłam komuś tę nagrodę. Pochodził bowiem z elitarnego i zamkniętego dla mnie środowiska lekarzy i prawników.
Helena coraz natrętniej odpytywała Ewę. Musiałam coś zrobić, jakoś to przerwać…
Zachwiałam się gwałtownie i uwiesiłam się, niby szukając ratunku, na ramieniu przyszłej teściowej. Nic innego nie przyszło mi do głowy.
– Słabo ci, Aniu? To chyba z emocji, ja przed ślubem też tak miałam. Może sobie darujemy te sukienki, i tak nie ma tu nic specjalnego.
Wieczorem siedzieliśmy w domu Marka, przy winie i muzyce. Nastrojowo się zrobiło, a mimo to nie potrafiłam wyrzucić z głowy spotkania z Ewą.
– A gdyby ktoś cię okłamał i odkryłbyś to kłamstwo, co wtedy? – spytałam w końcu.
– To nie zaufałbym mu już nigdy więcej. Zależy jeszcze kto by to był, bo jak przypadkowy człowiek, to pół biedy, a jak przyjaciel, to zastanawiałbym się, czy naprawdę jest moim przyjacielem. Generalnie nie znoszę kłamstwa.
– A jak rodzice kłamią, że święty Mikołaj przynosi prezenty?
Uśmiechnął się.
– To zaliczam do kategorii urzeczywistnienia legendy.
– Ale bliskiej osobie, która by cię okłamała w poważnej sprawie, nie wybaczyłbyś?
Marek skinął z głową i już się nie uśmiechał.
– Czyżbyś miała jakiś sekret? To mi go wyznaj przed ślubem.
– Nie, no co ty, jaki sekret, teoretycznie pytałam – zbagatelizowałam sprawę, choć wewnętrznie się załamałam. Gdy poznałam Marka, nie powiedziałam mu całej prawdy o sobie. Gorzej. Jak zaczęłam kłamać, brnęłam w to coraz bardziej, tworząc całkiem inną siebie. Nie przyznałam się do poprawczaka, zmyśliłam, że uczyłam się w liceum plastycznym, że właśnie tam nauczyłam się tak świetnie szyć, że gotowania uczyli mnie kucharze w restauracji ojca, że moi rodzice zginęli w wypadku, a ich biznes przejęli inni, bo byłam zbyt młoda, żeby ją poprowadzić, i tym podobne bzdury. Łgałam jak z nut, rozgrzeszając się tym, że pracuję nad sobą, uczę się, rozwijam, naprawiam to, co było złe i zepsute. Wierzyłam, że to wystarczy. Jednak zacięte spojrzenie Marka mocno podkopało tę wiarę.
– A u was w rodzinie nie było nigdy czarnej owcy?
– Nie. Jacyś tacy wszyscy porządni jesteśmy z dziada pradziada. Powszechnie poważani, poukładani, wysokie standardy, niespecjalnie nad tym rozmyślałem, ale to wynika chyba z genów.
W takim razie moje geny to dziedzictwo patologii...
Matka odwiedziła mnie w poprawczaku jeden jedyny raz – żeby pożyczyć pieniądze. Wcześniej się łudziłam, że może mój wyrok za kradzieże nią wstrząśnie, że wreszcie się opamięta, zacznie leczyć. Nic z tego.
To poprawczak nauczył mnie, jak żyć uczciwie. Jak zrobić pranie, jak upiec ciasto, jak posprzątać. Dał mi fach, zostałam tak jak Ewa krawcową, nauczyłam się tam pisać i mówić poprawnie, nawet jak jeść nożem i widelcem. To tam ukształtowała się właściwa Ania. Ale nie mogłam o tym powiedzieć Markowi, który mógł przebierać w dziewczynach dużo lepszych ode mnie. Dlaczego wybrał mnie, a nie jedną z nich? Widać czymś go zauroczyłam. Ja zadurzyłam się w nim błyskawicznie, był dla mnie niczym książę z bajki.
Nie spałam całą noc, rozpaczliwie szukając wyjścia z tej koszmarnej pułapki. Rano stwierdziłam, że muszę porozmawiać z Ewą i błagać ją, by zachowała mój sekret w tajemnicy. Wzięłam wolne w pracy i poszłam do salonu sukien ślubnych. Ewa zdziwiła się trochę na mój widok, a jeszcze bardziej, gdy usłyszała moją prośbę.
– Ale o co ci chodzi? – obruszyła się. – Mam się wstydzić, bo w poprawczaku po raz pierwszy od Bóg wie kiedy zjadłam ciepły obiad? Lepszą zgrywasz, bo się teraz z bogatymi zadajesz?!
– Nic nie rozumiesz… Ja się nie wstydzę, ja… Ja chcę mieć spokojne, normalne życie. Zakochałam się, ale on ani jego rodzina nie zrozumieją… Oni zawsze mieli dobre życie, nie to co ja, nie musieli szukać jedzenia na śmietniku ani kraść ubrań. Gdybym od razu mu powiedziała prawdę… Ale nakłamałam, bo się bałam, że mnie nie zechce, a teraz się boję, że mnie zostawi… Tylko o to mi chodzi.
Ewka patrzyła na mnie ni to ze współczuciem, ni z dezaprobatą.
– Mogę milczeć, ale… Anka, chcesz tak udawać do śmierci? A jak się natkniesz na kogoś ze swojej rodzinki? Dasz się szantażować, bo jak wyczują kasę, nie odpuszczą?
Nie miałam na to odpowiedzi. Rozpłakałam się.
I nadal nie wiem, co powinnam zrobić. Strach mnie paraliżuje. Obawiam się wyznać Markowi prawdę i boję się, że jak tego nie zrobię, będę żyła w strachu całe życie. A dzień mojego ślubu się zbliża…